Advertisement
FilmyKinoRecenzje

„Dobrzy nieznajomi” – Banał goni banał [RECENZJA]

Joanna Stachnik
fot. „Dobrzy nieznajomi”
fot. „Dobrzy nieznajomi” / mat. prasowe Disney

Przez ponad miesiąc uważnie śledziłam kampanię promocyjną Dobrych nieznajomych. Obejrzałam wiele wywiadów z Andrew Scottem i Paulem Mescalem, więc wiedziałam, że ta dwójka prywatnie się uwielbia albo przynajmniej doskonale odgrywa sympatię do siebie. Zapowiedź filmu, w której wykorzystano utwór Always on My Mind w wykonaniu zespołu Pet Shop Boys, wywołała u mnie gęsią skórkę. Może właśnie dlatego tak bardzo rozczarowałam się samą produkcją. 

Dobrzy nieznajomi są opowieścią o samotności, której kolejne warstwy widz zdrapuje razem z głównym bohaterem. Adam (Andrew Scott) wciąż nie przyzwyczaił się do londyńskiego trybu życia. Dni spędza w odosobnieniu, wpatrując się w pusty dokument w Wordzie, który ma zostać zapełniony scenariuszem filmu. Wielkomiejskie wyobcowanie stanowi wielokrotnie wykorzystany i sprawdzony kinowy motyw – przykładami mogą być Między słowami (2003), Frances Ha (2012) czy Ona (2013). Reżyser Andrew Haigh nie tylko nie oferuje nowego spojrzenia na ten trop, ale, co gorsza, ukazuje go w do bólu banalny sposób.

Samotność Adama podkreślają powracające ujęcia, w których mężczyzna patrzy pustym wzrokiem przez okno. Pomyślcie o jakimkolwiek oknie (mieszkania, metra, pociągu), a możecie mieć pewność, że w Dobrych nieznajomych Andrew Scott będzie stał przy nim z opuszczonymi ramionami. Obowiązkowo, miejskie ujęcia zostały zrealizowane w chłodnych neonowych barwach, ale to nie koniec – centrum Londynu zostaje bowiem przeciwstawione utrzymanym w ciepłej kolorystyce przedmieściom. Człowiek ma aż ochotę zanucić pod nosem „ale to już było…” (i nie potrzebujemy więcej).

Kusi mnie, żeby wątek godzenia się z traumatyczną przeszłością również określić mianem banalnego, jednak byłoby to niesprawiedliwe. Rodzice Adama zginęli w wypadku samochodowym, kiedy był jeszcze dzieckiem, ale nagle zaczynają pojawiać się w jego dorosłym życiu (lub głowie). Pozostają oni projekcją ze wspomnień, więc z wyglądu są młodsi niż sam bohater, który, jak możemy się domyślać, ma około pięćdziesięciu lat. Sam zamysł jest naprawdę interesujący, jednak sposób jego egzekwowania już znacznie mniej. Rodzinne rozmowy opierają się na streszczaniu swojego dotychczasowego życia przez Adama, a że ostatni raz widział rodziców w wieku dwunastu lat – ma sporo do opowiedzenia. Konfrontacje zwykle kończą się łzawymi wyznaniami czy przeprosinami i może jestem nieczuła, ale po trzeciej takiej scenie naprawdę miałam dosyć.

Przeczytaj również:  „Dahomej” – widma Beninu [RECENZJA]
fot. „Dobrzy nieznajomi”
fot. „Dobrzy nieznajomi” / mat. prasowe Disney

Jak w tym wszystkim odnajdują się Andrew Scott i Paul Mescal? Aktorzy grają kochanków, którzy reprezentują różne pokolenia osób LGBT+. Młodość Adama i poznawanie przez niego własnej tożsamości seksualnej przypadły na czas epidemii AIDS. Harry’emu (w tej roli Paul Mescal) czasem trudno zrozumieć drugiego mężczyznę – sam nigdy nie odczuwał lęku związanego ze stosunkami seksualnymi czy otwartym okazywaniem uczuć. Jednak obu łączy nieustanny strach przed społecznym odrzuceniem. Systemowa opresja ulega zmianom, ale przecież wciąż pozostaje obecna w życiu jednostek, które przynależą do grup mniejszościowych. Ponownie, ten koncept jest interesujący, dopóki pozostaje wyłącznie na papierze. Adam i Harry nie są pełnoprawnymi postaciami, brakuje im jakiejkolwiek głębi – trudno wymienić nawet dwie cechy ich charakterów. Scott i Mescal nie mają więc wielkiego pola do popisów aktorskich, chociaż bardzo się starają wyciągnąć ze swoich bohaterów, ile tylko są w stanie. Mimo to znacznie więcej chemii widać we wspólnych wywiadach tej dwójki niż na kinowym ekranie.

Wyzłośliwiam się, żeby złagodzić uczucie frustracji, które zafundowali mi Dobrzy nieznajomi. Trudno pogodzić mi się z faktem, że więcej emocji odczułam podczas minutowej zapowiedzi produkcji niż przez całe 105 minut jej trwania. Co prawda, po części sama ponoszę winę za skalę swojego rozczarowania, ale równocześnie nie uważam, że oczekiwania wobec filmów są czymś złym. Jako odbiorcy kultury nie żyjemy w próżni, a idąc do kina, mamy, nawet nieuświadomione, założenia dotyczące seansu. I żebyśmy się dobrze zrozumieli – Dobrzy nieznajomi nie są złym, ale po prostu bardzo przeciętnym (i banalnym) filmem, co jest prawdopodobnie największą z artystycznych zbrodni.

Przeczytaj również:  „Megalopolis” – nonkonformistyczna ekstrawagancja [RECENZJA]

Korekta: Ula Margas
+ pozostałe teksty

Mam w sobie dużo miłości i wyrozumiałości względem polskiego kina, czasem nawet za dużo. Nie umiem pójść do biblioteki i nie wyjść z naręczem książek (prawie zawsze wszystkie czytam!). Dlaczego kocham żaby? Bo to wspaniałe zwierzęta, po prostu na nie spójrzcie.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.