Kamila Urzędowska: Jagna bardzo mocno porusza młodych [WYWIAD]
Joanna Stachnik: Jak często wspominasz, jesteś dziewczyną z małej miejscowości. Ogranicza to możliwości przebicia się do branży filmowej, jednak udało Ci się. Jak wyglądała Twoja droga aktorska? Czemu zdecydowałaś się zostać aktorką? To było coś, co zawsze chciałaś robić czy przyszło do Ciebie z czasem?
Kamila Urzędowska: Decyzja, że będę zdawać do szkoły teatralnej przyszła około trzeciej klasy liceum. Chciałam tańczyć – być tancerką, aktorką-tancerką. Ta droga była o tyle trudna, że w małej miejscowości pomysł na zostanie aktorem nikomu nie przychodził do głowy. Nikt o tym nie marzył w latach dziewięćdziesiątych, tym bardziej w mojej wsi. Każdy zakładał rodzinę, wielu wyjeżdżało za granicę w celach zarobkowych – to były nasze główne perspektywy. Brałam udział w zajęciach grupy tanecznej w sąsiednim mieście, Nysie, i to popchnęło mnie w stronę sceny.
Nieco później zapisałam się do studium aktorskiego w Krakowie (Lart studiO), które przygotowuje do egzaminów. Tam namówili mnie, żebym zdawała do wszystkich szkół teatralnych. Wtedy po raz pierwszy byłam w teatrze, w Krakowie w Teatrze Starym na spektaklu Paw królowej. Pamiętam, że przyjechałam na ten spektakl i to był dla mnie kosmos, bo na początku nie rozumiałam konwencji – przełamują tam czwartą ścianę, mówią do mnie. Byłam bardzo skrępowana, ale kiedy tak siedziałam w pierwszym rzędzie i aktorzy zaczęli do mnie mówić, poczułam, że to jest inny świat, że to jest fascynujące i też bym tak chciała. Zakochałam się w teatrze i pomyślałam, że to faktycznie może być moja droga. Po tym przygotowaniu dostałam się do Wrocławia i do Bytomia, ale ostatecznie wybrałam Wrocław.
No dobrze, a jak to było z Chłopami? Zacznijmy od castingu. Czy wysyłając self-tape wiedziałaś, że chodzi o rolę Jagny? Czy może myślałaś o zupełnie innej roli?
Byłam wtedy na planie Żmijowiska, bardzo zaabsorbowana pracą. To był mój pierwszy duży projekt. Wcześniej miałam tylko jeden czy dwa dni zdjęciowe w jakimś serialu. Nie miałam pojęcia, jak się tworzy rolę przed kamerą, bo w szkole teatralnej masz takie zajęcia tylko na trzecim roku. Zazwyczaj wchodzisz dwa razy przed kamerę, przygotowując scenę i później ją omawiasz, to tyle. Dlatego nie miałam nawet czasu nagrać tego monologu na casting. Agentki wysyłały mi prośby, żeby nagrać dwa wielkie monologi i ja o tym zapomniałam, po czym jedna z nich dzwoni i pyta: „Kamila, gdzie jest twoje nagranie? Reżyserka obsady, pani Ewa Brodzka, bardzo prosi, żeby to nagranie było”. Na szybko nagrałam więc ten monolog i zaprosili mnie na casting. Miał on cztery albo pięć etapów, ale już wtedy spotykałam się z Robertem Gulaczykiem, ekranowym Antkiem. Po miesiącu zapadła decyzja, że wygrałam casting.
Czyli na początku nie wiedziałaś, o jaką rolę się ubiegasz?
Nie miałam pojęcia. Były jakieś plotki, że trwają castingi do roli Kory Jackowskiej w biograficznym filmie. Nie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że idę na casting do tego filmu (śmiech). Średnio mi idzie śpiewanie, ale no dobrze – skoro jest prośba od reżyserki, żeby to nagrać, to nagrałam – po czym przyjechałam na casting i dowiedziałam się, że chodzi o Jagnę i o film Chłopi.
Jak scenariusz rezonował z Twoim odbiorem Chłopów? Z tym, co wyniosłaś z liceum czy kulturowego obiegu.
Miałam poczucie, że Jagna stworzona przez Dorotę i Hugh jest bardziej wrażliwa niż w literackim pierwowzorze. Nie jest tak mocno wewnętrznie rozedrgana jak u Reymonta. Przez to wydawało mi się, że ma więcej siły, że jest trochę jak disneyowska Mulan. Nie poddaje się patriarchalnemu światu, cały czas broni tego, co było wtedy utożsamiane jako mocno kobiece. Jagna we wcześniejszej adaptacji [film Jana Rybkowskiego z 1973 r. – przyp. red.] musiała być silna, przede wszystkim fizycznie. Dorota z Hugh zostawili w Jagnie tę jej wrażliwość, cechy kojarzone z kobiecym światem.
Słyszałam, że razem z Dorotą analizowałyście fragmenty Chłopów, szczególnie te dotyczące Twojej postaci. Czy to poszerzyło Twoje postrzeganie tej bohaterki? Pozwoliło Ci ją lepiej zrozumieć?
Tak, bardzo intensywnie analizowałyśmy fragmenty z Jagną. Głównie jej dziwne nastroje; sceny, w których siedzi w domu, coś nią targa, musi gdzieś wybiec i nagle nie może. Nie ma siły, zostaje w domu albo wstaje i zaczyna biec. Reymont opisywał Jagnę jako bohaterkę targaną różnymi myślami i emocjami, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Sama ich nie rozumiała. Była po prostu osaczona i przytłoczona przez otaczający ją świat. Zastanawiałyśmy się, czy Jagna powinna być Reymontowska czy taka, jak widzi ją Dorota. Ona dużo pytała mnie o to, co czuję, co myślę. Mam wrażenie, że kiedy już dostałam się do obsady, bardzo zaufała mi, mojej intuicji i wrażliwości. Czerpała z moich doświadczeń i obserwacji.
Jagna jest centralną postacią filmu, to wokół niej orbituje cała wieś. Jako jedyna wchodzi w interakcje ze wszystkimi postaciami. Na planie współpracowałaś więc z mnóstwem aktorów. Czy ta mnogość była jakąś trudnością? Czy łatwiej było, kiedy miałaś już wypracowaną relacją zawodową, jak na przykład z Robertem Gulaczykiem, z którym dzielisz najwięcej scen?
To zacznę od Antka, czyli Roberta. Próby zaczęliśmy trzy-cztery miesiące przed wejściem na plan. Mieliśmy zajęcia z choreografii, ale też bardzo dużo rozmawialiśmy. Ćwiczyliśmy sceny, wymyślaliśmy je choreograficznie razem z Dorotą i Hugh. Udało nam się zbudować ogromne wzajemne zaufanie. To zaufanie przeniosło się też na pracę z aktorkami i aktorami bardziej doświadczonymi. Ci ludzie zagrali już wiele wspaniałych ról, a to był mój debiut. Mimo to miałam poczucie, że wszyscy starają mi się pomóc, że rozumieją, że jestem świeżynką w tym świecie. Dostawałam mnóstwo rad. Każdy się mną opiekował, bo wiedział że na moich barkach jest do udźwignięcia cały film.
Oczywiście, że się stresowałam. W życiu jestem trochę nieśmiała, więc wchodząc na plan musiałam sobie mówić: „Kama, przestań! Jesteś zawodową aktorką. To są twoi koledzy z pracy. Nie możesz tam chodzić i kajać się przed każdym. Oni też muszą widzieć w tobie partnera”. To też była ogromna praca nad sobą i nad podejściem do zawodu.
Podnosi mnie na duchu, że mówisz, że jesteś nieśmiałą osobą. Wywiad to także stresująca sytuacja. Ale to znaczy, że da się wypracować pewne rzeczy i można się przełamać.
Opowiem Ci taką historię. W ramach press day przyjechał do nas na plan TVN. Na planach jest coś takiego, że zaprasza się prasę, żeby rozpocząć promocję filmu. Patrzyłam na Mirka Bakę i on tak stał z dziennikarzami, po prostu rozmawiał jak z znajomymi. A ja od trzech dni, kiedy dowiedziałam się, że przyjedzie prasa nie mogłam spać, bo wywiady bardzo stresują i nie potrafię zebrać myśli. Podchodzę do Mirka i pytam go „Mirek, jak ty to robisz, że tak świetnie mówisz?”. On mi odpowiedział „Kama, chciałbym być w twoim wieku i tak się stresować. Spokojnie, to przyjdzie z wiekiem, to jest część twojego życia”. Jego słowa mnie wzmocniły.
Mówiłaś, że sceny tańca zaczęliście trenować wcześniej, ale jak to było z fizycznym przygotowaniem do nich? Czy samo kręcenie było wycieńczające? I skoro zaczynałaś od tańca, to było to coś, co zawsze chciałaś robić?
Ja tańczyłam street dance, więc to było coś zupełnie nowego, ale też jak spełnienie marzeń. Miałam poczucie, że jestem w odpowiednim miejscu, mimo bycia wycieńczoną – robiliśmy chyba jedenaście czy siedemnaście dubli. Widziałam, że Robert dawał z siebie wszystko. Byliśmy wykończeni. Robert jest fizycznie bardzo silnym mężczyzną, ale przez dużą liczbę podnoszeń, nasze ciała były bardzo zmęczone. W pewnych momentach mówiłam sobie: „Boże, ja już nie mam siły. Nie chcę już. Skończmy te duble!” i za chwilę przychodziła mi taka myśl: „Kama, to było twoje marzenie! Ciesz się z tego!”. I nagle znowu przypływ energii i można było kręcić dalej.
To jest też świetna praca choreografki Danieli Komędery, która cały czas przy nas była i czuwała. Jak już widziała, że jesteśmy wycieńczeni, brała nas na bok. Mówiła, że musi coś z nami omówić i dawała nam chwilę czasu, żeby nas uspokoić, żebyśmy zebrali siły, napili się wody. Dzisiaj myślę sobie, że chciałabym w filmie tego tańca jeszcze więcej. To było wspaniałe doświadczenie.
Pozostajemy w temacie choreografii. Film inspirowany jest obrazami między innymi Chełmońskiego. Początki niektórych scen są dosłownymi reprodukcjami. Łatwiej jest mieć taką referencję czy wolisz, kiedy sama możesz coś zainicjować?
To też zależy od reżysera. Bo są tacy, którzy narzucają swoją wizję, więc to się nie różni od tego, kiedy masz obraz referencyjny, do którego dążysz albo od którego zaczynasz. Chociaż ja wolę pracę, w której sama mogę coś zaproponować, wyjść ze swoją propozycją. Oczywiście, zwykle wszystko wychodzi tak, jak chce reżyser, ale przynajmniej daje mi poczucie sprawczości. To też jest ciekawe, że na początku pracy aktorskiej bardzo potrzebujesz reżysera, a w pewnym momencie masz już poczucie, że wiesz lepiej od niego, jaka jest ta postać. Jesteś nią dwadzieścia cztery godziny na dobę i cały czas nosisz ją w sobie, a reżyser zajmuje się mnóstwem postaci i inscenizacją.
Właśnie, ostatnie sceny dokręciliście rok po ostatnim wejściu na plan. Czy to znaczy, że przez rok trzymałaś Jagnę w sobie? Miałaś poczucie niedomknięcia pewnego rozdziału? Czy byłaś zajęta innymi produkcjami i odłożyłaś tę postać na bok?
Cały czas miałam poczucie niedomknięcia pewnego rozdziału, bo wiedziałam że za rok będą dokrętki. Tak naprawdę dopiero teraz, na oficjalnej premierze 5 października poczułam, że ta Jagna odeszła. Że już jej nie ma. Może podświadomie miałam poczucie, że jak oddamy film widzom, to wtedy będę mogła spokojnie ją zostawić – tym bardziej, że rok później znowu dokręcałyśmy z Dorotą kolejne sceny. Czyli tak naprawdę od zakończenia głównych zdjęć trwało to jeszcze dwa lata. Czasami się śmialiśmy, że pewnie za rok znowu się spotkamy, bo będzie jeszcze jedna scena do dokręcenia (śmiech). Ale to wynika z perfekcjonizmu Doroty i Hugh. Dla nich wszystko musi być zrobione od A do Z, zgodnie z tym, co czują, myślą. Jeśli czują, że coś nie gra – muszą to poprawić.
Jako ekipa aktorska cały czas powtarzacie, że sam etap kręcenia nie różnił się od powstawania innych produkcji filmowych. Kluczowa była postprodukcja. Jakie to uczucie nie tylko widzieć siebie w animacji, ale przede wszystkim patrzeć na siebie namalowaną na obrazach, z których powstała ta animacja?
Na ekranie – odbieram to naturalnie. Patrzę na ten film, jakby tam grała aktorka, a nie ja. To jest opowieść i staram się w nią wejść. Uczę się, żeby nie oceniać tego, co zrobiłam. To była po prostu praca nad sobą, żeby nie rozkminiać i nie biczować siebie. Największym szokiem było dla mnie odwiedzenie malarzy w Belgradzie. Byłam świadkiem malowania mojej twarzy. Tych obrazów było bardzo dużo, nawet nie jestem w stanie określić liczby. Na każdej ścianie były moje portrety i fragmenty moich scen.
Kiedy weszłam, malarze powiedzieli: „Boże, my cię od ponad dwóch lat widzimy po osiem godzin dziennie”. To było dla mnie bardzo krępujące i wzruszające, bo ci ludzie patrzyli na mnie i mówili: „Ty jesteś żywa”. Patrząc na te obrazy, miałam poczucie zdziwienia, że to naprawdę ja. Zdałam sobie sprawę jak ogromny jest ten projekt – wiedziałam, że muszę się od tego odciąć. To jest aktor, który gra. Ja – Kamila – prywatnie jestem wzruszona tym, że ci artyści malują moje portrety, ale tak naprawdę to nie jest o mnie. To nie ja. Razem z nimi tworzymy Jagnę. Trudno opisać uczucie, w którym dosłownie oddajesz swoją twarz filmowej postaci.
Ze względów na specyfikę filmu pracowaliście głównie na greenscreenie. Brakowało Ci czasem pracy w plenerze, które tworzyłoby atmosferę? Czy może nie odczuwałaś tej różnicy, że trzeba użyć więcej wyobraźni?
Było kilka scen kręconych w plenerze. One były hardkorowe, więc po tych doświadczeniach, wrócenie na halę było jak zbawienie. W niej było bezpiecznie i cieplutko, wszystko było znajome. Tylko przepiękna scenografia Elwiry Pluty się zmieniała. Przychodziłam tam i czułam się jak w domu, więc miałam swoją bezpieczną przestrzeń. A co do greenscreena… ja się totalnie jarałam. Mam ogromną wyobraźnię i jak ktoś mi mówi, żebym sobie coś wyobraziła, to ja już mam cały scenariusz w głowie! To mi podnosiło poziom ekscytacji bycia na planie.
Chłopi to Twoje pierwsze kroki w świecie filmowym i od razu zetknęłaś się z tak optymistycznym odbiorem i wielkimi oczekiwaniami widzów przed premierą. Hype był bardzo duży. Jest do dla Ciebie radosne, ekscytujące, przytłaczające? Czy może wszystko na raz?
Prywatnie przytłaczające opowiadanie o filmie. Mam poczucie, że jest to w tym przypadku niepotrzebne, bo artyści i aktorzy opowiadają tę historię, będąc już tam na planie. To dzieło powinno mówić. Stresuję się też, że powiem coś nieodpowiedniego lub w jednym wywiadzie powiem tak, a w drugim inaczej. Ale sam fakt, że film wchodzi na ekrany jest bardzo ekscytujący – te spotkania z ludźmi, rozmowy. Dostaje też mnóstwo wiadomości od młodzieży, że ta Jagna ich bardzo mocno porusza. Że oni rozumieją ten świat, że oni też czują się tak, jak Jagna.
I nie chodzi tu o czasy po pandemii, a po prostu w życiu. Czują się wyobcowani, to jest jakieś uniwersalne doświadczenie. Nasi rodzice, dziadkowie mieli jakiś cel: czy to wojna czy buntowanie się przeciwko systemowi. My w dzisiejszych czasach możemy się buntować, możemy pójść na wybory, ale czysto fizycznie mało kto strajkuje, nikt nie robi zgrupowań. Myślę, że takie zamknięcie w świecie internetu na pewno też odnosiłoby się do Jagny.
Na koniec zapytam, jak to jest obserwować reakcję widowni na festiwalach, a teraz już w całym internecie? Jesteś ciekawa interpretacji?
Chyba tak. Sztuka powinna prowokować do rozmowy. W filmie jest więcej scen dotykających współczesnych tematów. Tak, jak pan Tomek Raczek mówił o potencjalnym wykorzystaniu AI w filmie. Wszyscy się buntują przeciwko jego recenzji, a dla mnie to tylko świadczy o tym, że poruszył super temat. Czym jest AI? Jak ono może wpłynąć na produkcję i odbiór filmu? To wszystko prowadzi do głębszej dyskusji. Nie oczekuję, że ktoś się będzie zachwycał mną, moją grą aktorską, ale raczej tego, że po tym filmie ludzie wyjdą z kina z jakimiś przemyśleniami. Przynajmniej ja lubię tak chodzić do kina – mieć poczucie, że twórca miał mi coś do przekazania, chciał poruszyć jakąś strunę we mnie, poszerzyć moje doświadczenie myślenia o świecie.