„Zabójca” – Oda do Finchera [RECENZJA]
Drugą połowę 2023 roku można okrzyknąć czasem powrotów uznanych już w branży twórców. Najpierw pojawił się Martin Scorsese z Czasem krwawego księżyca (choć film był już wcześniej w Cannes), a teraz David Fincher z Zabójcą. Porównanie tych produkcji nie jest bezzasadne – ich premiery dzieli mniej niż miesiąc, stanowią odkupienie win po poprzednich, raczej znacznie gorszych filmach (Irlandczyk, Mank), ale przede wszystkim są rozliczeniem z dotychczasowym dorobkiem reżyserów.
W jaki sposób Fincher dekonstruuje własną twórczość? Przecież Zabójca to klasyczna dla niego historia, w której postać przestępcy zostaje poddana narracyjnej wiwisekcji. Tym razem nie wynika ona wyłącznie z fascynacji umysłem mordercy, ale z chęci karykaturalnego podkreślania jego wyjątkowości jako jednostki. Zabójca (Michael Fassbender), mimo odbierania ludziom życia, wcale nie plasuje się na najwyższym ani nawet wysokim szczeblu hierarchii władzy. Z każdą chwilą coraz mocniej zdaje sobie sprawę, że pozostaje nic nieznaczącą figurą w wielkim systemie.
W Zabójcy pobrzmiewają echa większości poprzednich produkcji reżysera – zarówno pod względem wyborów artystycznych, jak i aspektów technicznych. Z tej repetytywności zdaje sobie sprawę sam Fincher, czyniąc z niej podstawę filmu. Praca płatnego mordercy, jak wskazuje główny bohater, opiera się na nieustannych powtórzeniach, podobnie jak Fincherowski warsztat – słynna praktyka wielokrotnego nagrywania każdego ujęcia. Jednak siatka powiązań na tym się nie kończy. W obu przypadkach najważniejsza pozostaje precyzja, unikanie improwizacji, a także niepoddawanie się zbędnej emocjonalności. Brzmi pretensjonalnie? Zrewatchujcie Podziemny krąg.
Fincher rozlicza się ze swoją twórczą przeszłością w mniej oczywisty sposób niż Scorsese, toteż strategia ta nie stanowi o interpretacji filmu. W takim razie jak, bez przywołanej filmograficznej warstwy, działa sama historia? Amerykański reżyser znów podjął się współpracy ze scenarzystą Andrew Kevinem Walkerem (Se7en) i ponownie ich produkcja została oparta na pewnej zabawie narracyjnej. Cały film opiera się bowiem na narracji z offu tytułowego Zabójcy. Nic innowacyjnego, zwłaszcza że tego samego zabiegu doświadczyliśmy już podczas seansu Zaginionej dziewczyny. Tym razem twórcy posunęli się jednak o krok dalej, niemal całkowicie rezygnując z dialogów protagonisty z innymi bohaterami. Kiedy już się pojawiają, są to raczej ich monologi, na które Zabójca odpowiada półsłówkami.
Zabójcy najbardziej szkodzi brak szerokiej dystrybucji kinowej – poza pojedynczymi seansami w kinach studyjnych. Chodzi tu przede wszystkim o jego stronę audialną. Nie mam na myśli ścieżki muzycznej, którą tworzy połowa dyskografii The Smiths, a podstawową warstwę dźwiękową produkcji. Profesjonalne nagłośnienie z pewnością oddaje każdy najmniejszy szelest ubrań bohatera, dźwięki miasta i odgłosy ładowania broni lepiej niż furkoczący głośnik mojego laptopa.
Pod względem wizualnym film również nie zawodzi. Fincher pozostaje rzemieślnikiem obrazu. Bardziej niż zapierające dech w piersiach ujęcia interesują go detale rejestrowane przez kamerę. Może dawać to wrażenie chłodnej kalkulacji, niemniej zawsze to, co wyeksponowane, pozostaje dopasowane do perspektywy danego bohatera. W przypadku postaci Zabójcy najważniejsze jest nieustanne przemieszczanie się i zwracanie uwagi na najdrobniejsze szczegóły, jak choćby usytuowanie kosza na śmieci czy plan budynku.
Najnowsza netfliksowa produkcja może znużyć, jest bowiem dwugodzinnym wyczekiwaniem na zaskakujące zwroty akcji, przyspieszenie tempa czy spektakularny finał. Żadne z nich nie następuje, jednak wytworzone napięcie znajduje swoje ujście w ostatecznym pogodzeniu się protagonisty z losem. Ścisły podział na pięć rozdziałów, każdy z których wyznacza inna lokacja, to pójście na narracyjną łatwiznę, a kobiety pozostają jedynie figurami i siłą napędową dla bohatera. Na (nie)szczęście oczy przysłania mi sentyment do twórczości Finchera, która po części zapoczątkowała moją pasję do kina. Właśnie dlatego Zabójca jest jedną z moich ulubionych premier tego roku.