Ile super w Super Mario? Recenzujemy “Super Mario Bros. Film”


Karkołomnym zadaniem byłoby samodzielne zliczenie wszystkich gier, w których pojawił się Mario. Według większości źródeł charakterystyczny wąsaty hydraulik zagościł w ponad dwustu tytułach, z czego najbardziej rozpoznawalne są te sygnowane jego imieniem, gdzie pełni rolę protagonisty. Mimo tego jego debiutem był obsługiwany jeszcze przez automaty Donkey Kong z roku 1981, kiedy to nie wróżono jeszcze postaci Włocha statusu ikony.
Od tamtego czasu minęły czterdzieści dwa lata – ogromna rozpoznawalność bohatera, także w kręgach niezwiązanych z grami, nie podlega żadnej wątpliwości. Mario stał się marką, którą można przekształcać na dowolne sposoby, aby przyniosła oczekiwane zyski. Zawsze wiązało się to jednak z ryzykiem w postaci naruszenia pewnego kanonu, a dla niektórych nawet sacrum. Nowa adaptacja filmowa (Super Mario Bros. z 1993 to temat na osobny tekst) była tylko kwestią czasu, a ponieważ ostatnie obrazy na podstawie gier, na przykład dwie części Sonic The Hedgehog lub serial The Last of Us, przyjmowano raczej (a ten ostatni nawet bardzo) pozytywnie, narosło wiele oczekiwań. Ile z nich faktycznie spełniła nowa przygoda sympatycznego hydraulika?
Już od pierwszych teaserów obiecująco zapowiadała się szata graficzna, na którą franczyza zdecydowanie zasługiwała. Na szczęście filmem zajęło się studio Illumination, mające za sobą kilka uznanych animowanych hitów i zadbało o naprawdę piękną, cieszącą oko estetykę. Obraz pełen jest odpowiednio dopasowanych i wiernych oryginałowi, ale przy tym żywych kolorów, a dynamicznie zmieniające się barwy nie pozwalają odwrócić wzroku od ekranu, nie powodując przy tym przesytu ani mdłości. Postarano się też, by świat przedstawiony był zróżnicowany i atrakcyjny, zarysowano więc (i odświeżono) sporo charakterystycznych lokacji znanych fanom gier spod znaku Nintendo.


Tu jednak pojawia się problem. Pokazana została szerokość tego uniwersum, przy okazji upychając jak najwięcej nawiązań, zarzucono natomiast ambicję jakiegokolwiek większego kreatywnego wkładu w fabułę. Pozostaje ona bowiem aż nadto pretekstowa, nie wyłamuje się ze schematu ,,narodzin bohatera’’, który potraktowany jest zresztą naprawdę po macoszemu. Dodając do tego czas trwania filmu, czyli 92 minuty, nie można oprzeć się wrażeniu, że tempo jest zdecydowanie za szybkie, zwłaszcza gdy dość wyraźnie odczuwa się odhaczanie po kolei wszystkich punkty szablonowego scenariusza. Gdyby obraz był chociaż dziesięć minut dłuższy to oglądanie nawet tak tradycyjnej i przewidywalnej historii mogłoby być o wiele przyjemniejsze.
Nie zmienia to faktu, że część epizodów jest skomponowana wręcz perfekcyjnie. Na wyróżnienie bez wątpienia zasługują pościg, czyli naturalne puszczenie oka w stronę entuzjastów Mario Kart oraz sceny walk. Choreografia i płynność tych fragmentów jest po prostu zachwycająca, do czego przyczyniło się korzystanie z dobrodziejstw gamingowych konotacji – ujęcia niejednokrotnie imitują tradycyjny, dwuwymiarowy punkt widzenia, a znane z serii Nintendo power-upy są kluczowe dla przebiegu potyczek. Finałowe starcie to szczególnie satysfakcjonująca feeria kolorów, dźwięków i ruchu, powodująca mimowolny uśmiech na twarzy widza.
Radość wywołać mogą również popisy aktorów głosowych, a na pewno Jacka Blacka, który Bowserowi, jako celowo przerysowanemu antagoniście, nadał drugie życie i użyczył swojej osobistej charyzmy. Dobrze wypada również Seth Rogen jako Donkey Kong, a każda scena oparta na interakcji kultowego goryla z Mario wypada świetnie. Księżniczka Peach (Anya Taylor-Joy) jest chyba najlepiej wykreowaną postacią w filmie, do tego stopnia, że tytułowy bohater gdzieś w tej relacji zanika, a odbiorca skupia się właśnie na jego ekranowej partnerce. I chociaż wiele przed premierą mówiło się (raczej negatywnie) o obsadzeniu Chrisa Pratta w roli włoskiego hydraulika, to przebijająca się miejscami nijakość Mario nie jest bynajmniej jego winą. Pozostali po prostu zdecydowanie bardziej wybijają się swoimi charakterami, nie jest to jednak zarzutem wobec protagonisty, bo przecież nie wymaga się od niego złożonego portretu psychologicznego. Zawodzi jedynie Luigi, przez większość czasu sprowadzony do postaci występującej poza ekranem, którą trzeba ratować z opałów. Szkoda, bo potencjał rozwinięcia braterskiej więzi był dość spory.


Nowa adaptacja Super Mario Bros. to film jak najbardziej poprawny, a miejscami nawet porywający, zwłaszcza gdy urzeka warstwą wizualną i pomysłowymi scenami akcji. Po zakończeniu seansu nie czuć jednak spełnienia; Illumination zachęciło w pierwszym akcie pięknym i rozbudowanym światem, mogącym rozwinąć się na naprawdę wiele sposobów, ale rezultat okazał się zbyt pospieszny i uproszczony, nawet jak na standardy filmów dla młodych widzów. Pozostaje nadzieja, że przy kontynuacji (a ta jest chyba tylko kwestią czasu) twórcy w pełni wykorzystają potencjał drzemiący w tym uniwersum. Na razie przekazano nam prostą i uroczą fabułę, która przy odpowiednim podejściu oferuje dobrą i niezobowiązującą zabawę.