Advertisement
48. Festiwal Polskich Filmów FabularnychFilmyKinoRecenzje

„O psie, który jeździł koleją” – …ale z happy endem? [RECENZJA]

Joanna Stachnik
fot. „O psie, który jeździł koleją”
fot. „O psie, który jeździł koleją” / mat. prasowe Kino Świat

O psie, który jeździł koleją od długiego czasu znajduje się na liście lektur szkolnych. Oznacza to wywoływanie traumy wśród kolejnych pokoleń uczniów. Decyzja o ekranizacji powieści spotkała się więc w internecie z dużym poruszeniem, a jeszcze większą dyskusję wywołał napis na plakacie: historia ze szczęśliwym zakończeniem. Wystarczyło jednak obejrzeć zwiastun, żeby dowiedzieć się, że film Magdaleny Nieć będzie wyłącznie swobodnie nawiązywał do książki Pisarskiego.

Punkt wyjścia akcji stanowi wycieczka klasowa po miejscowej stacji kolejowej, na której pracuje ojciec Zuzi, jednej z uczennic i głównej bohaterki. Podczas zwiedzania dziewczynka po raz pierwszy spotyka bezpańskiego psa, którego później ochrzci imieniem Lampo – na cześć literackiego pierwowzoru. Przez całą produkcję obserwujemy rodzącą się przyjaźń między tą dwójką, jednak pełni ona funkcję podrzędną, żeby nie powiedzieć instrumentalną, względem wątku wady serca dziewczynki.

Choroba Zuzi zaczyna się bowiem nasilać i jedynym rozwiązaniem jest operacja, której koszt wynosi milion złotych. Problem braku refundacji wielu zabiegów czy nieefektywności zbiórek pieniężnych w Polsce to kwestia paląca, jednak jej egzekwowanie w samej produkcji to pójście na dramaturgiczną łatwiznę. Od początku znamy finał całej historii, więc ciężar stawki wydaje się całkowicie sztuczny. Drażni też sama naiwność scenariusza, której wyrazem jest między innymi powtarzane do znudzenia zdanie: „jeśli wiara czyni cuda, trzeba wierzyć że się uda”.

fot. „O psie, który jeździł koleją”
fot. „O psie, który jeździł koleją” / mat. prasowe Kino Świat

Podobnie jak w poprzedniej produkcji reżyserki, Detektywie Bruno, na ekranie zobaczymy wielu aktorów (Mateusz Damięcki, Monika Pikuła, Adam Woronowicz) kojarzonych zwykle z zupełnie innymi produkcjami czy rolami teatralnymi. Nie oznacza to, że nie sprawdzają się w kinie familijnym. Wręcz przeciwnie – są jego najjaśniejszymi punktami, ponieważ gdy sypie się akcja, aktorsko wyciągają ze swoich postaci, ile tylko się da. Czasami nawet aż za bardzo, jak w przypadku dyrektora stacji granego przez Woronowicza – czarnego charakteru tej opowieści. Już na papierze jest to karykaturalny bohater, co potęguje tylko dynamiczna gestykulacja i mocna maniera w głosie aktora. Z jednej strony występ ten ociera się o szarżę, lecz z drugiej wpasowuje się w konwencję filmu.

Przeczytaj również:  „Godzilla: Minus One” – Moja wojna wciąż trwa [RECENZJA]

Wizualna warstwa O psie… jest skonstruowana pod dziecięcą publikę. Każda lokacja – zaczynając od stacji kolejowej, a kończąc na biurze fundacji – została starannie zaaranżowana. Każdy przedmiot ma w nich swoje miejsce, przez co przypominają makiety gotowe do zabawy. Wpisuje się w to także ubiór bohaterów. Ojciec Zuzi codziennie zakłada uniform budzący skojarzenia raczej z kostiumem karnawałowym, który ma przede wszystkim ładnie wyglądać, niż strojem służbowym. Podobne zabiegi mogliśmy oglądać we wspomnianym już Detektywie Bruno czy Za dużym na bajki, jednak nie jest to ciągłe powielanie tej samej estetyki. Każdy z tych obrazów charakteryzuje się odmiennym, dopasowanym do narracji stylem. Co prawda można się zastanawiać, czy kreowanie takiej sztucznej rzeczywistości jest potrzebne, ale co najważniejsze – te filmy po prostu wspaniale wyglądają.

Produkcja Nieć jest próbą zaadaptowania na polski grunt popularnego za granicą formatu historii o relacjach ludzi, najczęściej dzieci, ze zwierzętami (Mia i biały lew, Lena i Śnieżka, Wilk, lew i ja). Jednocześnie wybór swobodnej adaptacji książki Pisarskiego jest o tyle ciekawy, że film nie opiera sią na znanym motywie rozdzielenia przyjaciół i samotnej podróży psa w celu odnalezienia swojej właścicielki – ten wątek pojawia się, lecz jest nie tylko marginalny, ale również poprowadzony na własnych zasadach (rodzice Zuzi także szukają Lampo).

O psie, który jeździł koleją jest nieco przesłodzony i nastawiony na wyciskanie łez. Całość ma w sobie jednak bardzo dużą dozę empatii, która wybrzmiewa dzięki dobremu castingowi. To kolejny przykład, że w rodzimym kinie familijnym, pomimo potknięć, zaczyna dziać się dobrze.

Przeczytaj również:  Chalamet jako Wonka. Czy do twarzy mu w czekoladowym cylindrze? [RECENZJA]

korekta: Ula Margas

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.