Czy dorastanie musi boleć? – „How to Have Sex” [RECENZJA]
Jak wyglądają wielkie greckie wakacje w wykonaniu trzech nastolatek? Są oczywiście niekończąca się imprezą, przerywaną chwilami snu w każdym możliwym miejscu. Zresztą czy można im się dziwić? W końcu czekają na wyniki egzaminów podsumowujących całą ich dotychczasową edukację i wreszcie nie muszą słuchać ciągłych pytań o plany na przyszłość. Zdają sobie również sprawę, że ten wyjazd jest zakończeniem pewnego etapu ich przyjaźni – ostatnim wspólnie spędzonym czasem, zanim rozjadą się w różne części kraju.
Po takim opisie How to Have Sex nie wydaje się oferować niczego nowego. Ot, kolejny film o trudach dorastania. Jednak Molly Manning Walker nie tyle wywraca znaną historię do góry nogami, co kładzie nacisk na zwykle pomijane w niej elementy. Bowiem pobyt w Grecji ma być przełomowy w szczególności dla Tary (Mia McKenna-Bruce), która postawiła sobie za cel doświadczenie inicjacji seksualnej. Celowo unikam sformułowania „utrata dziewictwa”, które mitologizuje biologiczny etap w życiu każdej kobiety, wynosząc go do rangi skarbu, który zostaje odebrany.
W tym konkretnym przypadku można jednak mówić wręcz o chęci pozbycia się dziewictwa, ponieważ dla głównej bohaterki jest ono stanem niepożądanym, głównie ze względu na aktywne seksualnie i wciąż docinające jej Em i Skye. Dlatego dziewczyna w każdym nowo poznanym chłopaku dopatruje się szansy na zlikwidowanie ciążącego problemu. Szybko okazuje się jednak, że pierwszego seksu nie można uprawiać z byle kim – musi to być chłopak konwencjonalnie atrakcyjny, zabawny i czarujący, a wszystko to oceniane jest przez jury w składzie dwóch przyjaciółek. W związku z tym Tara zaczyna mieć coraz większy mętlik w głowie. Jej rozedrganie emocjonalne świetnie odgrywa McKenna-Bruce przez zniuansowane gesty: drobne zmarszczenie brwi czy nerwowe drżenie ciała.
Film Walker przede wszystkim krąży, a niekiedy się wręcz prześlizguje wokół tematu szeroko rozumianej presji społecznej, jednak nie zatrzymuje się tylko na nim. Jest również kompleksowym studium nastoletniej przyjaźni. Nieustanne przebywanie w swoim towarzystwie prowadzi do wychodzenia na wierzch ukrytych urazów i powolnej eskalacji konfliktów. Wypowiadane po pijanemu zapewniania: „Kocham was dziewczyny, trzymajmy się zawsze razem”, szybko zmieniają się w rozdzielanie się w trakcie imprezy na zatłoczone grupy nieznajomych, wyścig o męską uwagę czy coraz częstsze złośliwe przytyki. Reżyserka i scenarzystka nie wystawia jednak pochopnych ocen swoim bohaterkom. Patrzy na nie z empatią, starając się wskazać źródło ich zagubienia. Co najważniejsze, pozwala im być nastolatkami, które dużo jeszcze nie wiedzą i nie rozumieją, a swoją bezczelnością, mimo chwilowej dezaprobaty, podbijają serca napotkanych ludzi i widzów.
W scenariuszu jednak nie brak wątków, które aż proszą się o dopracowanie. How to Have Sex niekiedy razi nadmierną ekspozycją, w wielu momentach traci swoją początkową werwę, a najwięcej można zarzucić kreacji postaci Em, która w ostatecznym rozrachunku pozostaje jedynie figurą czarnej queerowej przyjaciółki. Na te niedociągnięcia łatwo przymknąć oko, gdyż niejednokrotnie przykrywa je techniczna strona filmu. Walker ze swoim operatorem kamery (Nicolas Canniccioni) pozwala poczuć odbiorcom, jakby uczestniczyli w długich imprezowych sekwencjach. Z ekranu wręcz wylewa się słodko-gorzki posmak alkoholu, pot oblepiający ciała turystów i piasek wbijający się w skórę.
Żałuję, że zazwyczaj How to Have Sex nie wychodzi poza najbardziej podstawowy poziom mówienia o społecznej opresji i nie próbuje chociaż brodzić w jej zawiłościach. Nie komentuje np. męskiego wpływu na istnienie przedstawianego problemu, a co za tym idzie unika dogłębniejszej eksploracji jego źródeł. Mimo to wciąż pozostaje solidnym debiutem reżyserskim, docenionym nie tylko przez dotychczasową publiczność, ale również na festiwalach, o czym świadczy zwycięstwo w sekcji Un Certain Regard w Cannes.