Peleton Records: W tej chwili wygląda to jeszcze lepiej niż przed tym, gdy założyliśmy Peleton [WYWIAD]


W ostatni weekend września odbyła się trzecia edycja festiwalu muzyki niezależnej – PELETON.FEST. Wydarzenie, organizowane przez wytwórnię Peleton Records, jest formą swoistego showcase’u, w którym zaprezentowani zostają nietuzinkowi podopieczni labelu. A ci, za pomocą bezkompromisowych rozwiązań, wprowadzają interesującą jakość do polskiego undergroundu. Z założycielami wytwórni — Pawłem Kowalewiczem, Arturem Koszałko, Pawłem Sarośkiem i Pawłem Porzychem – o przygotowaniach do festiwalu, planach na przyszłość i towarzyszącej idei porozmawiał nasz redaktor – Mateusz Pastor.
Mateusz Pastor: Trzecia edycja PELETON.FEST rusza 29 września. Jak nastroje przed startem festiwalu?
Paweł Kowalewicz: Jest trochę stresu, ale najważniejsze rzeczy są już załatwione. Pozostały jedynie drobiazgi do domknięcia. Ostatni okres, poprzedzający wydarzenie, jest zawsze gorący, więc nie jesteśmy zaskoczeni. Wszystko idzie w dobrym kierunku i wygląda na to, że jesteśmy przygotowani.
Artur Koszałko: Najbardziej stresujące są chyba takie sytuacje, które są niezależnie od nas. Takie jak zepsuty wzmacniacz w trakcie koncertu i konieczność szukania jakiegoś zastępczego. To są takie sytuacje, do których w stu procentach nie możemy się przygotować. Ale wydaje mi się, że gramy już tak długo i w tak różnych zespołach, że całe doświadczenie, jakie zebraliśmy, nas na to wszystko przygotowało. Ostatnia edycja wyszła bardzo fajnie. Nie było żadnych specjalnych obsuw czasowych i wydaje mi się, że cały event wyszedł bardzo profesjonalnie. Mówię oczywiście o sobie, ale osobiście czuję bardzo dużą ekscytację. To będzie na pewno super wydarzenie, w końcu zjeżdżają się zespoły z całej Polski. My, jako organizatorzy, też będziemy tam grać. Każdy z nas gra przynajmniej jeden koncert, co rzeczywiście jest trochę stresujące. Mimo to dominują wśród nas pozytywne emocje.
Na pewno do elementu doświadczenia wróciłbym nieco później. Teraz chciałbym zacząć od krótkiego przybliżenia samej idei PELETON.FEST dla osób, które nie miały okazji o nim usłyszeć lub nie siedzą w środowisku na tyle, by wiedziały, czym jest Peleton Records i organizowany przez Was event.
Krzysztof Sarosiek: Pomysł na wytwórnię Peleton Records zrodził się tak naprawdę z kilku koncertów, które kiedyś zorganizowaliśmy ze swoimi zespołami. Grały wtedy Zwidy, daysdaysdays i Syndrom Paryski. Główną zajawką, która pchnęła nas ku założeniu wytwórni, była rosnąca popularność tych zespołów – nagle, po wielu latach grania praktycznie tylko dla znajomych, zaczęliśmy się zbierać w kilka zespołów i ludzie w końcu zaczęli nas zauważać. Zaczęliśmy grać razem pierwsze koncerty, które z czasem były blisko całkowitego wyprzedania się biletów. To nam dało taką myśl, że możemy założyć label i jakoś to wszystko rozwinąć. A PELETON.FEST jest właśnie kontynuacją tamtej idei. Już kiedy ustabilizowaliśmy się jako wytwórnia i nasi podopieczni wypłynęli trochę dalej (na przykład Syndrom Paryski stał się całkiem popularny), postanowiliśmy to kontynuować z większą liczbą zespołów. W tej chwili wygląda to jeszcze lepiej niż przed tym, gdy założyliśmy Peleton. Jest naprawdę świetna atmosfera, zaczynamy się powoli zastanawiać czy miejsce, w którym robimy ten festiwal, nie jest już dla nas za małe. Póki co, jest to bardziej showcase niż festiwal zespołów zebranych w Peleton Records, ale może w przyszłości się to trochę zmieni.
Tak jak wspomniałeś, w tym roku w trakcie festiwalu odbędzie się 21 koncertów, a więc znacznie więcej niż w poprzednich edycjach. Brzmi to jak ogromne wyzwanie organizacyjne, szczególnie biorąc pod uwagę lokalizację – oba kluby, zarówno Chmury, jak i Hydrozagadka, mają swoją specyfikę i określone limity ilości osób. Jakie stanowi to dla was wyzwanie, zważając na krążącą opinię, w której jednym z filarów polskiej sceny muzyki niezależnej są niespodziewane opóźnienia w harmonogramie koncertów?
K: Jesteśmy świadomi, że filarem niezależnej muzyki są opóźnienia, z tego powodu poświęcamy temu aspektowi najwięcej uwagi i dbamy o to, żeby ich nie było. Nie może ich być, bo, tak jak wspomniałeś, kluby mają swoje ograniczenia. Jeśli na początku danego dnia coś nam się przesunie w harmonogramie, to prawdopodobnie, efektem kuli śnieżnej, na końcu będzie to już wyglądało bardzo źle. A na to nie możemy sobie pozwolić. W zeszłym roku udało się nam zorganizować festiwal (wtedy było chyba 16 zespołów) bez ani minuty obsuwy. W tym roku chcemy to powtórzyć.
W związku ze specyfiką Hydrozagadki i Chmur sądzę, że ta sprzyjająca lokacji bliskość musi działać jakoś na korzyść tworzenia klimatu wydarzenia. Czy właśnie ten klimat zaważył na decyzji o zostaniu przy Hydrozagadce i Chmurach?
PK: Oczywiście. Zarówno Chmury jak i Hydrozagadka to bardzo dobrze znane nam miejsca i nawet z sentymentu fajnie organizować takie wydarzenie właśnie tam. Mi, szczerze mówiąc, zawsze podobały się formaty festiwalu miejskiego, który nie wszędzie da się zorganizować. Warszawa jest takim miastem, w którym nie da się go zorganizować. Poniekąd właśnie to zmusza nas, żeby zorganizować PELETON.FEST w Chmurach i Hydrozagadce, też ze względu na brak innych miejsc, które będą tak samo dostosowane do tego formatu imprezy. Natomiast nie miałbym nic przeciwko, gdyby w przyszłości ten format rozwinął się w innej przestrzeni.
A: Wydaje mi się, że zmiana klubu sama w sobie nie przyczyniłaby się w znaczący sposób do utracenia klimatu. To w dalszym ciągu są zespoły, które się znają, ludzie którzy wpadają na siebie na wspólnych koncertach i trasach, więc na pewno nie chcemy tego stracić. Zmiana klubu na pewno nie wpłynie na tę rodzinną atmosferę.
Krzysiek wspominał o tym showcase’owym charakterze festiwalu. Skąd wzięła się decyzja, by na PELETON.FEST koncerty trwały po 30-40 minut?
PK: Idea była prosta – chcieliśmy zorganizować koncerty dla naszych zespołów, ale ilość tych koncertów nie była praktycznie przemyślana. Zapytaliśmy naszych podopiecznych, kto by chciał zagrać na festiwalu i zgłosiło się bardzo dużo osób. Właściwie wszyscy lub przynajmniej znaczna część.
Paweł Porzych: Ale też bym dodał, że takie koncerty dłuższe niż 30-40 minut byłyby trudne do zorganizowania…
PK: Właśnie przez to, że zgłosiło się dużo zespołów, musieliśmy wprowadzić ograniczenia czasowe. Ale z drugiej strony nie przesycimy ludzi. Te koncerty, przez to, że są krótsze, są bardziej skondensowane. Każdy ma swój czas.
PP: To, że koncerty odbywają się naprzemiennie, daje nam możliwość zachowania płynności organizacyjnej. Na drugiej scenie masz wtedy te pół godziny na przepinkę i załatwienie innych technicznych kwestii, a nie ma pustki na całym festiwalu.
K: Tu decydują głównie kwestie logistyczne, o których powiedział Paweł przed chwilą. Chcemy być w porządku wobec artystów i nie stawiać początkującego zespołu w sytuacji, w której musi grać w tym samym czasie, co na przykład Lochy i Smoki, na które prawdopodobnie przyjdzie najwięcej ludzi. Kolejną kwestią jest to, że chcieliśmy zrobić ukłon w kierunku publiczności. Dajemy słuchaczom 21 koncertów w cenie biletu, mogą sobie pójść na tyle, na ile chcą, nie muszą wybierać.
Czym według Was tegoroczna edycja będzie się różnić od poprzedniej?
PK: Przede wszystkim będzie to wielki debiut zespołu Lochy i Smoki na PELETON.FEST. Do tej pory nie było też zespołu Jucha, nie było Komet… Oprócz nich wystąpi też dużo innych nowych zespołów.
A: A te zespoły, które grały wcześniej, często też w międzyczasie wydały nowe materiały, więc to automatycznie będą inne koncerty.
PK: Zdałem sobie sprawę, że ta edycja będzie zdecydowanie najbardziej zróżnicowana gatunkowo. Przez pierwsze dwie edycje pokazywaliśmy muzykę, która jest trzonem tego środowiska, z którego się wywodzimy jako muzycy oraz tego, co wydajemy pod szyldem Peleton Records. Grali wtedy daysdaysdays, Zwidy, Hanako, nawet Małgola, No była z zespołem i wszystko dobrze zagrało. W tym roku będzie właśnie Air Hunger, więc zupełnie co innego. Będą Ugory, czyli pierwszy metalowy koncert na PELETON.FEST. Będzie Jakub LDDV, czyli pierwszy rap, nie licząc w sumie Goddiego w zeszłym roku, ale to też nie był koncert stricte rapowy.
A: Jeszcze Ala Zastary.
PK: Dokładnie, będzie Ala Zastary. No i legendarny zespół Komety. Czyli z jednej strony zaprezentujemy trochę popu, z drugiej idziemy w stronę totalnie rockową. Więc rzeczywiście będzie duże zróżnicowanie i to będzie chyba pierwsza edycja, przy której to będzie aż tak widoczne. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Jak przebiega proces doboru artystów do waszego labelu? Jakimi kryteriami sugerujecie się, słuchając demówek?
PK: Dobre pytanie. Zastanawiam się, czy my mamy jakiś zespół, który przyjęliśmy na podstawie przesłuchania demówki.
A: Tak, Kresy.
PK: Dużo zależy od tego jak się dogadamy z danym zespołem i zazwyczaj wypełniamy sobie te dostępne miejsca ludźmi, którzy do nas dotarli, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać – przekonać się, czy mamy podobne spojrzenie na niektóre rzeczy i czy obu stronom odpowiada format współpracy. Jeśli chodzi o demówki, to wydaje mi się, że mogły to być tylko Kresy.
PP: Na pewno istotny jest nasz subiektywny osąd. Możemy się zastanowić, czy widzimy potencjał w artyście, który się do nas zgłosił i czy dotrze to do kogoś z naszej publiczności, choć nie podoba nam się do końca ta muzyka. Ale raczej po prostu słuchamy i albo siedzi, albo nie.
K: Dużo też mówi o danym zespole czy o danym wykonawcy to, w jaki sposób prezentuje nam materiał. Dostajemy bardzo dużo maili od zespołów ze zgłoszeniami. Już po pierwszej wiadomości można wyczuć jakieś nastawienie do swojej twórczości, do sposobu wydawania w danej wytwórni itd. To już nam pozwala ocenić tak naprawdę, czy widzimy tu potencjał. Staramy się słuchać wszystkiego, co do nas przychodzi i czasami wystarczy nam 15 sekund, żeby to odrzucić lub się w tym zakochać. Kluczowe jest dla nas dogadanie się na poziomie ludzkim. My ten label prowadzimy po godzinach, w swoim wolnym czasie, głównie hobbystycznie i nie chcemy marnować tego czasu na budowanie jakichś nieprzyjemnych sytuacji. Kiedy widzimy, że pisze do nas ktoś z nastawieniem w stylu: „powiedzcie mi co możecie mi zaoferować”, to niestety, ale musimy odmówić.
A: „Przedstawcie mi swoją ofertę”…
K: To nie my bierzemy udział w castingu na wydawcę. To jest oczywiście bardzo radykalny przykład, ale ten pierwszy kontakt z artystą potrafi zaważyć na decyzji. Jeśli muzyka nam się podoba i ten pierwszy kontakt jest dla nas zachęcający, to spotykamy się na callu lub w innej formie i wtedy już poznajemy się bliżej i podejmujemy decyzję.
Jak na działanie Peletonu jako wytwórni wpłynął fakt, że wy sami jesteście muzykami?
K: To jest fundamentalne dla labelu. Paweł i Paweł grają w zespołach od ponad 15 lat. Ja też, nie wiem jak Artur, pewnie też ponad 10. Przez ten czas zebraliśmy dużo doświadczenia, ale też dużo różnych kontaktów, czy to jeśli chodzi o bookowanie koncertów, kwestie produkcyjne, studyjne czy nawet wizualne. To było nasze założenie, że te lata doświadczenia gry w zespołach dały nam siatkę kontaktów, która sama w sobie jest wartością, którą możemy przekazać młodszym zespołom, młodszym muzykom. My sami do tego wszystkiego dochodziliśmy, a teraz możemy to ułatwić, dzieląc się doświadczeniem i oferując pomoc muzykom spod szyldu Peleton Records.
Tak samo było z organizacją festiwalu?
K: Tak, bo przez wiele lat, zanim jeszcze powstał PELETON.FEST, organizowałem koncerty, więc kwestie organizacyjne i logistyczne, których się nauczyłem, bardzo się przydały.
A: Mamy świadomość tego, co potencjalnie może nas zaskoczyć i wiemy, jak temu zapobiegać albo jak od razu reagować, kiedy coś nieoczekiwanego się wydarzy, co jest bardzo pomocne.
W zeszłym roku odbył się Peleton DJ Set w Pogłosie. Czy zastanawialiście się nad rozszerzeniem formuły festiwalu poprzez wydarzenia towarzyszące?
K: Jeśli jesteśmy przy DJ Setach – częścią PELETON.FESTu co roku jest afterparty, na którym też puszczamy muzykę. Myślimy też o tym, w jaką stronę możemy pójść z festiwalem w przyszłości, ponieważ mamy świadomość tego, że wyrobiliśmy sobie pewną markę i dochodzą do nas sygnały, że ten festiwal został zauważony w branży muzycznej. Mamy swoją publiczność, której część, nie znając jeszcze line-upu, kupiła w tym roku bilety, chociaż oczywiście łatwo jest się domyślić, kto będzie grał, skoro to są nasze zespoły. Więc z jednej strony mamy tę markę, ale z drugiej strony mamy też świadomość, że gdybyśmy co roku robili festiwal z peletonowymi zespołami, to pewnie ta formuła szybko się znudzi. Jesteśmy na etapie myślenia jak wykorzystać tę markę i co zrobić, żeby zbudować na tym festiwal z większym rozmachem, trochę odłączyć go od Peleton Records. Zobaczymy kiedy i jak to wyjdzie. Oczywiście wtedy oznaczałoby to poszerzanie formuły też o zespoły spoza Peletonu, a najchętniej nawet i z zagranicy.
A: Kolejną opcją jest też po prostu organizowanie koncertów pod szyldem Peletonu w innych lokalizacjach niż Warszawa, czy przeniesienie festiwalu do innych miast. Intensywnie o tym myślimy.
Jaki jest wasz wymarzony koncert na PELETON.FEST?
PP: daysdaysdays
PK: Ja bym chciał jeszcze raz zobaczyć Syndrom Paryski [zespół zakończył działalność w 2022 roku – przyp. red.].
PP: Ale w formule zespołów tylko z Peletonu czy wszystkich na świecie?
PK: Wszystkich. Ja ze wszystkich na świecie chciałbym właśnie Syndrom jeszcze raz zobaczyć.
PP: Gadaliśmy ostatnio o Alvvays.
K: Tak, tak, Alvvays byłoby super. Chciałbym, żeby ten festiwal urósł do takich rozmiarów, że moglibyśmy za kilka lat mieć na nim headlinera pokroju właśnie takiego zespołu jak Alvvays czy IDLES. Oczywiście, to jest jakaś daleko idąca fantazja, ale czemu nie.
Artur, kogo chciałbyś zobaczyć na PELETON.FEST?
A: Bardzo bym chciał, żeby Foals zagrali wszystkie kawałki, łącznie z B-side’ami, ze swojej pierwszej płyty Antidotes. To by było dla mnie spełnienie marzeń. A na drugim miejscu jest Syndrom Paryski.
Wywiad powstał w ramach patronatu medialnego nad festiwalem muzyki niezależnej PELETON.FEST, organizowanym przez wytwórnię Peleton Records.