FestiwaleFilmyPIĘĆ SMAKÓWPięć Smaków 2023Recenzje

“Rzeka szkarłatu” — Paint the town red [RECENZJA]

Wiktor Małolepszy
Materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

Zhang Yimou to prawdopodobnie największe nazwisko w tegorocznym programie Pięciu Smaków, nawet, jeśli weźmie się pod uwagę, że widzowie w Warszawie mają również okazję obejrzeć filmy Hou Hsiao-hsiena i Tsaia Ming-lianga. Fakt jest jednak taki, że niewielu reżyserów osiągnęło renomę Zhanga. Twórcy nominowanego do tytułu Człowieka Roku magazynu Time (z notką napisaną przez Stevena Spielberga), który ma na swoim koncie nominacje do Oscarów, nagrody w Wenecji, Cannes, Berlinie oraz gigantyczne blockbustery, zarabiające setki milionów dolarów. Do tej ostatniej kategorii zalicza się Rzeka szkarłatu, kontynuująca zwrot Chińczyka w stronę wysokobudżetowych hitów. W przeciwieństwie jednak do Wielkiego muru czy Kwiatów wojny, w obsadzie nowego filmu Zhanga nie znajdziemy znanych Hollywoodzkich nazwisk, czy realizacyjnego przepychu. To stosunkowo skromna produkcja, której ambicje ujawniają się nie w efektach specjalnych, lecz niezwykle zawiłej warstwie fabularnej. 

Rzeka szkarłatu to opowieść osadzona w XII-wiecznych Chinach, w czasach dynastii Sung. Premier Qin Hui, mający spotkać się z delegatem dynastii Jin, dowiaduje się, że dyplomata zostaje zamordowany. Co gorsza znika również list, który wysłannik miał przekazać. Po zebraniu podejrzanych, głównym z nich, owocem przypadku, staje się Zhang Da – zwykły żołnierz, pełniący tej nocy rolę stróża. Qin Hui rozkazuje mu w ciągu dwóch godzin znaleźć sprawcę oraz odzyskać list, z pomocą generała Sun Juna. To, co początkowo zapowiada się na detektywistyczną błahostkę, z czasem staje się szeroko zakrojonym śledztwem, a w zbrodni umoczone palce okazuje się mieć każdy – od panien do towarzystwa i militarnych oficjeli do najwyżej postawionych urzędników.

Materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

W ciągu niemal trzygodzinnego seansu Zhang wysyła swoich bohaterów w pościg po labiryncie ciasnych korytarzy średniowiecznej twierdzy, co doskonale reprezentuje zawiłość samej intrygi. Rzeka szkarłatu jest bowiem poplątanym filmem, wypełnionym postaciami (do tego stopnia, że w ciągu pierwszych minut zostają nam oni ukazani z podpisami, prezentującymi ich funkcję), dialogami oraz zwrotami akcji. W efekcie nadążenie za wszystkim, co dzieje się na ekranie okazuje się być równie karkołomne, co rozwiązanie zagadki morderstwa. Mordercze jest również tempo narzucone przez Zhanga, oraz napięcie, które reżyser próbuje czasem rozładowywać humorem, przypominającym miejscami produkcje braci Coen. To raczej nie przypadek – chiński reżyser sam rimejkował ich produkcję w przeszłości. W przeciwieństwie jednak do filmów słynnego amerykańskiego rodzeństwa, w natłoku postaci, zdrad i konfliktujących motywów na ekranie, intrydze nakreślonej w Rzece szkarłatu brakuje przejrzystości.

Ten sam zarzut można wystosować w kierunku warstwy wizualnej filmu Zhanga. Znany z wysmakowanych kadrów i pięknych kolorów twórca tym razem nie trafił z wyborem dominanty estetycznej. ¾ akcji produkcji rozgrywa się w trakcie jednej nocy, głównie w plenerach, gdzie domyślnie brakuje źródeł światła. Z tego powodu film jest niebywale ciemny. Na obronę tej decyzji działa fakt, że wdzięcznie komplementuje ona nieprzejrzystość zagadki rozwiązywanej przez głównych bohaterów i widza, lecz zatopienie wszystkiego w mroku, z postaciami szepczącymi swoje kwestie, przyprawia o ból głowy i skojarzenia z filmami Zacka Snydera.

Pasuje więc, że Rzeka szkarłatu odzyskuje kolory, kiedy nad twierdzą wschodzi słońce. Mroczne odcienie granatu ustępują wówczas złotej palecie, a i rozwiązanie zagadki, choć poprzedzone nieco wtórnymi zwrotami akcji, jest jak najbardziej satysfakcjonujące. Zhang, choć gubi widza w korytarzach własnego scenariusza, wciąż pozostaje reżyserem, który potrafi zaaranżować zapadające w pamięci sceny. Takie jak podniosłe, hiperpatriotyczne zakończenie (wywołujące, według relacji, łzy wzruszenia widzów w ojczyźnie), lub długa, brutalna scena tortur. Duża jest w tym zasługa aktorów, przekonująco wcielających się w swoje przebiegłe postaci, którym wcale nie brakuje głębi. Na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim Shen Teng, świetny w roli everymana Zhanga Da, przywołujący swoim komediowym i dramatycznym wyczuciem porównania z grą aktorską Songa Kang-ho. 

Materiały prasowe Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków

Ciekawym i całkiem nowatorskim aspektem produkcji jest również wybór muzyki. Zamiast postawić na epickie motywy, Zhang wypełnia momenty, gdy bohaterowie biegną z lokacji do lokacji mixem rapu z chińską operą. Owe muzyczne przerywniki wykonuje narodowa diva – Han Hong, słynąca w kraju z niesamowitej skali i plastyczności swojego głosu. Tutaj jednak nie śpiewa, lecz rapuje, agresywnie wykrzykując frazy, a jej pospieszne flow razem z bogatą instrumentacją momentami tworzy istną kakofonię. Kusi, żeby w tym rozwiązaniu upatrywać pokrewieństw z popularnym zastosowaniem elementów kultury hip-hopowej do opowiadania narodowych historii – co, jak pokazał Hamilton, czy nasze rodzime 1989 można robić ze sporym sukcesem. W Rzece szkarłatu jednak pełni to głównie funkcję wypełniacza – wersy Han Hong nigdy nie układają się w pełnoprawne piosenki, a raczej, niestety, pogłębiają chaotyczność całej produkcji.

Niemniej jednak najnowszy film Zhanga okazał się dość nietypowym sukcesem frekwencyjnym i największym hitem w karierze zasłużonego reżysera. W ojczyźnie zarobił kilkaset milionów dolarów, zdobył parę nagród i uznanie zarówno widowni, jak i krytyki. Choć ciężko nazwać ten tytuł w pełni udanym, to nie można odmówić mu ambitnego podejścia do gatunku i nie podziwiać luźnego sposobu, w jaki Zhang podchodzi do patriotycznej opowieści, unikając trzymania się sztywnej konwencji gatunkowej.

Korekta: Anna Sawrycka

Ocena

5 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.