“Geneza” – roboty i zielona postapokalipsa [RECENZJA]
Jednym z pierwszym opublikowanych przeze mnie komiksowych tekstów był ten dotyczący Judasza napisanego przez Jeffa Lovenessa i narysowanego przez Jakuba Rebelkę. Ta wariacja o dalszych losach największego zdrajcy w historii ludzkości stała nie tylko niezłym scenariuszem, ale przede wszystkim fenomenalnymi rysunkami utrzymanymi w zupełnie niepowtarzalnym stylu Rebelki. Dlatego, gdy Kultura Gniewu zapowiedziała kolejną amerykańską serię, którą nasz rodak zilustrował, Geneza z miejsca wylądowała na liście tytułów do sprawdzenia.
Geneza jest reklamowana, jako dosyć nietypowe sci-fi, jednak nie popadałbym tutaj w jakiś niezdrowy zachwyt. To kolejna wariacja na temat Skynetu, czyli sztucznej inteligencji, która uznaje, że największym zagrożeniem dla Ziemi jest człowiek (co jest oczywiście prawdą) i postanawia go wyeliminować. Zaprezentowana odmiana postapokalipsy ma tutaj kolor zielony – natura odzyskuje zagarnięte przez urbanistykę tereny, a prezentowane nam widoczki spodobają się każdemu, kto wyczekuje drugiej odsłony Horizon Zero Dawn
Punktem wyjścia dla scenariusza Claya McLeod Chapmana (na okładce są też wyróżnione trzy osoby odpowiedzialne za pomysł) jest “odtworzony” po tysiącu lat od apokalipsy David Adams (Dawid, Adam – widziecie, że nikt tutaj nie bawił się w niedopowiedzenia), którym zajmuje się siwowłosa androidka Chloe. Dorastający “odtworzony” David jest nie tylko prawdopodobnie jedyną nadzieją dla ludzkości, ale również bezpośrednim sprawcą całej tragedii, ponieważ jego pierwowzór jest odpowiedzialny za stworzenie technologii, która postanowiła wziąć walkę z kryzysem klimatycznym we własne ręce. Bardzo nie lubię tego przeterminowanego o kilka dekad przekonania, że to pojedyncza jednostka jest w stanie popchnąć technologię do przodu. Miało to sens kilkadziesiąt lat temu, a nie obecnie, przy obecnej technologii odkrycia i przełomy to efekt pracy ogromnych zespołów, często rozsianych po całym świecie, a nie jednego “wizjonera”.
Powyższy wstęp prowadzi ostatecznie do przyzwoicie napisanej historii sci-fi, która niestety nie zaskakuje i bez żadnego wstydu podążą po wytartych ścieżkach wyznaczonych w ostatnich latach i dekadach przez setki książek, komiksów i gier. Na szczęście Chapman potrafi wychwycić odpowiedni balans i trudno się znudzić, gdy akcja, retrospekcje i ekspozycja zgrabnie się przeplatają. Jednocześnie warto zaznaczyć, że jeśli sci-fi jakkolwiek Was interesuje to raczej, nie znajdziecie w Genzie jakichś zaskakujących pytań, czy świeżych odpowiedzi na nie.
To, co Genezę zdecydowanie trzyma na poziomie solidnego średniaka, to oczywiście rysunki Rebelki pięknie pokolorowane przez Patricio Delpeche. Styl Rebelki jest zupełnie niepodrabialny i trudny do porównania do czegoś w rejonach szeroko rozumianego mainstreamu. Bardzo płaska perspektywa, posągowe postacie i monumentalne projekty otoczenie sprawiają, że Genezę raczej się ogląda, niż czyta i tutaj to rysunki są zdecydowanie głównym daniem.
Ostatecznie Geneza to smaczny średniak. Świetnie narysowany, nieźle rozpisany i trochę zbyt schematyczny. Jak z wieloma innymi komisami ze średniej półki jest z nim ten problem, że możecie go pominąć i raczej niekoniecznie będziecie jakoś bardzo tej decyzji żałować. Nie mniej jeśli Judasza macie już za sobą, to śmiało sięgnijcie po ten fachowo wydany przez Kulturę Gniewu album, zwłaszcza że tłumaczenie Jacka Żuławnika tradycyjnie nie zawodzi.