Camping #19 – Naga prawda o okrucieństwie, czyli “Witaj w domku dla lalek”
Kino made in USA często pokazuje, że za idyllą białych płotków i perfekcyjnie przystrzyżonych trawników kryją się poważniejsze zgrzyty, czasem wręcz tragedie rodzinne. Mit amerykańskiego snu dekonstruował w swoich filmach John Waters (twórca Różowych flamingów i zapomnianego Polyester), ale też Todd Solondz. W komediodramacie Witaj w domku dla lalek, drugiego z wymienionych reżyserów, ludność zamieszkująca przedmieścia New Jersey trawiona jest przez własną neurozę. Jest to społeczeństwo co najmniej opresyjne, a jego frustracje najbardziej odbijają się na dwunastoletniej brzyduli Dawn (Heather Matarazzo).
Siłą filmu są jego satyryczne inklinacje. Witaj w domku dla lalek stanowi przewrotne spojrzenie na suburbie i amerykańską klasę średnią, ale też czas dojrzewania − nie zawsze tak cukierkowy, jak w komediach Johna Hughesa. Nie sklasyfikujemy Domku jako „coming-of-age movie”, bo w finalnym rozrachunku żaden z (ledwo) nastoletnich bohaterów nie przechodzi emocjonalnej metamorfozy. Nie jest to film zamykający dorastanie w trzech aktach. Proces poznawania dorosłości boli i gimnazjalistka Dawn przekonuje się o tym każdego dnia. „Dlaczego mnie nienawidzisz?”, pyta koleżankę z klasy, gdy ta męczy ją w szkolnej toalecie. Odpowiedź nosi znamiona sadyzmu: „bo jesteś paskudna”. Piłkarze i cheerleaderki mogą o tym nie wiedzieć, ale szkoła − średnia, stopień niższa − to nie tylko wspomnienia piątkowych domówek czy beztroskich wygłupów na długiej przerwie. Dla niektórych to pasmo niekończących się prześladowań i ataków.
Zobacz również: “Sny wędrownych ptaków” – Recenzja
Towarzyszą Dawn okropne konflikty wewnętrzne i widzimy to w większości scen. Matarazzo nie gra najsłodszej 12-latki pod słońcem; chwilami ujawniają się w Dawn zapędy socjopatyczne. Bohaterka łupie rodzinną pamiątkę − kasetę VHS z zapisem poniżającej imprezy − przy użyciu młotka, a kilka sekund później zakrada się do sypialni ukochanej przez rodziców młodszej siostry. Narzędzie „zbrodni” mocno zaciska w dłoni. Matarazzo tworzy kreację co najmniej śmiałą, chwyta nas w pułapkę ambiwalentnych uczuć. To za jej sprawą chcemy odwracać wzrok od ekranu − tak nieporadną i żenującą postacią jest Dawn.
Szczególnie porusza scena, w której bohaterka serwuje posiłek Steve’owi (Eric Mabius). To kolega jej starszego brata i jeden z najprzystojniejszych licealistów. Dawn próbuje zaimponować próżniakowi, grając dla niego na fortepianie. Jest nad wyraz utalentowana muzycznie, swoje gorzkie żale z impetem przelewa na klawisze. Gdy salon jej domu pobrzmiewa tyleż pięknym co rzewnym, outsiderskim bluesem, Steve bezrefleksyjnie pochłania odgrzany w mikrofalówce obiad. Potem też kradnie pieniądze z koperty, pozostawionej na kawowym stoliku; wreszcie wychodzi, niemal bez słowa. Czekał na Marka (Matthew Faber), ale ten nie przyszedł. Na „rzępolenie” Dawn machnął więc ręką.
Zobacz również: “Slender Man” – Recenzja
Równie ciekawy jest związek Dawn z Brandonem (Brendan Sexton III) − rówieśnikiem, który grozi, że ją zgwałci, a potem rzuca: „tylko na pewno bądź we wskazanym miejscu”. Dawn wie, że chłopcy dokuczają dziewczętom, gdy sekretnie ich pragną. Żadna z gimnazjalistek nie uznaje Brandona za idealnego kandydata do przytulanek, ale Dawn pozwala mu zostać swoim „chłopakiem” − bo poświęca jej więcej uwagi niż oziębli rodzice. To związek bez przyszłości, oparty na złudnych nadziejach. Odkrycie tej prawdy zaboli prędzej Dawn niż Brandona, który jest nierozumianym przez otoczenie buntownikiem. Sexton III − w pierwszej roli filmowej − sprawdza się jako szkolny „bully”: jest dziki i zaborczy, swoje lęki kryje za kurtyną agresji. Wszyscy traktują go jak śmiecia, więc i z jego ust padają tylko plugawe frazy. To postać bardziej zgubiona niż Dawn.
Beznadziejne położenie nastoletnich bohaterów podkreślają ostre, niemal tubylcze riffy. Gwałtowny, uderzający soundtrack w wydaniu Jill Wisoff idzie w parze z surowym naturalizmem, z oszczędnym i prostym stylem operatorskim. Ascetyzm stylistyczny dobrze wpływa na dramaturgię filmu, choć warto pamiętać, że wyraźnie akcentowany jest przez Solondza komizm niektórych sytuacji. Chwilami całość przypomina Ghost World Daniela Clowesa, kiedy indziej widzimy, jak Dawn próbuje rzucić zaklęcie miłosne na Steve’a. Interesująca jest rozbieżność tematów, jakim uwagę poświęcił reżyser. „Witaj w domku dla lalek” traktuje o ciemnych stronach ludzkiej natury, o potrzebie akceptacji, ale też o ignorancji − i dziecięcej, i tej, na jaką pozwalają sobie dorośli. To film o budowaniu poczucia własnej wartości − na cierpieniu innych. Opowieść Solondza jest zarówno zabawna, jak i przerażająca do szpiku kości.
Dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb oraz Movies Room. Nieprzerwanie od 2012 roku prowadzi blog His Name Is Death