Advertisement
FilmyRecenzjeStreaming

„Zabójca” – Oda do Finchera [RECENZJA]

Joanna Stachnik
fot. „Zabójca”
fot. „Zabójca” / mat. prasowe Netflix

Drugą połowę 2023 roku można okrzyknąć czasem powrotów uznanych już w branży twórców. Najpierw pojawił się Martin Scorsese z Czasem krwawego księżyca (choć film był już wcześniej w Cannes), a teraz David Fincher z Zabójcą. Porównanie tych produkcji nie jest bezzasadne – ich premiery dzieli mniej niż miesiąc, stanowią odkupienie win po poprzednich, raczej znacznie gorszych filmach (Irlandczyk, Mank), ale przede wszystkim są rozliczeniem z dotychczasowym dorobkiem reżyserów.

W jaki sposób Fincher dekonstruuje własną twórczość? Przecież Zabójca to klasyczna dla niego historia, w której postać przestępcy zostaje poddana narracyjnej wiwisekcji. Tym razem nie wynika ona wyłącznie z fascynacji umysłem mordercy, ale z chęci karykaturalnego podkreślania jego wyjątkowości jako jednostki. Zabójca (Michael Fassbender), mimo odbierania ludziom życia, wcale nie plasuje się na najwyższym ani nawet wysokim szczeblu hierarchii władzy. Z każdą chwilą coraz mocniej zdaje sobie sprawę, że pozostaje nic nieznaczącą figurą w wielkim systemie.

W Zabójcy pobrzmiewają echa większości poprzednich produkcji reżysera – zarówno pod względem wyborów artystycznych, jak i aspektów technicznych. Z tej repetytywności zdaje sobie sprawę sam Fincher, czyniąc z niej podstawę filmu. Praca płatnego mordercy, jak wskazuje główny bohater, opiera się na nieustannych powtórzeniach, podobnie jak Fincherowski warsztat – słynna praktyka wielokrotnego nagrywania każdego ujęcia. Jednak siatka powiązań na tym się nie kończy. W obu przypadkach najważniejsza pozostaje precyzja, unikanie improwizacji, a także niepoddawanie się zbędnej emocjonalności. Brzmi pretensjonalnie? Zrewatchujcie Podziemny krąg.

Przeczytaj również:  Filmawka na Great September Showcase Festival & Conference 2024 – na jakie koncerty najbardziej czekamy?

Fincher rozlicza się ze swoją twórczą przeszłością w mniej oczywisty sposób niż Scorsese, toteż strategia ta nie stanowi o interpretacji filmu. W takim razie jak, bez przywołanej filmograficznej warstwy, działa sama historia? Amerykański reżyser znów podjął się współpracy ze scenarzystą Andrew Kevinem Walkerem (Se7en) i ponownie ich produkcja została oparta na pewnej zabawie narracyjnej. Cały film opiera się bowiem na narracji z offu tytułowego Zabójcy. Nic innowacyjnego, zwłaszcza że tego samego zabiegu doświadczyliśmy już podczas seansu Zaginionej dziewczyny. Tym razem twórcy posunęli się jednak o krok dalej, niemal całkowicie rezygnując z dialogów protagonisty z innymi bohaterami. Kiedy już się pojawiają, są to raczej ich monologi, na które Zabójca odpowiada półsłówkami.

fot. „Zabójca”
fot. „Zabójca” / mat. prasowe Netflix

Zabójcy najbardziej szkodzi brak szerokiej dystrybucji kinowej – poza pojedynczymi seansami w kinach studyjnych. Chodzi tu przede wszystkim o jego stronę audialną. Nie mam na myśli ścieżki muzycznej, którą tworzy połowa dyskografii The Smiths, a podstawową warstwę dźwiękową produkcji. Profesjonalne nagłośnienie z pewnością oddaje każdy najmniejszy szelest ubrań bohatera, dźwięki miasta i odgłosy ładowania broni lepiej niż furkoczący głośnik mojego laptopa.

Pod względem wizualnym film również nie zawodzi. Fincher pozostaje rzemieślnikiem obrazu. Bardziej niż zapierające dech w piersiach ujęcia interesują go detale rejestrowane przez kamerę. Może dawać to wrażenie chłodnej kalkulacji, niemniej zawsze to, co wyeksponowane, pozostaje dopasowane do perspektywy danego bohatera. W przypadku postaci Zabójcy najważniejsze jest nieustanne przemieszczanie się i zwracanie uwagi na najdrobniejsze szczegóły, jak choćby usytuowanie kosza na śmieci czy plan budynku.

Przeczytaj również:  „Beetlejuice Beetlejuice”, czyli oficjalnie witamy jesień [RECENZJA]

Najnowsza netfliksowa produkcja może znużyć, jest bowiem dwugodzinnym wyczekiwaniem na zaskakujące zwroty akcji, przyspieszenie tempa czy spektakularny finał. Żadne z nich nie następuje, jednak wytworzone napięcie znajduje swoje ujście w ostatecznym pogodzeniu się protagonisty z losem. Ścisły podział na pięć rozdziałów, każdy z których wyznacza inna lokacja, to pójście na narracyjną łatwiznę, a kobiety pozostają jedynie figurami i siłą napędową dla bohatera. Na (nie)szczęście oczy przysłania mi sentyment do twórczości Finchera, która po części zapoczątkowała moją pasję do kina. Właśnie dlatego Zabójca jest jedną z moich ulubionych premier tego roku.


korekta: Ula Margas

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.