Advertisement
CampingRecenzje

“Tone-Deaf” – Recenzja [CAMPING #40]

Albert Nowicki

Richard Bates Jr. powrócił z nowym filmem i chociaż poziomem odrobinę odstaje on od poprzedniego („Trash Fire”), możecie nastawiać się na kino zadziorne, zrealizowane z pazurem – bynajmniej nie spiłowanym. Narracja prowadzona jest w „Tone-Deaf” w stylu charakterystycznym dla reżysera: opiera się na przebłyskach wspomnień i surrealnych wizjach, zmierzając zarazem w kierunku nieuchronnej katastrofy. Pokręcony storytelling przysporzył Batesowi Jr. grupę wiernych fanów i zapewne ucieszy ich fakt, że czwarta fabuła Amerykanina posługuje się tym samym ciętym, kąśliwym jęzorem, co produkcje wcześniejsze.


Przeczytaj również: „Kto tam?” (2015) czyli Keanu z widelcem w barku [CAMPING #39]

„Tone-Deaf” ma stanowić komediowe spojrzenie na nastrój społeczno-polityczny, panujący obecnie w Stanach Zjednoczonych. Poznajemy Harveya (Robert Patrick), podstarzałego prowincjusza i wdowca, który mieszka w stylowym domu pośród pól. Mężczyzna kieruje się dewizą, wedle której życie opiera się wyłącznie na wysiłkowej pracy i poświęceniach. Deprymuje go modernizacja, rozwój społeczny stanowi dla Harveya tak dalece posunięty problem, że wreszcie wpada on w sidła szaleństwa. Mężczyzna zamieszcza w internecie ogłoszenie o wynajmie domu na weekend. Odpowiada na nie dwudziestokilkulatka w wielkich okularach i z telefonem przyklejonym do ręki. Dziewczyna ma zupełnie inne wartości i priorytety niż on, gdy był w jej wieku. Nie może wiedzieć, że wpadła w pułapkę bez wyjścia. Rozpoczyna się polowanie na millenialsa.

Film jest cierpki i zuchwale satyryczny, a punkt wyjścia dla jego fabuły – millenialsi kontra baby boomers (pokolenie 50+) – pozwala wierzyć, że czeka nas doskonała zabawa. Nie powiem: rozrywki w „Tone-Deaf” nie brakuje wcale, choć jako fan reżysera muszę podkreślić, że stać go na więcej. Najlepiej spisuje się Bates Jr., kiedy kręci stricte horrory, nie filmy na równi przeplatające grozę z komedią, a „Trash Fire” – historia fanatyzmu religijnego i bolesnego odkupienia win – potwierdza tę tezę. „Tone-Deaf” to projekt mniej bystry, bo niezgłębiający problemów Harveya: bohater Patricka jest antagonizowany, a jego decyzja o wybijaniu pokolenia Y podyktowana zostaje nagłym „widzimisię” – żadną tam gruntowną przemianą psychologiczną czy załamaniem równowagi emocjonalnej.

Przeczytaj również:  „Dziewczyna z igłą” – Czy ma szansę na Oscara? [RECENZJA]

Przeczytaj również: “Nowojorski rozpruwacz” – When a man kills a woman [CAMPING #37]

Dlatego też najlepiej traktować „Tone-Deaf” jako krwawy slasher i czarną komedię w jednym. Harveya zaś przyjmijcie jako duchowego spadkobiercę najbardziej ikonicznych morderców kina ejtisowego – mającego do powiedzenia więcej niż Jason Voorhees. Sceny dialogowe Patricka i Amandy Crew (grającej Olive) to złoto w najczystszej postaci. Wystarczy wspomnieć moment, gdy Harvey zbliża się do dziewczyny z tomahawkiem w garści, a ona wypala nagle o uprzedzeniach rasowych i zawłaszczaniu kultury Indian: lub inaczej – karmi jego psychozę. Crew jest naprawdę świetna jako Olive: to dziewucha cyniczna, ludzi i świat mierząca szalenie krytycznym wzrokiem, a jej koszulki palą w oczy osoby o skrajnie prawicowych poglądach (na jednej czytamy: „this pussy grabs back”).

Często powtarzanym w filmie dowcipem jest zupełna nieumiejętność Olive – amatorskiej pianistki – do grania na instrumentach klawiszowych, choć jeszcze śmieszniejsze są sceny parodiujące home invasion movies. Dziewczyna tak wiele czasu spędza na FaceTime’owaniu i jedzeniu sałatek z awokado, że nigdy nie dostrzega grasującego w cieniu Harveya – a stalkuje on najemczynię bez przerwy. Mistrzostwem jest natomiast wizyta Olive na wiejskiej myjni samochodowej i jej przygoda z kupowaniem narkotyków. W trzecim akcie uzbrojony w topór Harvey rzuca do bohaterki: „nie traktuj tego osobiście, to nie twoja wina – zabiję cię za to, co sobą reprezentujesz”.


Przeczytaj również: “Mindhunter” – Morderstwa zamiast morderców, czyli 2. sezon [RECENZJA]

Harvey często przełamuje czwartą ścianę, mówiąc o tym, jak bezużyteczni są millenialsi. Powoduje to, że widz też może poczuć, jakby był częścią filmu – bez względu na to, czy należy do pokolenia Y, czy nie. Fajnym akcentem okazuje się wprowadzenie do scenariusza syna głównego antybohatera: jest nim młody gej o aparycji rednecka lub też wyborcy Donalda Trumpa, który jednak – zgodnie z wywodem ojca – pracuje w showbiznesie. Harvey nie potrafi porozumieć się ze swoim dzieckiem, które jest dla niego właściwie obcą osobą, co tylko napędza jego frustrację.

Przeczytaj również:  „Nieumarli” - inne podejście do tematu zombie [RECENZJA]

Wracają w „Tone-Deaf” aktorzy, którzy mieli już okazję współpracować z Batesem Jr. – na przykład Ray Wise i AnnaLynne McCord. Wracają niepokojące, osobliwie cielesne wizje – podobne do body-horrorowych halucynacji, jakie widzieliśmy w „Chirurgicznej precyzji” (2012). Nie brakuje w nowej produkcji Batesa mocno stężonego gore’u, foot traumy, ujęć na wciąż bijące serce, które zostaje dźgnięte nożem. Nie napiszę, że „Tone-Deaf” to najbardziej niekonwencjonalny horror roku, bo film utrzymany jest w tym samym tonie, co inne projekty reżysera. Obraz płynie jednak z tak przyjemnie offbeatowym rytmem, że warto się nad nim pochylić. To dobra propozycja dla fanów niezależnego – a przy tym kąśliwego – kina grozy.



„Camping” to cykl tekstów, w których przybliżamy czytelnikom dzieła, jakich nie znajdą w zestawieniach najlepszych filmów wszechczasów. Kino pełne miłości, niebezpieczne, nierzadko szokujące, za to zawsze, w jakiś pokrętny sposób, piękne.
Website | + pozostałe teksty

Dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb oraz Movies Room. Nieprzerwanie od 2012 roku prowadzi blog  His Name Is Death

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.