FestiwaleFilmyKinoRecenzje

“A potem tańczyliśmy” – Express yourself [RECENZJA]

Albert Nowicki
A potem tańczyliśmy
fot. kadr z filmu "A potem tańczyliśmy"

„Jesteś zbyt miękki”. „Musisz być jak skała”. Te słowa, niczym kropla po kropli, drążą w Merabie poczucie gorszości, ale też zagrzewają go do dalszej pracy nad samym sobą. Chłopak tańczy w Gruzińskim Balecie Narodowym, gdzie harmonia i płynność ruchów postrzegane są jako emanacja siły, a na „kobiece” gesty nie ma miejsca. Trener gimnastyki artystycznej daje Merabowi mocno w kość, mając przypuszczalnie dobre intencje: chce oszlifować tkwiący w podopiecznym potencjał, wynieść go na piedestał tanecznego świata, uczynić prawdziwym objawieniem. Kiedy na kolejnych zajęciach pojawia się nowy baletmistrz, Irakli, pozycja Meraba jako ambitnego faworyta zostaje zagrożona. Pojedynek mężczyzn w tańcu staje się fundamentem rosnącej fascynacji erotycznej.

Levan Akin podejmuje w A potem tańczyliśmy problem przywiązania do tradycji i jednocześnie zatracenia tożsamości narodowej, pokazując przy tym, jak mogą wyglądać skutki odstępstwa od norm (płciowych, obyczajowych) w konserwatywnym społeczeństwie. To obecnie gorące tematy także w Polsce – tym większe brawa należą się organizatorom LGBT Film Festival za to, że postanowili uczynić z produkcji Akina atrakcję tegorocznego programu. Kultura gruzińska ukazana zostaje w filmie przez szorstki i rygorystyczny pryzmat; jest dziką siłą, której poryw ciężko ujarzmić. Dla Akina A potem tańczyliśmy staje się formą ody do swojej ojczyzny. Kraj jest piękny i malowniczy, ale pełen dysonansu. Gruzini cenią sobie miłość i taniec, ale tylko, gdy nie kontrastują z ich własnym systemem wartości, z ich przekonaniami. Wyłania się z filmu obraz Gruzji wciąż obstającej przy stygmatach wstydu, dyktującej obywatelom, jak należy żyć (gejem tu być nie wolno, a ciężarna nastolatka musi ratować „honor” rodziny, w mig wychodząc za mąż).

Przeczytaj również:  „Omen: Początek” – diabelnie dobry debiut

Hipokryzja gruzińskiego środowiska baletowego obrzydza Meraba, ale pozostaje dla niego bestią, z którą nie da się walczyć – przynajmniej do czasu kapitalnej sceny finałowej. Grający rolę pierwszoplanową Levan Gelbakhiani emanuje niesamowicie elektryzującą energią, a w sekwencjach tanecznych jest jak wicher: wprost eksploduje na ekranie, zachwyca intensywnością podrygu, wszechstronną techniką i predyspozycjami artystycznymi. Kreacja to surowa, ale autentyczna i przekonująca, bliska temu, co Chalamet wyczarował w Tamtych dniach, tamtych nocach. Gelbakhiani nie stawia ani jednego błędnego kroku, a taniec staje się dzięki niemu trzecim, niematerialnym bohaterem przodującym. Bachi Valishvili, jako zakochany w Merabie Irakli, dotrzymuje tempa koledze z planu, choć ma do zagrania dużo mniej.

A potem tańczyliśmy
fot. kadr z filmu “A potem tańczyliśmy”

Najlepsza scena w całym filmie to ta, w której Merab zdobywa się na coming out przed bratem – chuliganem, wiecznie przyciągającym kłopoty. Jest jednak rozczarowująco krótka, ucięta naprędce, zapewne, by usprawnić dynamikę i szyk narracyjny. Na szczęście takich perełek, barwnych i sensytywnych, uzbierało się w „A potem tańczyliśmy” więcej. Hipnotyzującym doświadczeniem jest taniec Gelbakhianiego do kawałka „Honey” z repertuaru Robyn. Po mocno zakrapianej alkoholem imprezie Merab i Irakli zostają sami na tarasie. Pierwszy z mężczyzn zaczyna seksownie poruszać się w rytm przeboju gejowskiej divy: pofalowane włosy chowa pod tradycyjną papachą, a jego goły tors opalają promienie nieśmiało trzeźwiejącego, porannego słońca. Merab, w złotym uścisku, tańczy, jakby marzył tylko o ramieniu towarzysza, owijającym mu talię. Jest pożerany wzrokiem, obserwowany wnikliwie i z pożądaniem. To moment szalenie erotyczny, nawet bardziej niż scena, w której bohaterowie ostatecznie zostają kochankami.

Przeczytaj również:  Klasyka z Filmawką – „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”, czyli prawdziwa szkoła uczuć

Piosenki Robyn i ABBY stanowią w A potem tańczyliśmy język wolności. Bohaterowie vogue’ują na prywatkach, jakby uczestniczyli w konkursie drag, ale nawet nie śnią, że mogliby zadeklarować swój homoseksualizm. Wzorzec męskości funkcjonuje w Gruzji jeden jedyny i należy się do niego stosować – nieważne, czy jesteś studentem szkoły baletowej, czy handlarzem bazarowym. Poszukiwania tożsamości nie są mile widziane i mogą skończyć się przymusem terapii konwersyjnej. Akinowi (który na co dzień mieszka w Szwecji) ewidentnie marzy się przełamywanie gruzińskich uprzedzeń i emancypacja osób LGBTQ, choć rozbijanie struktur homofobii zajmie tu jeszcze trochę czasu. Dzięki filmom jak „A potem tańczyliśmy” rośnie jednak świadomość problemu, poszerza się jego rozumienie. Gruzini nie chcą pogłębiać swojej wiedzy na temat życia gejów i lesbijek, ale teraz nie mają już wyboru: film wywołał falę komentarzy w ich kraju, wyciągając temat z podziemi. Może wkrótce w Tbilisi dojdzie do kolejnej pride’owej demonstracji?

fot. kadr z filmu "A potem tańczyliśmy"
fot. kadr z filmu “A potem tańczyliśmy”

Film został obsypany nagrodami, a po pokazie w Cannes został nagrodzony piętnastominutowymi owacjami na stojąco. Nakręcony w ciepłych barwach, złociście jesienne kadry kontrastuje z opresyjnym miejscem akcji. Akin upodobał sobie zbliżenia twarzy postaci, na których często maluje się żelazna wola – dążenia do perfekcji w tańcu, ale też lepszego życia. Sceny treningów przypominają Whiplash Damiena Chazelle’a, w którym również odznaczała się figura surowego nauczyciela. Z kolei finał – i piszę to, nie odbierając mu jego symbolizmu, metaforycznej głębi – budzi skojarzenia z najbardziej znanym ustępem Flashdance.

Ocena

8 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.