Jaki film śni się po nocach Tomowi Saviniemu i Joelowi Coenowi? – “Koszmar” [CAMPING #41]
„Gdyby nowojorska policja chciała zgarnąć grasujących po mieście psycholi i degeneratów, podejrzewam, że znalazłaby ich wszystkich na nocnym pokazie «Koszmaru»”. Takie komplementy prawił Romano Scavoliniemu i jego filmowi jeden z dziennikarzy „New York Postu” jesienią 1981 roku. Na ekranach wybranych kin amerykańskich ukazał się wówczas horror Nightmare – alternatywnie znany jako Nightmares in a Damaged Brain – i natychmiast ściągnął na siebie złość krytyków. To historia obłąkanego mężczyzny (Baird Stafford), który poddany zostaje prototypowej metodzie leczenia. Wskutek nie do końca bezpiecznej terapii jego paranoja tylko się nasila i wreszcie „bohater” chwyta za nóż. Postanawia złożyć wizytę byłej żonie, która znalazła pocieszenie w ramionach innego faceta.
Przeczytaj również: „Kto tam?” (2015) czyli Keanu z widelcem w barku [CAMPING #39]
Koszmar owiany jest wyjątkowo złą sławą: w Wielkiej Brytanii zasilił nawet listę tak zwanych „video nasties”, a swemu dystrybutorowi przysporzył kłopotów natury prawnej. Odpowiedzialny za rozpowszechnianie filmu wydawca trafił do więzienia na kilka miesięcy, bo nie chciał ukrócić materiału o garstkę, nomen omen, koszmarnych scen. Tak narodziła się legenda horroru, który legendarny chyba wcale nie miał być, bo powstał za przysłowiowe grosze, a w kinach zadebiutował dość pośpiesznie – goniąc za sukcesem Piątku, trzynastego i innych dziełek typu slash-and-hack. Zarzucić można filmowi mizoginiczne traktowanie postaci kobiecych, celebrację dosadnej przemocy, fatalne aktorstwo. Ustępują z ust odtwórców – zwłaszcza epizodystów – śmiesznie dukane dialogi, które są poniżej wszelkiej krytyki („now he’s on the loose and killing people – and we can’t have that!”). Do tego kolejne akty oddzielane są za pomocą teatralnych plansz ze wskazówkami jak np. „Dzień pierwszy”, „Dzień ostatni”. Nad efektami specjalnymi Koszmaru pracował domniemanie wielce ceniony charakteryzator Tom Savini. Później wielokrotnie zaprzeczał swemu udziałowi w procesie twórczym, a gotowy projekt porównał nawet do… fekaliów. Jego zapewnieniom przeczą zdjęcia z planu, przedstawiające osobniczego wąsacza tuż obok realistycznie ludzkiej kukły.
Przeczytaj również: “Tone-Deaf” – Recenzja [CAMPING #40]
„Efekty specjalne” to dla Koszmaru wyrażenie kluczowe. Pomimo w pełni uzasadnionych zastrzeżeń, pozostaje film udany i przyjemny w odbiorze (lub nieprzyjemny – jak wolicie) właśnie za sprawą pięknego rozlewu krwi. Nakręcił Scavolini horror utrzymany w surowej estetyce Grand Guignol, uderzający nadmiarem szalenie brutalnych sekwencji, po napisach końcowych wymagający od widza długiej kąpieli. Pierwsze ociekające juchą ujęcie zostaje zaserwowane już w trzydziestej, czterdziestej sekundzie (!) – a później jest tylko „gorzej”. Reżyser i kadry od efektów cenią sobie soczysty, rozdzierający sadyzm oraz eksplicytne ujęcia na zadane ofiarom rany. Spośród licznych scen gore największym stężeniem agresji wykazują się dwie: uderzenie siekierą w sam środek czaszki oraz dekapitacja – pociągająca za sobą niczym nieskrępowany, w swojej naturalnej ohydzie niemal poetycki wytrysk ciemno-czerwonej farby. Nightmare jest filmem tanim, pokrytym grubą warstwą brudu (przyjrzyjcie się jego gęstemu, ziarnistemu obrazowi), ale też skutecznym w swym eksploatowaniu ciał – wywołującym wszystkie te odruchy, na jakie nastawiają się amatorzy sleaze’u. Nie bez znaczenia okazują się poprzednie doświadczenia reżysera, który przed rokiem ’80 kręcił włoskie B-klasówki oraz hardcore’owe porno. Makabryczność i plugastwo Koszmaru porównałbym do tych, które kojarzyć możecie z Maniaka Williama Lustiga.
Koszmar – nawet jeśli nie jest art-horrorem – przejawia artystyczne zacięcie. Scavolini wplata w scenariusz elementy psycho-dramy, próbuje czegoś innego niż twórcy rówieśniczych, podobnych gatunkowo filmów. Koncentruje naszą uwagę na retrospekcjach swojego antagonisty, nie chce, by był on bezmyślnym zabójcą. Charakterystyczne dla filmu, wielokrotne powtarzanie tych samych ujęć – penetracji brzucha nożem, ukrojonej głowy i samoistnie otwierających się oczu – urasta do rangi złowieszczej mantry; efekt jest naprawdę niepowtarzalny. Za sprawą eksperymentalnego montażu Koszmar okazuje się dużo lepszy, niż być powinien, a manewrowanie materiałem wideo nabiera surrealistycznego wydźwięku, uwypuklając zarazem dramaturgię przedstawionej historii. Przez tydzień pracował ze Scavolinim młody pomagier montażysty – Joel Coen (tak, dokładnie ten, o którym pomyśleliście). Został zwolniony, gdy zamiast asystować przełożonym, sam zabrał się za montowanie dźwięku i obrazu. Koszmar to więc film, który: a) uznany został za słabiznę przez Toma Saviniego, b) miał stanowić za wysokie progi dla Coena z tych Coenów. Le-gen-da.
Dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb oraz Movies Room. Nieprzerwanie od 2012 roku prowadzi blog His Name Is Death