Advertisement
KulturaMuzykaRetrospektywy

Żyć wiecznie. Oasis – „Definitely Maybe” [RETROSPEKTYWA]

Kamil Dormanowski
oasis okładka album definitely maybe
Okładka albumu Oasis "Definitely Maybe" / fot. Michael Spencer Jones

Oasis zapisało się w historii jako jeden z zespołów definiujących dźwięk muzyki popularnej lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Dla świata artystycznego to przede wszystkim współtwórcy i najbardziej rozpoznawalni przedstawiciele nurtu znanego jako Britpop. Ten – choć bardzo różnorodny – czerpał z dorobku twórców Brytyjskiej Inwazji, będąc żywą reakcją na ówcześnie panujący na wyspie klimat społeczny. Dla członków Oasis najważniejszym wzorcem muzycznym pozostawali ojcowie założyciele angielskiej sceny rockowej – The Beatles. Chwytliwe melodie nie były jedyną rzeczą, którą od spółki Lennon-McCartney zaczerpnęli bracia Gallagherowie. Ci dość szybko wyrobili sobie imię również w świecie tabloidowym, dali się poznać jako duet charakterny i zawsze skory do sprzeczek. Wzajemna niechęć w końcu doprowadziła do upadku kolosa na glinianych nogach.  W roku 2009 Oasis zostało rozwiązane decyzją Noela Gallaghera, który oświadczył, że „… nie da rady pracować z Liamem ani dnia dłużej”.

Osławione rodzinne stosunki muzyków zdają się być dzisiaj, obok Wonderwall, najbardziej rozpoznawalną „wizytówką” Oasis, a także głównym przedmiotem dyskusji wokół zespołu, zwłaszcza w świetle ogłoszonej na dniach reaktywacji. Sama twórczość – z wyjątkiem wymienionego wyżej arcyhitu – niefortunnie schodzi na drugi plan, mimo że powodem, a przynajmniej pretekstem do „rozejmu” braci Gallagherów jest mijająca właśnie trzydziesta rocznica wydania debiutanckiego albumu zespołu, Definitely Maybe. Krążek ten warto przypomnieć, gdyż nie tylko stanowi świetny wstęp do twórczości grupy, ale także śmiało można uznać go za jedno ze szczytowych osiągnięć Britpopu (nb. autor tekstu musi tu skromnie napomknąć, że osobiście za arcydzieło tegoż nurtu uznaje album o rok młodszy – Different Class zespołu Pulp) i śmiałą, choć nieoczywistą syntezę historii brytyjskiego rocka. 

Znamienna dla debiutu Oasis jest jego szorstkość. W porównaniu do późniejszych dokonań grupy z Manchesteru, a w szczególności znacznie rozwijającego instrumentarium i pełnego chwytliwych refrenów (What’s the Story) Morning Glory?, Definitely Maybe od samego początku wręcz atakuje słuchacza elektrycznymi riffami, formułując europejską odpowiedź na grunge, jednocześnie odwołując się do rodzimej punkowej niedbałości. Wobec tej estetyki wspaniale sprawdza się nosowy wokal Liama Gallaghera. Jego szorstki głos i tendencja muzyka do przeciągania niektórych głosek, tylko wzmaga wrażenie wyreżyserowanej „niechlujności”. A to co może w nadmiarze zacząć być irytująca. Warto zauważyć, że jest to jedyny album Oasis, na którym Noel Gallagher, ze znacznie łagodniejszą manierą, ani razu nie użycza głosu jako wiodący wokalista. Wraz z upływem lat, czołowy kompozytor grupy coraz częściej będzie występować przed mikrofonem, pozostawiając trwałe piętno na jej późniejszym stylu.

Przeczytaj również:  „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” – Pragnienie doskonałości [RECENZJA]

Wskazując na swoistą, naturalistyczną szorstkość Definitely Maybe, nie można jednak zapominać, że jest to również krążek pełen chwytliwych utworów – wystarczy przyjrzeć się dwóm najbardziej rozpoznawalnym singlom – Live Forever i Supersonic. To melodie wręcz napisane z myślą o stadionowym występie, ale jednocześnie nie rezygnujące z przebijającej się przez album konwencji niedbałości. Shakermaker jest celowym powrotem do psychodelicznej atmosfery, tak kluczowej dla czwórki z Liverpoolu, idoli Oasis.  Rock ‘N’ Roll Star i Cigarettes & Alcohol mają zaś w sobie coś z punkowej estetyki, zwłaszcza w wokalnych partiach Liama Gallaghera, naśladującego tu Johna Lydona z Sex Pistols.

Pomimo stworzenia swojego charakterystycznego stylu, Oasis wciąż więc odwołują się do dziedzictwa brytyjskiej muzyki, a zarazem do utworów swojej młodości. Warto zwracać na nie uwagę, nawet jeśli nie zawsze są to pogłosy szczególnie wyraziste – to co zaprezentował zespół na tym albumie może wydać się z czasem (zwłaszcza, że Definitely Maybe trwa ponad 50 minut) dość powtarzalne, także zabawa w doszukiwanie się różnych źródeł inspiracji, a co za tym idzie, auto-egzamin z historii muzyki rockowej może znacznie urozmaicić słuchanie.

Na szczęście dla słuchacza, tej zbytniej wtórności zapobiega kilka miło wyróżniających się utworów. Slide Away, jedna z najśliczniejszych miłosnych piosenek Oasis, posiada chyba najbardziej pamiętny refren i najlepsze linie gitarowe na całej płycie, a razem z następującym, akustycznym Married With Children zamykają cały album dość ciepłą, melancholijną notą – na tle całości wypadającą zaskakująco dobrze i trafnie zapowiadają dalsze dokonania grupy. Na (What’s the Story) Morning Glory?, jak wspomniano już wyżej, paleta nastrojów i instrumentów zostaje poszerzona, co ostatecznie przyniosło muzykom największy sukces ich kariery. W której odsłonie osiągnęli jednak szczyt artyzmu? To pytanie najlepiej pozostawić indywidualnym słuchaczom.

Przeczytaj również:  „Ludzie” – Dobre intencje to za mało | Recenzja | 49. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Nie ma mimo tego wątpliwości, że Definitely Maybe to dzieło spójne, pełne energii i autentyzmu, a także trafna dokumentacja swoich czasów. Nie każda płyta Oasis zestarzała się dobrze, ale ich debiut wciąż o sobie przypomina i zachęca do ponownych odwiedzin. Jego surowość wyraźnie odstaje na tle reszty dyskografii, co korzystnie wpływa na odbiór. Rzadko kiedy udaje się uchwycić tak szczerą radość z komponowania i grania muzyki. Czy bracia Gallagherowie, po trzydziestu latach, zdobędą się na odtworzenie tego wrażenia, gdy (i jeśli) powrócą do wspólnego koncertowania? Zapewne wielu będzie w to wątpić, ale pozostaje czekać i mieć nadzieję. Być może odpowiedź cały czas ukrywała się w tytule ich pierwszego albumu.


Korekta: Krzysztof Kurdziej

+ pozostałe teksty

Student filologii polskiej i pasjonat historii literatury, nie tylko rodzimej. Chciałby wydać choć jedną powieść, ale najpierw trzeba napisać. W kinie fan melancholii, sentymentalnych wątków miłosnych i zabawy konwencją gatunkową. Może za 15 lat będzie na bieżąco z One Piece.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.