KomiksPublicystykaWywiady

“Nie było autocenzury. Nie znoszę ograniczać swojej wyobraźni” – wywiad z Gosią Kulik, artystką i autorką komiksów [WYWIAD]

Michał Skrzyński
Wywiad Gosia Kulik
Grafika wykorzystująca ilustracje z "Poczwarek", przygotowana przez Autorkę specjalnie na okazje wywiadu.

Rozmawiam z Gosią Kulik, artystką rysowniczką i twórczynią komiksów. Rozmawiamy kilka dni po premierze twojego nowego komiksowego dziecka – Poczwarek, którego premiera miała miejsce pod koniec wyjątkowego roku 2020. Od jak dawna nad nimi pracowałaś?

Rysować zaczęłam ponad trzy lata temu, z tym że na początku było, to rysowanie trochę z doskoku. Praca nad komiksem jest bardzo wieloetapowa i czasochłonna. Zarodkiem pomysłu był zeszyt kupiony na wrocławskim targu Świebodzkim, który wygrzebałam na zakupach. Zeszyt sprzed jakiś 50 lat, na boku miał napis “Katechese”, wewnątrz zawierał piękną oklejkę, która jest tłem dla pierwszej opowieści w Poczwarkach, wyglądał jak książka. Zeszyt był w linie i zaczęłam w tym zeszycie rysować. Pierwszy kadr komiksu, to pierwszy obrazek w zeszycie. Ostatecznie takie zeszyty były cztery, a potem przerzuciłam się na rysowanie na pojedynczych kartkach. Oryginał komiksu to zeszyty i luźne kartki, ponieważ nie rysuje stronami, tylko kadr po kadrze.

Ja pracuję w ten sposób, że jak pojawia się jakaś myśl, często to jest obrazek i tekst, jeśli czuję silną potrzebę, by je rozbudować, to zaczynam. I to jest, eksperyment czy to pójdzie w jakąś stronę, czy nie pójdzie, czy ja się zaprzyjaźnię z tym bohaterem, którego stworzyłam, czy widzę sens w konstruowaniu tej opowieści, czy nie.

Mówiłaś, że najpierw zaczynasz rysować i dopiero po pewnym czasie okazuje się, czy to zadziała, czy nie. Dużo masz takich pomysłów, które miałaś w głowie, narysowałaś kilka kadrów, minęło trochę czasu i nic z tego nie wyszło?

Wiesz co, tak, pełno mam zeszytów i szkicowników, które zresztą regularnie prowadzę. Całe pudła mi się zbierają. Jest sporo niedomkniętych rzeczy. Mam nawet cały cykl malarski, który widziałam jako jedną opowieść. Dumna byłam, że wymyśliłam koncepcję cyklu obrazów, które są rodzajem opowieści, instalacji do czytania. Wyobraziłam sobie idealnego odbiorcę, który to łączy w swojej głowie podczas obchodzenia przestrzeni wystawienniczej. Ale odbiór malarstwa i form narracyjnych jest chyba jednak zbyt odległy od siebie.

Podczas wystawy w galerii Tymczasem we Wrocławiu, która jest poświęcona komiksowi i ilustracji, mogłam się przekonać, że to nie działa. Musiałabym od podstaw uczyć odbiorców mojego języka wypowiedzi malarskiej, więc ostatnio porzuciłam projekt tego cyklu, a prace były naprawdę zaawansowane, obrazy były gotowe. Natomiast mi się wydaje, że nasze przyczajenia percepcyjne są takie, że malarstwa nie odbieramy tak, jak czyta się książki, czy komiksy. I musiałabym chyba stworzyć libretto takie jak w operze, tłumaczące, na co ci ludzie tak właściwie patrzą.

To był jeden z większych projektów, które pomimo zaawansowanych prac porzuciłam. Tych mniejszych porzuconych rzeczy jest oczywiście mnóstwo: ja sobie coś rysuje i nagle mi coś wpadnie, jakaś konkretna wypowiedź, czy obrazek. I to się rozwija, a potem czas weryfikuje, czy to za mną dalej gdzieś chodzi, czy nie.

Teraz pracuję nad takim większym scenariuszem, zeszyt jest zapełniony, rysunków ledwie kilka, ale część fabularna jest mocno rozwinięta. No i to sobie czeka, bo mam inne obowiązki, np. projektuję z chłopakiem książkę edukacyjną o świętach w różnych kulturach, która jest już napisana, tylko muszę ją opracować graficznie. Więc mam taki rygor pracy, że siadam i rysuję.

poczwarki komiks
Okładka “Poczwarek” / fot. materiały prasowe

W takim razie zapytam, jak wygląda organizacja twojego dnia pracy? Siadasz do biurka i od 8 do 16 rysujesz, czy raczej czekasz na takie wyrzuty natchnienia, podczas których jesteś w stanie coś narysować, czy napisać?

Wiesz co, takie wyrzuty natchnienia tutaj nie działają, chociaż wiadomo, że są dni, w których fajnie ci się pracuje i w ogóle jest super, albo takie momenty, gdy zrobisz kilka szkiców i pojawia się szybsze bicie serca, że widzisz w tym potencjał, ale generalnie jest to praca, w której trzeba zachować reżim.

Ja kiedyś wstawałam bardzo wcześnie, o czwartej rano i zaczynałam pracować. I tak było całe lata, ale teraz sobie jakoś odpuściłam. Teraz mój dzień wygląda tak, że wstaję o szóstej, jem śniadanie, coś tam rysuję do 11:30, ponieważ o 12 mam basen, który ze względu na moje zdrowie jest ważny. No to pływam, wracam i rysuję. I tak wygląda mój dzień. Wcześnie chodzę spać, nie przepadam za imprezami, rzadko udzielam się jakoś towarzysko. Ogólnie mam swoją rutynę, która mi sprzyja.

Czyli rozumiem, że pandemia nie wypłynęła jakoś specjalnie na twoje tempo pracy? Pytam, ponieważ wielu artystów teraz opowiada, jak lockdown wpłynął na ich pracę. Jedni przyspieszyli, bo mają więcej czasu, drudzy zwolnili, bo mają mniej bodźców i cała sytuacja źle na nich wpływa. To w takim razie jak to u Ciebie wyglądało?

Jeśli chodzi o lockdown, to nie wpłynął on jakoś na mnie. Jedynie coś, co wpłynęło na moje codzienne życie, to zamknięcie basenu. Teraz dla mnie lockdown istnieje tylko w mediach, bo dla mnie osobiście nic się nie zmienia.

Poczwarki to twój trzeci pełnowymiarowy komiks. Wcześniej mogliśmy przeczytać Ta małpa poszła do nieba, to był rok 2018 i Wydawnictwo Komiksowe, a twoim debiutem był V z 2013 i to była Centrala. Kiedy zaczęła się twoja przygoda z medium jako taki takim? Kiedy były jakieś pierwsze rysowania czegokolwiek?

Wiesz co, ja od zawsze czytałam komiksy, a co za tym idzie jakieś bazgroły, rzeczywiście powstawały bardzo wcześnie. No ale to były takie absolutne pierdoły. Nie znosiłam lekcji matematyki, więc tam powstawały jakieś żenujące rzeczy, typu policjant i jego przygody w mieście, gdzie strzela do złoczyńców, sztampowe obrazki.

Wtedy, gdy pojawiały się jakieś komiksy to były, albo superbohaterskie, frankofońskie albo mangi. Najbardziej z tego okresu pamiętam Akire – fantastyczny tytuł, dynamika, rysunki i klimat. Ogólnie, to chyba jedyny tytuł z tych mang, który mnie jakoś poruszył.

Rysowałam też jakieś opowiastki po parę kadrów i prowadziłam przez całe liceum zeszyty, które zapełniałam podczas moich dojazdów do szkoły. Musiałam się dostać z Piekar Śląskich do Katowic na Osiedle Tysiąclecia. I straszny był ten dojazd, prawie dwie godziny, trzy przesiadki i w ogóle. No i ja podczas dojazdów podsłuchiwałam tych wszystkich ludzi i zapisywałam przypadkowe sytuacje. Z tego często wychodziła taka para-narracyjna forma, ale to nie były opowiadania sensu stricto.

Sam komiks to praca o tyle niewdzięczna, że nigdy nie dostaniesz wynagrodzenia, które zwróci Ci poświęcony czas. Podejrzewam, że to czasami jest bardziej czasochłonne niż np. praca przy filmie, bo tam jest ekipa, masz budżet i wiesz, co masz robić. Porównuje ten tryb pracy do filmu, ponieważ myślę, że akurat pod kątem narracji, to są dwa bardzo podobne media.

Przy komiksie jestem ja, mój czas, mój scenariusz i te trzy lata spędzone nad Poczwarkami. To nie były trzy lata po piętnaście minut dziennie, tylko to był reżim pracy, codziennej pracy, która coś tam w komiksie musiała popchnąć do przodu. Miałam oczywiście po drodze jakieś płatne zlecenia, ale jednak codziennie poświęcałam po parę godzin temu komiksowi. I to jest naprawdę duże wyzwanie.

gosia kulik wywiad
Dwa obrazko-kadry z drugiego rozdziału “Poczwarek” / fot. materiały prasowe

Mówiłaś, że komiksy to niesamowita ilość roboczogodzin spędzonych na pisaniu, rysowaniu i poprawianiu. W takim razie, dlaczego mimo wszystko komiks, a nie jakiekolwiek inne medium? Wspominałaś o książkach ilustrowanych tworzonych razem z twoim partnerem Tomkiem Żarneckim. Co sprawia, że stawiasz na komiks, a nie na przykład na takie książki, czy jakiekolwiek inne medium?

Z książkami ilustrowanymi jest tak, że do tej pory zrobiliśmy dwie, a teraz pracujemy nad trzecią. Dwie są non-ficiotn, a trzecia to fabułka dla dzieci – Niezłe Ziółko/Głośne zniknięcie. To jest kryminał dla dzieci z podbudówką edukacyjno-filozoficzną. Tłumaczymy tam na przykład, czym jest Farmakon, wyjaśniamy różne koncepcje z teorii muzyki, dużo tam jest wątków.

Co do samego wyboru między książką a komiksem, to ja tak naprawdę nie wybieram. Dla mnie to inne media, które rządzą się swoimi prawami. Każde medium wymaga innego podejścia do pracy. Z Tomkiem współpracujemy w specyficzny sposób: znajdujemy temat, zazwyczaj taki odnośnie, którego jesteśmy kompletnie zieloni jak np. historia teatru czy choroby zakaźne, razem opracowujemy treść, potem wymyślamy, jak ta książka ma wyglądać, ja rysuję ilustracje i potem składamy ją w całość. To też jest proces czasochłonny i wieloetapowy. Nakład tej pracy też raczej się nie zwraca. No ale, tak to jest ze sztuką i ogólnie z rzeczami, które robisz w życiu, gdzie nie ma rozgraniczenia między praca a życiem, tak to się dzieje.

Może te rzeczy, które robię z Tomkiem, traktuję bardziej zarobkowo. Do samych opowieści też staram się podejść zadaniowo Staram się, działać trochę jak z zadaniem matematycznym, bo ja to właśnie tak odbieram. Myślę, że na takich zasadach opiera się historia, która powinna być dogłębnie przemyślaną, logiczną strukturą. I tak do tego staram się podchodzić. Ale mimo wszystko inaczej traktuję moje opowieści, jestem tutaj bardziej wyczulona. I to jest dla mnie naturalne, że do opowiedzenia takich historii wybieram komiks. Kocham obraz, kocham opowiadać i lubię pisać i stąd komiks.

Masz coś takiego, co w komiksie fascynuje Cię wyjątkowo?

Powiem ci też, że ja lubię naruszyć bariery i konwencje komiksu, jak jest komiks, postrzegany. Na przykład stworzyłam opowieść pod tytułem Najbrzydsza Dziewczynka na Świecie, wydawcą było BWa Zielona Góra. To był projekt, gdzie miałam zrobić artbooka, a ja wykorzystałam tę okazję do stworzenia opowieści, gdzie jedna strona jest jednym kadrem. I wiesz, pewnie jacyś konserwatyści komiksowi nie nazwaliby tego komiksem, tam nie ma plansz komiksowych, bo cała książka jest jakby trójwymiarową planszą. Natomiast ja uważam, że to jest komiks. I kwestia definicji to jest też ogromna przestrzeń do dyskusji. No bo czym jest komiks?

Przeczytaj również:  Czego słuchaliśmy w lutym? Muzyczne rekomendacje Filmawki

Ja sama lubię używać terminu powieść graficzna. Pomimo że słowo “komiks” uwielbiam, to “komiks” w Polsce kojarzy się raczej z czymś zabawnym, a pewnie przy okazji dla dzieci. No i tutaj wychodzi brak edukacji w tym temacie. Komiks w Polsce nie ma takiej pozycji jak w krajach frankofońskich, gdzie historie opowiadane obrazami funkcjonują w obiegu edukacji jako lektury. Tamtejsze dzieci są uczone, jak czytać i odbierać komiksy w ramach edukacji. W Polsce nawet wśród ludzi, którzy obcują z kulturą, na co dzień, niejednokrotnie trafiałam na różne krzywdzące opinie dotyczące tego medium. Także ja lubię mówić o powieści graficznej, zwłaszcza gdy rozmawiam z kimś, kto może nie być obyty z komiksami, bo nagle moja praca nabiera w ich oczach jakiegoś dodatkowego znaczenia, na zasadzie ”Powieść graficzna to pewnie nie jest coś niepoważnego”.

Niezłe ziółko głośne zniknięcie
Niezłe ziółko/głośne zniknięcie może zaskoczyć jeszcze przed otworzeniem książki / fot. materiały prasowe

To prawda, w Polsce to rozróżnienie komiks a powieść graficzna, jest jakoś tak mocno zakorzenione w języku i dopiero określenie tego medium powieścią graficzną, dodaje powagi. I muszę przyznać, że to rozróżnienie jest oczywiście nienaukowe, ale dla czytelnika, a zwłaszcza dla potencjalnego czytelnika – bardzo wygodne.

W tym momencie styl twoich komiksów i ilustracji jest do tego stopnia niepodrabialny, że chciałbym zapytać się, jak ten styl się kształtował. Ja wiem, że on się cały czas zmienia, ale w którym momencie zaczęłaś tworzyć rzeczy, które, pomimo że zachwycają, to są ekstremalnie dalekie od określenia ich “ładnymi” w tym podstawowym znaczeniu tego określenia?

Jeśli chodzi o mój styl, to trudno powiedzieć, bo nie było jakiegoś momentu przełomowego. Ja od zawsze raczej rysowałam tak, że ludziom się nie podobało. Nawet jak byłam proszona o rysowanie portretów, to zawsze była afera i ludzie się oburzali: “Przecież ja tak nie wyglądam!” i tego typu historie. Ale z drugiej strony ja i tak jestem bardzo uprzywilejowana, bo wśród rodziny i znajomych miałam feedback, że to, co robię, jest wartościowe i warto się rozwijać w tym kierunku.

Niektórzy w brzydocie dostrzegają urok, a w przerysowaniu, wartość. Może właśnie to idealizacja nie służy niczemu konkretnemu, a szukanie w świecie brzydoty i rzeczy nieidealnych jest nawet ważniejsze ? Ale to też nie jest tak, że chcę jakiś odrębny od mojego sposób interpretowania i pokazywania świata zaniżać. Sama wolę takie podejście, temu służy mi antyestetyka, ale nikogo też nie mam zamiaru oceniać. Wiele rzeczy oglądam i wiele rzeczy mi się podoba.

To jak rysuje, jest wypadkową, różnych moich doświadczeń. Często zmieniam techniki, na przykład bardzo lubię rysować ołówkiem, ale wszystko mi się dosyć szybko nudzi. Na przykład Małpa… była rysowana właściwie wyłącznie tuszem i cienkopisem, a przy Poczwarkach nie chciałam się rysować kolejny raz tak samo, wiec tutaj jest już farba, kredki i dodatkowe techniki, jak kolaż. Cały czas szukam czegoś nowego. Z jednej strony fajnie mieć rozpoznawalny styl, a z drugiej jeśli się tak dzieje, to jest jakieś zamknięcie w konkretnej formule. Dlatego z jednej strony podziwiam, a z drugiej nigdy nie chciałabym być na przykład rysownikiem mangi, czy jakiś takich mainstreamowych serii, które operują konkretną stylistyką. Nawet nie potrafię pracować w ten sposób. Ja potrzebuje podniety, że odkrywam coś nowego. I może ta brzydota właśnie z tego wynika. Lubię w rysowaniu nieporadność, wziętą z bardzo pierwotnej ekspresji.

Nawet anatomia postaci w twoich komiksach jest bardzo specyficzna, nie jest wzięta z podręczników. Chyba nawet nie używasz tych takich laleczek do pozowania.

Tak, nawet w podstawówce dostałam taką laleczkę na mikołajki. I skończyło się tak, że się nią bawiłam, a nie korzystałam z niej przy rysowaniu. Chociaż ja mam akademickie wykształcenie, No i wiesz, to nie jest tak, że ja nie wiem jak wygląda człowiek, jak jest zbudowany, jak poprawnie narysować postać ludzką. Musiałam przejść cały kurs rysowania z modela i to jest świetna przygoda, ogromna nauka.

To, co teraz rysuję, to jak interpretuję postacie w moich komiksach czy ilustracjach, nie wyglądałoby w ten sposób, gdybym nie miała doświadczenia z ASP. Zawdzięczam temu wykształceniu świadome interpretowanie anatomii, stosowanie deformacji i inspiracje wzięte z awangardy, z dokonań (między innymi) kubistów. Ja w ogóle uwielbiam ten okres w sztuce. Jest taki piękny cykl rysunków Mondriana i on super obrazuje logikę prowadzenia rysunkowej syntezy. To jest jak podręcznik do analizy i syntezy formy. Mondrian rysuje drzewo, jabłonkę, wiele razy i on to drzewo w kolejnych etapach coraz bardziej upraszcza. Aż w końcu z rysunku, który jest dowodem rzetelnej obserwacji formy, rysunku, który jest próbą ujęcia kształtu i budowy wziętego z natury, pozostają tylko zgeometryzowane kształty, niemal same liście. I to świetnie pokazuje, jak działa nasza percepcja. Ten cykl rysunków, swoją drogą, jest też rodzajem komiksu – jest w tym zapis myślenia, które przecież też jest zdarzeniem, rodzajem narracji. Mondrian pokazuje nam ile “esencji” tej jabłonki jest potrzebne, by nadal była rozpoznawalna i jaką drogę intelektualną, sensualną musimy pokonać, by do niej dotrzeć.

gosia kulik komiks
Jedno z drzew namalowanych przez Pieta Mondriana / dostępne zbiory

Tak jak mówiłaś – by narysować coś niepoprawnie, trzeba najpierw wiedzieć, jak to powinno wyglądać. Dopiero potem można zacząć to przerabiać.

W dwóch ostatnich komiksach, łączysz twój niezwykły styl z historiami zupełnie zwykłych ludzi żyjących w Polsce. Przynajmniej według mnie, bardzo dużo jest w twoich komiksach Polski nie tyle stereotypowej, a takiej bardzo skodyfikowanej kulturowo, czy może nawet zmitologizowanej. To jest taka – polska Polska, tak bym to może nazwał. I te mocno zakorzenione w polskiej Polsce historie zwykłych ludzi są zupełnie zwyczajne do momentu, gdy zaczyna się dziać coś zupełnie bizarnego. Te historyjki się po prostu jakoś u Ciebie urodziły, czy mają w sobie coś z autobiografii, czy z gdzieś zasłyszanej historii, która może z czasem urosła do miejskiej legendy? Jak powstają te historie?

Opowiadałam Ci wcześniej, że podróżowałam tramwajami i autobusami. A że uwielbiałam ludzi podsłuchiwać i podglądać, to wtedy miałam okazję usłyszeć ludzi, których nie znam i to byli ludzie z zupełnie różnych środowisk.

Ja mieszkałam w Piekarach Śląskich, a to jest – nie wiem, czy wiesz – miejsce tradycyjnego, śląskiego wychowania, centrum maryjne, klimaty kościelne i tak dalej. Kultura górnicza i skomplikowana historia Górnego Śląsk odciskają piętno na atmosferze tego miejsca. A ja mogłam obserwować tych ludzi naokoło i ten cały klimat wydawał mi się taki absurdalny, że chciałam być w ich życiu, zobaczyć jak ono wygląda, jakie ci ludzie mają problemy. Fascynowała mnie ta ich rutyna, że tylko – do pracy, do kopalni, z powrotem do domu, a w niedziele do kościoła. Ale wciąż podejrzewałam, że styl ich życia wynika nie tyle z chęci, z wyboru, a z jakiegoś poczucia powinności. I to zawsze bardzo mnie intrygowało.

Lubię w komiksie to, że oprócz moich obserwacji umieszczam tam jeszcze dodatkową warstwę. Jest w tym realizm, ale w który wkracza – jak w przypadku komiksu pt. Ta małpa poszła do nieba – absurd, który paradoksalnie wydaje się ostatecznie mniej surrealny niż to powtarzające się, jakby przymusowe, życie moich bohaterów. Tacy Janek i taka Kryśka zza ściany, o których wydaje nam się, że wszystko wiemy i że ich życie jest bardzo oczywiste i stereotypowe, są dla mnie idealnymi postaciami. Im może zdarzyć się wszystko. Ja tych bohaterów trochę traktuję tak, jak Mondrian swoją jabłonkę.

Gdy rozmawiałaś z Marcelim Szpakiem na Komiksowej Warszawie w 2018, powiedziałaś, że trochę się boisz, czy nie urazisz kogoś za bardzo komiksem, nad którym wtedy pracowałaś, czyli Poczwarkiami. Ja po lekturze mogę powiedzieć, że moim zdaniem religijność i związana z nią postać księdza, została potraktowana dosyć ciepło. Zastosowałaś tutaj jakąś autocenzurę, czy to od początku tak właśnie miało wyglądać?

Nie, nie było autocenzury. Ja i nie chce ograniczać swojej własnej wyobraźni i tego, co chcę powiedzieć. Co więcej, dałam do przeczytania fragmenty tego komiksu Tomkowi, to on z przerażeniem powiedział: nikt Ci tego w Polsce nie wyda. I nawet na pewnym poziomie wiedziałam, że mógł mieć rację. Mógłby powstać wokół tego komiksu mikroskandal, z drugiej strony komiksy są niszowe i mają niewielką grupę odbiorców, która jak, śmiem twierdzić, to raczej nie są ludzie pro-rydzykowo religijni. Chociaż kto wie, fajnie by było tak w sumie. Z drugiej strony krytyka duchownych, malowanie ich z gołymi tyłkami czy dziwnymi przedmiotami wepchniętymi w te tyłki miała miejsce już na obrazach Boscha, czy Breughla, więc to już raczej klasyczny motyw w sztuce.

Bardzo nie chciałam stereotypowo potraktować tej postaci. Ja sama czasami chodziłam, czasami nie chodziłam na tę religię. I wiesz, to nie byli zboczeńcy, a może kto wie, ale to raczej byli ludzie nieradzący sobie życiowo, takie ciapy troszeczkę, oni mają zadanie, by być przewodnikami duchowymi, a pieprzą niespójne bzdury, nie radzą sobie z pytaniami dzieciaków. Ja miałam kontakty z księżmi takimi jak ten z Poczwarek. Bez żadnej siły przebicia. Nie chciałam z niego zrobić jakiegoś potwora.

Komiks długo powstawał, a w tym czasie dużo się w temacie kościelno-religijno-pedofilnym wydarzyło. Ja nie chciałam być posądzona o publicystykę. Była afera z tą dziewczyną, która rysowała Maryjkę z tęczą i to akurat się zbiegło z podobnymi wątkami i symbolami w tym w moim komiksie. Nikt mi w to pewnie nie uwierzy, ale tak właśnie było.

Przeczytaj również:  Wydarzyło się 11 marca [ESEJ]

Ostatecznie również trafiłaś w również bardzo gorący okres. Bardzo dużo się dzieje wokół kościoła, dyskusje o nadużyciach seksualnych nie cichną. Ogólnie pokusiłbym się o refleksję, że w Polsce trudno nie trafić w taki moment, gdzie akurat się nie mówi o skandalach w kościele.

Dokładnie i to jest chyba najbardziej przerażające.

gosia kulik komiks
“Ta małpa poszła do nieba” pełna jest emocji, głównie tych trudnych / fot. materiały prasowe

Wspomniałaś już troszeczkę o Poczwarkach, a ja chciałbym stworzyć taki most pomiędzy nimi  Małpą. W Małpie dopatruje się wielu odniesień do depresji, traumy i radzenia sobie z nią. O takiej depresji w polskiej Polsce. Depresji nie gwiazd i celebrytów, a depresji pięćdziesięciolatków mieszkających w blokach. Za to w Poczwarkach, moim zdaniem, sporo jest zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. To jest jakaś tylko i wyłącznie moja refleksja, czy taki był gdzieś tam twój cel podczas pisania?

Wiesz, to jest tak, że ja się zawsze interesowałam psychiką. Nie jako psycholog, nie chcę tutaj sobie w żadnym wypadku przypisywać takiej wiedzy, ale bardzo lubię czytać książki naukowe z tej dziedziny, głównie psychiatrii, Bardzo lubię tę całą serię Kempińskiego Lęk, Schizofrenia i tak dalej. Ja z nich wyciągnąłem przekonanie, że każdy nosi w sobie zalążek niepewności, który gdyby urósł, to mógłby się zmienić w chorobę psychiczną. I to wszystko zależy od okoliczności, otoczenia, jednostkowej wrażliwości. Niesamowite jest, jak psychika jest krucha i jak można ją łatwo zaburzyć. Dużo moich myśli zawsze krążyło wokół tematyki zaburzeń psychicznych. I twoja interpretacja jest totalnie słuszna, chociaż powiem, że to nie jest tak, że koniecznie te zaburzenia chciałam tam uwypuklić

Jednym z moich ulubionych filmów jest Wstręt Polańskiego. Gdzieś czytałam, że ten film jest prezentowany studentom na zajęciach z psychiatrii, jako studium popadania w schizofrenię. I zawsze się zastanawiam, czy to było założenie Polańskiego, czy po prostu logika rozwoju postaci musiała doprowadzić do czegoś takiego. Ja sama czasami tak tworzę te postaci, że one po prostu muszą popadać w takie trudne stany. To też jest kwestia analiz umysłu.

Chciałbym teraz zapytać, jak przedstawiłabyś Poczwarki komuś, kto jeszcze o nich nie słyszał. Tak w kilku zdaniach, jakbyś mogła powiedzieć, co to jest za komiks?

To jest tak super trudne pytanie! I miałam już z tym wcześniej problem. Streszczenie, czy może bardziej kilkuzdaniowy opis, musiałam zrobić przy okazji wrocławskiego programu wydawniczego. I to była jakaś siermięga. Pisałam, że to jest komiks o bezradności, o tym jak w życie młodego człowieka może się wlać fanatyzm. Pisałam, że to jest też komiks o opresyjnym systemie wychowania, a z drugiej strony o zagubieniu dzieciaków. I ja sobie wtedy zdałam sprawę, że ja nie potrafię powiedzieć, o czym te Poczwarki są. Na tym najbardziej prymarnym poziomie to jest po prostu komiks o bezradności i braku umiejętności radzenia sobie w życiu. Chociaż kto tak naprawdę potrafi? To też komiks o okrucieństwie i przemocy, ale to są hasła, bo tak naprawdę to jest komiks o tych dwóch dzieciakach. Dzieciakach z różnych domów, w różnych sytuacjach, które się gdzieś tam spotykają.

Dodatkowo pierwsza część dzieje się w całości na basenie i zależało mi na pokazaniu hermetyczności. Moim zdaniem to, że ten bohater jest tylko tam i że to się dzieje tylko w tym jednym miejscu, jest w pewnym sensie odbiciem umysłu fanatyka. Jest to jakaś zamknięta przestrzeń, tak jak zamknięta jest przestrzeń ideologii. Natomiast druga część jest już wyjściem poza ten szczelny świat i rozwój fanatyzmu, przekraczania barier działania bohatera tylko w obrębie swoich urojeń, inkorporowania ich w życie. Postać Nadieży jest całkiem inna. To jest dziewczyna zbuntowana, otwarta na świat, jest oczywistym, z pozoru-przeciwieństwem fanatyka, ale przecież jest w niej coś równie niepokojącego… ona także ma swoje obsesje i jest zagubiona.

W Poczwarkach najbardziej zależało mi na tym, aby wywołać w odbiorcy poczucie destabilizacji, zagubienia w wieloznaczności. Uważam, że w każdym, nawet – wydawałoby się najbardziej sztywnym, szczelnym systemie (ideologicznym, religijnym, politycznym wychowawczym, czy – (bo myślę, że taki istnieje): biograficznym w sensie – realizowania jakiegoś stereotypowego scenariusza życia, istnieje wiele luk, że one trzeszczą w posadach, a to trzeszczenie jest dźwiękiem, w który staram się wsłuchiwać.

gosia kulik wywiad
Fragment z części basenowej “Poczwarek” / fot. materiały prasowe

Wspomniałaś o sobie, jako o odbiorczyni, więc zbliżając się do końca, chciałabym podpytać, czy śledzisz jakoś polską scenę komiksową? Masz swoich faworytów?

Lubię komiksy, które starają się trochę przesunąć granicę komiksowej konwencji i narracji. Dlatego ja jestem na przykład fanką Macieja Sieńczyka. Bardzo lubię jego ilustracje, jego surrealistyczne opowieści, które jednak w dużej mierze wynikają z obserwacji rzeczywistości.

W ogóle jest mnóstwo świetnych twórców na polskiej scenie i staram się na bieżąco czytać ich komiksy. Czasami wracam do tytułów sprzed lat. Wspaniałe jest, zwłaszcza pod kątem perfekcyjnego prowadzenia opowieści, Będziesz się smażyć w piekle Krzysztofa Owedyka. Obecnie Czytam drugą część, z zapowiadanej tetralogii, Daniela Odija i Wojciech Stefańca i to jest świetnie narysowane. I co ja mogę powiedzieć. Gdzie mi tam do takiego Stefańca jak ja to oglądam.

Cieszy mnie też, że Koniec Lipca dostał teraz nagrodę w Łodzi. To jest taki sentymentalny, melancholijny komiks, a ja lubię komiksu o życiu, bez jakiś specjalnych wybuchów. Jeszcze lepiej, gdy są doprawione jakimś surrealizmem, czy absurdem. Za ten absurd cenie też na przykład Janka Kozę. Do jego Opowieści erotycznych regularnie wracam i po latach dalej mnie to bawi.

Fajnie się dzieje w tym polskim komiksie, ale dalej chyba za mało i zbyt jednorodnie. I za bardzo jest to środowisko pozamykane. Ja sama nie wiem, czy należę do tego komiksowa, bo trzymam się raczej na uboczu. Miło mi jak ktoś się odezwie i chce pogadać, bo to można, podyskutować, wymienić się wrażeniami, ale na co dzień po prostu siedzę z boku i czytam to co mi się podoba.

V komiks
Minimalistyczna okładka “V”, komiksowego debiutu Gosi Kulik / fot. materiały prasowe

Wspomniałaś, że polskie środowisko komiksowe jest zamknięte i być może zbyt dalekie od takiego szerokiego nurtu kulturalnego w Polsce. Myślisz, że to się zmieni?

Wiesz co, ja tutaj niestety jestem raczej pesymistką w tym aspekcie. Do tego niestety trzeba bardzo wielu rozbudowanych procesów, wieloaspektowych projektów no i edukacji komiksowej. Tak jak mówiłam, ludzie często nawet nie widza, jak czytać komiks. Nie mamy takiego kanonu lektur, aby tych ludzi przyzwyczaić do komiksu.

Na to wszystko nie ma kasy. Twórcy nie dostają finansowania, a jak dostają to za mało. Tak naprawdę wydanie komiksu to są ogromne kwoty. I jeśli chodzi o samo drukowanie i o ludzi w to zaangażowanych. Tak samo jeśli mówimy o sensownym wynagradzaniu artystów, to tutaj też pieniędzy nie ma i koło się zamyka. Jeżeli jest człowiek, który chce być zawodowcem w danej dziedzinie, to musi się temu poświęcić. Sportowcy mają swoje stypendia, granty, sponsoringi, dzięki temu mogą poświęcić czas na treningi i mogą dojść do zawodowstwa dzięki tej pomocy. Natomiast taki artysta komiksowy w Polsce jest praktycznie sam z tym straszliwe czasochłonnym zajęciem. I każdy chciałby mieć za to odpowiednie wynagrodzenie i traktować to jako zawód, ale nie możesz, bo nikt tego nie wynagrodzi.

To jest chyba taki klasyczny wątek w wywiadach, że polski komiksiarz nie utrzyma się z komiksu, musi korzystać ze swojego talentu czysto komercyjnie, musi robić jakieś storyboardy, reklamy i dopiero jak ma kwestie finansowe-bytowe zabezpieczone, to może dawać coś od siebie innym przez tę sztukę. No i myślę też tak pod względem tych pieniędzy publicznych, patrząc na obecny klimat polityczny, mogłoby być troszeczkę trudno, jakby te środki miał rozdzielać jakiś kurator z obecnego nadania.

Tak, dokładnie tak, dlatego mówię, że pod tym względem finansowym to nie ma szans. I to wygląda tak, że kolejni ludzi, którzy mogliby robić komiksy, gdyby mieli jakieś zabezpieczenie finansowe na czas tej pracy, po prostu zrezygnują, bo musieliby działać na własną rękę. Jeśli ma ochotę, to inwestuje w to czas, jeśli nie to odpuszcza. Większość ludzi tej ochoty nie ma, bo może efektywniej zrobić cokolwiek innego.

Dlatego to jest chyba tak, że człowiek, który robi komiksy, czuje potrzebę i misje, ale to nie powinno wyglądać w ten sposób, bo my tak nigdzie nie dojdziemy. Sztuka komiksu nie tak powinna się rozwijać, bo tylko parę osób będzie tworzyło komiksy i pośrednio przez to nie będzie edukacji, ani jeśli chodzi o odbiorców, ani o miejsce komiksu na uczelniach. Czyli przed tym komiksem jest jeszcze długa droga i to nie tylko w kwestii zmiany podejścia czytelników, ale też kogoś, kto odważy się w to zainwestować, czyli wydawców, sponsorów, czy po prostu jakieś inicjatywy publiczne.

I na sam koniec chciałbym się zapytać, czy będzie się jeszcze gdzieś dało kupić wyprzedaną od jakiegoś czasu Małpę… wydaną przez niestety nieistniejące już Wydawnictwo Komiksowe? Wydaje mi się, że czytelnicy czekają na takie wznowienie.

Wiem, że czekają, ale obawiam się, że to jest mało prawdopodobne. Zamknęło się Wydawnictwo Komiksowe, a nakład się rozszedł. Miałam nawet taką historię, że dałam mojej mamie egzemplarz, a ona go przekazała koleżance i nie miałam możliwości kupić nowego. Na szczęście Tomek wypatrzył jedną sztukę na Allegro, więc zakupiłam swój komiks za cenę nieco wyższą niż okładkowa.

By ponownie dało się kupić Małpę, musiałoby mi zaproponować jej wydanie jakieś wydawnictwo. No, a na razie nie było takiej propozycji, więc nie widzę pozytywnie tutaj losu tej mojej Małpy. Chyba pozostanie białym krukiem (śmiech).

 

Strona autorska Gosi Kulik

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.