FilmyKinoRecenzje

“Matthias i Maxime”, czyli staruszek Dolan znów w formie [RECENZJA]

Maja Głogowska
Matthias i Maxime
fot. Materiały prasowe / Gutek Film

Stało się. Xavier Dolan przestał być młodzieńcem i wkroczył w trzecią dekadę swojego życia, raz na zawsze kończąc pasmo artykułów o treści „Dwudziestolatek zrobił film”. Jednak to wcale nie oznacza, że przez ten nowy wiek utracił on coś z kolorytu swojej twórczości. Nowy kolor to wciąż Dolan, a gdy mówi o dokładnie tym samym pokoleniu, co dziesięć lat temu i nawet gdy się lekko powtarza, to i tak zderza się z tymi problemami w zupełnie inny sposób. Nie opowiada już o młodych dorosłych, a o dzieciakach, które coraz częściej muszą przywdziewać czarny krawat i marynarkę. Jednak sam sobie udowadnia, że on do tych dzieciaków nie należy, a jest jedynie ich obserwatorem.

Xavier od zawsze głośno mówił, że swoje filmy dedykuje własnemu pokoleniu i ta obietnica nie zamieniła się dotychczas w pustosłowie. Jestem pewna tego, że widzom będzie ciężko znaleźć tu postać, z którą będą mogli się utożsamiać, bo każdy z bohaterów jest tak specyficzny dla swojej generacji. Sercem produkcji jest Maxime, niepewny siebie mężczyzna grany przez samego Dolana. Jego przeciwwagą jest Matthias, bohater najbardziej zakorzeniony w „dorosłym życiu”.

fot. Materiały prasowe / Gutek Film

Od samego początku przerażało mnie to, że Dolan znów obsadził się w głównej roli – na szczęście niepotrzebnie. Zdaje się, że złote dziecko Kanady chciało nam pokazać, że nie kocha siebie aż tak bardzo, jak mu to zarzucamy i swojemu bohaterowi przypisał znamię na twarzy. Czasami Max przegląda się w lustrze, wyobraża sobie swoją twarz bez niej, a innymi razy staje się obiektem szykan. Na szczęście Dolan nie próbuje tu szarżować i stawia na jak największy naturalizm. Może i nie musiał się zmieniać do tej roli i gra samego siebie. Ale może jednak to nic złego.

Chemia między Maximem a Matthiasem jest zerowa, co zmusza widza do mrużenia oczu i zastanawia się nad tym, czy w ogóle coś ich łączy. Z początku myślałam, że to największa wada produkcji, ale im dłużej o niej myślę, tym bardziej uderza mnie fakt, iż było to całkowicie zamierzone. Bohaterowie nie tylko przyjaźnili się ze sobą od czasów wczesnego dzieciństwa, ale i wychowywali się razem na wskutek problemów rodzinnych Maxa. Gdy dwie takie jednostki, niemalże bracia, połączone zostają romantycznym uczuciem, to faktycznie można się pogubić. Widz czuje to zagubienie wraz z reżyserem i bohaterami. To nie było łatwe zadanie. 

Dolan udowodnił, że jest mistrzem dialogów poprzez zabawę z językiem francuskim. Niektórzy bohaterowie mieszają go z angielskim i spotykają się z gniewem innym, jeszcze inni celowo korzystają z wyszukanego słownictwa. Żadna ze scen interakcji między głównymi bohaterami nie wydaje się sztuczna czy wymuszona. Zarówno kłótnie na imprezach, jak i podśpiewywanie ulubionej piosenki w samochodzie to sceny, które wyszły niesamowicie naturalnie. Jeśli widz poczuje jakąkolwiek więź z owym pokoleniem, to niemalże na własnej skórze odczuje ich radości czy irytacje.

Matthias i Maxime
fot. Materiały prasowe / Gutek Film

Matthias i Maxime to film, który bawi się nostalgią za czasami, które jeszcze nie minęły. W swojej istocie jest tak realistyczny, tak prawdziwy, że odbiorca przeżywając to dzieło może zatęsknić za tym, co wciąż trwa. Dolanowi pomaga w tym muzyka. Zarówno ta podniosła oraz epicka, jak i kameralna. Reżyser skorzystał z zespołów i piosenek, które nasi bohaterowie prawdopodobnie poznali podczas pobytu w liceum. Co więcej, osobiście przypisuje je do odtwarzacza muzyki na Tumblrze. A czy właśnie nie o tym pokoleniu mówi Dolan? O pokoleniu Tumblra? Od czasów, w których debiutował strona zdaje się nie rozwijać wcale, a moda na estetyczne blogi zapadła w niepamięć. 

Najnowszy film Dolana to produkcja duża, zrobiona przy pomocy niesamowitego budżetu, ale jednocześnie skromna. Głośna i zarazem cicha. Młody (lub już nie tak młody) Kanadyjczyk udowodnił, że potrafi robić filmy o dużym budżecie, a historie spod jego pióra mają swój własny, specyficzny urok.

Przed seansem Matthiasa i Maxime uznawałam Dolana za reżysera, który potrafi opowiadać tylko i wyłącznie o sobie, a w karierze więcej mu nie wyszło, aniżeli wyszło. Może i to drugie wciąż jest prawdą, ale zmieniam swój stosunek względem pierwszego stwierdzenia. Tak, Dolan lubi wyciągać esencje ze swojego życia, ale to nie oznacza, że opowiada o sobie. W tym filmie przedstawił nam problemy z którymi on zdecydowanie się nie boryka. Tu bohaterowie przed trzydziestką borykają się ze swoją seksualnością, gdy – kolokwialnie pisząc – on ma sprawę już od dawna z głowy. Problemy bohatera z rodzicielką zaś okazały się jednym z najlepszych zobrazowań znęcania się psychicznego nad dzieckiem. Widz razem z Maxem może poczuć się nią stłamszony. Czasami wydaje nam się, że matka naprawdę się stara. Jednak za tą powłoczką stoi nic innego, jak jej agresja. 

Matthias i Maxime to film stworzony dla millenialsów i o millenialsach. Zapewne za kilka lat stanie się pozycją tak kultową dla tego pokolenia, a wszyscy oglądający będą wykrzykiwać „kiedyś to było”. Xavier Dolan udowodnił nam, że w snuciu swoich opowieści jest jednym z najlepszych młodych scenarzystów reżyserów, a oprócz tego wykazał się wielkim zrozumieniem. 

Zrozumieniem wobec tych, którzy nie rozumieją samych siebie. Zrozumieniem wobec problemów, które on niekoniecznie ma. Czy ktoś naprawdę myśli, że wciąż jest zakochanym w sobie dzieciakiem?


Produkcja trafi do kin 21 lutego. Dystrybutorem jest Gutek Film.

Ocena

9 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.