„Hrabia” – 18 brumaire’a Augusto Pinocheta [RECENZJA]


Po głośnym biopicu o księżnej Dianie (Spencer) Pablo Larraín wraca w rodzime strony. W swoim najodważniejszym dotychczas filmie chilijski reżyser przebiera dyktatora Augusto Pinocheta (Jaime Vadell) w wampirze szaty, nie stroniąc przy tym od groteski, czarnego humoru i radykalnych diagnoz.
11 września to data dzienna, która współcześnie kojarzy się najbardziej z zamachami terrorystycznymi przeprowadzonymi przez Al-Ka’idę na dwie wieże WTC w USA. Przed 2001 rokiem było jednak zgoła inaczej. 11 września tego roku obchodziliśmy bowiem 50. rocznicę puczu, jakiego dokonał generał Augusto Pinochet w Chile, ustanawiając tym samym okres 17 lat panowania dyktatury. Premiera filmu Pablo Larraína zbiega się więc nieprzypadkowo z datą rocznicy wydarzenia, które wyniosło chilijskiego generała na szczyt władzy. Jednak to nie wydarzenia historyczne będą główną osią fabuły Hrabiego, ale hipotetyczny stan, w jakim znalazł się Pinochet po upozorowaniu własnej śmierci i udaniu się na wygnanie.
Reżyser oparł swoją strategię twórczą na luźnym potraktowaniu faktów historycznych, stawiając tym samym ciężar na ich autorską interpretację. W jego filmie Pinochet jest wampirem, żyjącym wraz ze swoją żoną i służącym na odludnej farmie. Mówiąca spoza kadru niezidentyfikowana narratorka (Stella Gonet) opowiada nam, jak doszło do tego, że dyktator znalazł się właśnie w tym miejscu. Jak na wampira przystało, Pinochet żyje już dość długo, przeszło 250 lat. Był świadkiem Rewolucji Francuskiej, walcząc po stronie króla Ludwika XVI, by następnie przy ścinaniu na gilotynie jego żony Marii Antoniny ukryć się wśród rozwścieczonego ludu dokonującego egzekucji.
Jego fascynacja monarchią jednak nie mija. Kradnie on z grobowca głowę Marii Antoniny, a wspomniana gilotyna stoi obecnie na terenie jego farmy. Wieszczy w ten sposób nadejście kolejnej rewolucji. Widząc zgniliznę ogarniającą porewolucyjną Francję, postanawia uciec do Ameryki Południowej. Tam rozpoczyna karierę wojskową, którą wieńczy przejęciem władzy nad krajem, licznymi egzekucjami przeciwników politycznych i skrajną prywatyzacją gospodarki. Po upadku swoich rządów, by nie dopuścić do rozliczeń, których domagają się jego przeciwnicy, pozoruje on własną śmierć. Dziś, Pinochet jak duch żyje w odcięciu od świata, marząc jedynie o prawdziwej śmierci, która z jakiegoś powodu nie jest w stanie go dosięgnąć. Wszystko zmienia się, gdy dzieci generała dowiadują się, że ich ojciec zamiast niebawem umrzeć, postanawia zmienić plany i zacząć znowu polować, żywiąc się krwią ze zmielonych w blenderze serc swoich ofiar. Postanawiają więc wezwać zakonnicę, która pod przykrywką prawniczki od spraw spadkowych ma ostatecznie, z pomocą miłości Bożej, uśmiercić generała.


To właśnie relacja Pinocheta z zakonnicą o imieniu Carmen (Paula Luchsinger) staje się motorem napędowym filmu i otwiera przed nami postać dyktatora. Jak głosi słynny cytat Lorda Actona „każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”. Pinochet jest tutaj doskonałym przykładem. Atmosfera wśród najbliższych dyktatorowi ludzi dosadnie pokazuje, jak bardzo chciwość staje się cechą dominującą u ludzi, którzy mieli okazję doświadczyć panowania nad innymi. W filmie Larraína mamy na poziomie fabularnym do czynienia z historią spisku w rodzinie królewskiej i wszystkimi implikacjami, jakie rodzą tego rodzaju opowieści: pragnieniem władzy, zazdrością, kumoterstwem i moralnym upadkiem.
Zakonnica w celu uwiarygodnienia się jako stronniczka dyktatora wychwala jego zasługi dla kraju i narodu, dziś niewdzięcznie zapomniane i przeinaczane jako katastrofy. Relacja z zakonnicą paradoksalnie więc, zamiast osłabić dyktatora, wzmacnia go i przypomina o splendorze władzy, której resuscytacja stanie się teraz jego celem. Jednak to, co wydaje się rzeczywistą intencją portretu wykonanego przez Larraína, ujawnia się, dopiero gdy Pinochet dowiaduje się o prawdziwym celu wizyty zakonnicy: wypędzeniu z niego domniemanego demona, a w konsekwencji uśmiercenie. Dyktator jednak, rozmawiając o tym ze swoim sługą, zupełnie się tą groźbą nie przejmuje. Jak mówi – z niego nie ma czego wypędzać, ponieważ jest w środku pusty.
To właśnie owa wewnętrzna pustka przynależna wampirzej naturze dyktatora stanowi wskazówkę do rozwikłania dość banalnej zagadki zaistnienia jego postaci w historii pisanej wielką literą. Tutaj pozwolę sobie na dość obszerny cytat z autora, którego Pinochet z pewnością nie pochwalał, a nawet zwalczał. Mowa oczywiście o Karolu Marksie, którego pamflet polityczny 18 brumaire’a Ludwika Bonapartego z 1851 roku opisywał dynamikę społeczną, jaka wyniosła do władzy cesarskiej we Francji Napoleona III.
Jak pisze niemiecki filozof: „Hegel powiada gdzieś, że wszystkie wielkie historyczne fakty i postacie powtarzają się, rzec można, dwukrotnie. Zapomniał dodać: za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa. […] Ludzie sami tworzą swoją historię, ale nie tworzą jej dowolnie, nie w wybranych przez siebie okolicznościach, lecz w takich, w jakich się bezpośrednio znaleźli, jakie zostały im dane i przekazane. Tradycja wszystkich zmarłych pokoleń ciąży jak zmora na umysłach żyjących. I właśnie wówczas, gdy wydają się zajęci tym, by dokonać przewrotu w sobie samych i w tym, co ich otacza, by stworzyć coś, czego nigdy jeszcze nie było, w takich właśnie epokach kryzysu rewolucyjnego przywołują oni trwożliwie na pomoc duchy przeszłości, zapożyczają od nich imiona, hasła bojowe i szaty, ażeby w tym uświęconym przez wieki przebraniu i w tym zapożyczonym języku odegrać nowy akt historii świata”.
Nieprzypadkowym jest więc pojawienie się Pinocheta na świecie w przededniu Wielkiej Rewolucji, która z jednej strony zakończyła rządy monarchii, by następnie wynieść do władzy absolutnej Napoleona. Korzystając z dynamiki społecznej, w tym samym geście historia wyniosła do władzy cesarskiej pół wieku później jego bratanka Napoleona III, będącego ze wszech miar postacią zupełnie przeciętną. Pinochet nie bez powodu w podziemnym magazynku na swojej farmie gromadzi relikty z czasów monarchii. Czuje się jej spadkobiercą. Jednak konwencja, w jakiej postać dyktatora umieszcza Larraín, czyniąc z niego zaślepionego samouwielbieniem oportunistę, sugeruje, że jednak wyniesienie go do władzy nie wynikało z jego wyjątkowej predyspozycji do jej sprawowania. Był to raczej zbieg pewnych okoliczności społeczno-politycznych, za którymi stał wielki biznes oraz rząd Stanów Zjednoczonych.


Pinochet jest więc uosobieniem siły reakcji, strojącym się na wielką postać sługą wielkiego kapitału, którego zasadniczą cechą jest chęć zdobycia władzy, za którą idzie wampirza potrzeba wypełnienia własnej pustki. Pustkę tę będzie on karmić za pomocą wyzysku umożliwionego przez neoliberalną ideologię w sferze gospodarczej. Nie bez powodu ofiarami Pinocheta na jego polowaniach są jedynie pracownicy fizyczni. Jego reżim ideologicznie sytuuje się jako kontra wobec „czerwonych”. Czerpie swoją siłę z przeciwstawiania się im, w sferze kulturowej zaś przybiera różne szaty. W gruncie rzeczy jest nieumiejętną imitacją powabu, jaki roztaczała wokół siebie monarchia.
Na poziomie wizualnym film Larraína działa znakomicie. Czarno białe zdjęcia Edwarda Lachmana przywodzą na myśl osiągnięcia niemieckiego ekspresjonizmu. Stawiając na sprawdzoną obsadę, Larraín również nie popełnia błędu. Warto zwrócić uwagę na postać zakonnicy Carmen (Paula Luchsinger wyglądem przypominającą nieprzypadkowo Joannę d’Arc z filmu C. T. Dreyera), która doskonale oscyluje między niewinnością a fanatyczną zapalczywością. Równie świetni są aktorzy drugoplanowi. Gloria Münchmeyer, grająca rolę żony dyktatora, oraz Alfredo Castro w roli jego służącego sprawnie odnajdują się w grotesce, a jednocześnie nie skazują filmu na niezamierzoną śmieszność.
To, co stanowi o sile filmu Larraína, jest jednocześnie jego słabością. Z uwagi na to, że mamy do czynienia z postaciami, które są dość obrzydliwe zarówno w wyznawanych przez siebie poglądach, jak i dokonanych czynach, ciężko jest przejąć się ich losami. Pinochet jako antybohater nie pozwala się sobą w żaden sposób zafascynować. Podobnie rzecz ma się z postacią Carmen, która z jednej strony imponuje swoją przebiegłością, z drugiej zaś odtrąca religijnym fanatyzmem. Za genialnym pomysłem wyjściowym i precyzyjnym scenariuszem nie zadbano o elementy, które pozwoliłyby się związać emocjonalnie z bohaterami.
Hrabia kończy się równie groteskowo, co straszne. Jednego możemy być pewni, historia nie powtarza się jedynie dwa razy. Pinochet zaś, odesłany na przedwczesną śmierć, krąży niczym widmo nad światem i czeka na dogodny moment, by znów zacząć polować.