Świat według Tony’ego, czyli 25 lat „Rodziny Soprano”
25 lat temu Tony Soprano po ataku paniki na rodzinnym grillu udał się na psychoterapię do doktor Jennifer Melfi i telewizja nigdy nie była już taka sama.
Rodzina Soprano dokonała tego, czego wedle literaturoznawców nie udało się żadnej opowieści wydrukowanej w USA: stała się wielką powieścią amerykańską w postaci serialu. Sześć sezonów depresji gangstera, włoskiego akcentu i pozbywania się zwłok rozsiadło się na tronie nie tylko HBO, całej Drugiej Złotej Ery Telewizji, ale również historii seriali, często znajdując się na pierwszym miejscu zestawień najlepszych produkcji telewizyjnych. Proste motywy: zbrodnia i kara, rozpadająca się rodzina, chciwość i zdrada, seks i spluwy. Wszystko już było, ale niczym sos w zapiekance, te kawałki ziti łączy historia moralnej wędrówki Tony’ego.
Rodzina Soprano byłaby idealnym jedenastym przykazaniem Dekalogu: krótki film (powiedzmy) o męskości. Konflikt między wizją prawdziwego mężczyzny a realnym światem płonie w protagoniście, spalając go od środka i napędzając fabułę hipokryzją gangstera. Kto w gabinecie dr Melfi ubolewa nad silnym, cichym charakterem typu Gary’ego Coopera, sam folgując swoim słabościom i nie panując nad gniewem? Kto zarzeka się, że zależy mu na ideałach przodków oraz godności Amerykanów włoskiego pochodzenia, kiedy w rzeczywistości chodzi o pieniądze, władzę i seks? Kto zdradza Carmelę na lewo i prawo, trzyma za gardło pół Newark i nie może domyć krwi z rąk, a chadza ze złotym krucyfiksem na szyi? Kto nie potrafi porozumieć się z dziećmi, tłumacząc to swoim trudnym wychowaniem?
Kto jednak mimo wszystko jest w stanie postawić się wzorcom, przyznać się do własnej słabości i zawlec się do gabinetu psychoterapeutki, żeby z niechęcią i zaledwie odrobiną wiary porozmawiać o własnych uczuciach, relacjach i rodzinie? To ostatni płomień chęci do zmian oświetla duszę Tony’ego, dając (w większości złudną) nadzieję na poprawę i stanowiąc ostatnią granicę przed skreśleniem go jako straconego przypadku.
Skupiając się na męskim świecie mafii, Rodzina Soprano błyszczy także przy postaciach kobiecych. Niezapomniana matka Tony’ego Livia, przy której rodzicielka BoJacka jest anielicą, swoim taplaniem się w samoużalaniu, nienawiścią do całego świata i manipulowaniem rodziny tworzy jedną z najtoksyczniejszych matek popkultury. Carmela, żona Tony’ego, tkwiąc w komforcie zapewnianym jej przez niewiernego męża, szuka możliwej ucieczki ze związku z mafią i 20 lat przed Fleabag ładuje się w situationship z seksownym księdzem. Meadow gra wariację na temat księżniczki tatusia i akceptacji poświęcenia moralności na rzecz zysku, Adriana w outfitach ze ścisłej czołówki szafy HBO gra na dwa fronty, a doktor Melfi przegląda się w krzywym zwierciadle Tony’ego. Dziesiątki innych matek, żon i goomah gangsterów przewijają się przez New Jersey, tocząc swoje codzienne walki od kłótni o makaron po komplikującą interesy ciążę z mrocznymi konsekwencjami. Półświatek należy do mężczyzn, ale to kobiety wpływają na ich każdy krok.
David Chase stworzył postaci ukazujące zło bez ogródek i romantyzacji. To nie romantyczni Bonnie i Clyde czy też czarujący Al Capone; mafiosi z New Jersey pozbywają się kapusiów w biały dzień, parają się dilerką i stręczycielstwem, a krwi z rąk pozbywają się hipokryzją. Trup ściele się gęsto w jednocześnie widowiskowy i brutalny sposób, a donosiciele idą spać z rybkami bez dyskretnych cięć i pistoletów maszynowych skrytych pod prochowcami. Z pozoru mafiosi to postacie, których nie da się lubić, pełne hipokryzji, gniewu, chciwości i pychy – pokażcie mi jednak fana, który nie pokochał miłością szczerą i czystą Tony’ego z rodziną, głupotek Pauliego, opryskliwego humoru wujka Juniora czy też nie władował się w relację love-hate z Livią. Czy to fascynacja brutalnością, której się jednocześnie brzydzimy, ale nie możemy oderwać od niej wzroku, samousprawiedliwienie się, że przynajmniej nie jesteśmy podli jak członkowie rodziny czy po prostu wciągnięcie się w świetnie napisaną historię o sprawiedliwości nie ślepej, a majaczącej?
Rodzina Soprano to jednak nie tylko ludzie, ale i wszystko, co ich otacza. Jak na włoskie korzenie przystało, pierwsze skrzypce z niemych bohaterów gra jedzenie. Grille nad basenem, miriady rodzajów makaronu, gabagool, wino, ciasta Carmeli, a nawet płatki śniadaniowe Tony’ego: każda potrawa przyprawia o ślinotok i opowiada własną historię o trwaniu przy tradycji dwóch narodów. Stroje i wnętrza początku XXI wieku wciąż czarują tak, jak pokolenie temu, kiedy sączyły przez kablówkę wizję amerykańskiego luksusu wyhodowaną przez Dynastię i kasety VHS. Złoto i panterka żon i kochanek gangsterów, dresy wyjściowe Pauliego, feeria barw koszul i garniturów rodziny – te niesubtelne wizytówki postaci zapisują się w pamięci i inspirują: kto nie chciałby czasami wyjść po gazetę w szlafroku i piżamie Tony’ego? Muzyka współgra z pulsem serialu. Od niezapomnianego Woke Up This Morning przez miszmasz popu, złotych przebojów minionej Ameryki i wielu innych gatunków, aż po Core ‘ngrato w wykonaniu Dominica Chianesego, melodie towarzyszą bohaterom i przeplatają się z ich historiami.
Opowieść o New Jersey zapisała się w popkulturze zgłoskami złotymi jak biżuteria bohaterów. Tony wciąż śni, pochłania gabagool i krzyczy, że w tym domu Kolumb jest bohaterem, end of story. Paulie i Christopher zagubieni w lesie bawią do łez, spodziewane upadki w małżeństwie Tony’ego wykręcają serce przy każdym rewatchu, a dziesiątki cytatów przynoszą uśmiech na usta. Nadal podnosimy brew, poznając w znajomej Anthony’ego Juniora młodą Lady Gagę, uśmiechamy się na wątku polskim i zastanawiamy się, co tak naprawdę stało się w ostatniej scenie finału. Być może ktoś po obejrzeniu Rodziny zdecyduje się wybrać do psychoterapeuty (żywię nadzieję, że bez konsekwencji typu pozbywanie się ciała w oceanie) i poprawi swoje życie tak, jak Rodzina Soprano zmieniła oblicze telewizji na lepsze.
Albo spróbuje gabagoola, też wyjdzie mu na dobre.
Korekta: Daniel Łojko