FelietonyPublicystyka

Tytan Wyobraźni, czyli Terry Gilliam i jego „Trylogia Marzyciela”

Konrad Bielejewski
fot. Materiały prasowe

Terry Gilliam – rysownik, satyryk, aktor i reżyser. Samotny Amerykanin w brytyjskiej grupie Monty Pythona. Komediant i wariat, lecz także – nauczyciel. Filmy Gilliama onieśmielają widzów niesłychanie wybujałą wyobraźnią, idealnie dopasowanym humorem i zjawiskowymi efektami, przy okazji udzielając ważnych lekcji dotyczących marzeń. Oczekując najnowszego filmu Terry’ego – przeklętego projektu o Don Kiszocie z La Manchy – warto zerknąć na dotychczasowe dzieła żartobliwego reżysera i wspólnie odkryć ukryte w nich morały.

Spośród dotychczasowych 13 filmów w dorobku pociesznego reżysera krytycy wielokrotnie tworzyli zestawienia, nazywając je trylogiami bądź tryptykami. I tak mamy np. Gilliamowską „Americanę” (Fisher King, 12 Małp i Las Vegas Parano), „tryptyk Orwellski” (Brazil, 12 Małp, Teoria Wszystkiego) i wreszcie „trylogia dorastania” bądź „trylogia wyobraźni”, w moim osobistym przekonaniu najważniejsza z nich. W tym zestawieniu mamy do czynienia z filmami Bandyci czasu, Brazil i Przygody Barona Munchausena, wszystkie powstały w najbardziej kreatywnym, oraz niezwykle burzliwym dla Gilliama okresie.

Jabberwocky

Świeżo po sukcesie komedii osadzonych w średniowieczu (montypythonowskim Świętym Grallu oraz monumentalnej historii o miłosnym ziemniaku w Jabberwockym) Gilliam zdecydował się stworzyć komedię, której historia przepływa przez wiele okresów znanych z historii, jednocześnie uzupełniając świat o elementy czysto fantastyczne. Tak najlepiej można określić Bandytów Czasu (1981) – jest to opowieść o pewnym chłopcu, w którego sypialni pewnej nocy pojawiła się banda karzełków, będących w wyraźnym pośpiechu. Chwilę potem ściana sypialni ujawnia ukryte przejście, a nasz bohater – wraz z dziwaczną kompanią – rzuca się do ucieczki przed wszechmocnym bytem, znanym jako „Szef”. Okazuje się, że nasza rubaszna banda zajmowała się kiedyś doglądaniem wszechświata, lecz z chęci zysku zaryzykowała kradzież mapy uniwersum, pozwalającej im podróżować przez dziury w czasie, by zgromadzić niezliczone skarby. Chciwa, lecz poczciwa kompania musi jednak uważać, zarówno na wściekłe szefostwo, jak i tajemniczego Władcę Mroku, chcącego przywłaszczyć sobie mapę wszechświata. I tak zwiedzamy m. in. Kampanię Napoleońską, Las Sherwood, pokład Titanica czy wreszcie posępną Fortecę Zła, a na naszej drodze napotykamy zróżnicowaną menażerię bohaterów i złoczyńców, w których wciela się iście gwiazdorska obsada –  Robin Hood (John Cleese), Agamemnon (Sean Connery) czy Napoleon (Ian Holm).

“Bandyci Czasu”

Bandyci Czasu nadaje się jak najbardziej w roli przyjemnej komedii na niedzielne popołudnie, lecz Gilliam postarał się nadać swemu filmowi specjalnego wydźwięku, którym jest pochwała dziecięcej wyobraźni. Już na samym początku nasz bohater – Kevin – pokazuje nam, jak wiele różni go od jego rodziców. W czasie, gdy znudzeni życiem, zainteresowani wyłącznie technologicznymi nowinkami rodzice pochłaniają głupawe telewizyjne show, Kevin spędza czas czytając książki. Gilliam z całej siły stara się nam ukazać czar dzieciństwa, stosując m. in. wyjątkowe ustawienie kamery na poziomie oczu dziecka, by jak najbardziej zjednoczyć widza z Kevinem. Wojaż naszych bohaterów jest iście szalona, nowe przeszkody pojawiają się scena za sceną – czy to Kevin i kompania zostaje uwięziona przez bandę Robin Hooda, czy też wszyscy lądują na pokładzie statku dowodzonego przez mięsożernego trolla, aż nagle jeden z karłów w pewnym momencie nawet zostaje przemieniony w człekokształtną świnię!

Wszystkie te cuda i czary dzieją się z użyciem sprytnych trików scenograficznych oraz dzięki doskonale zaprojektowanym kostiumom i otoczeniu. Klimat niczym z baśni Braci Grimm wprost wylewa się z ekranu, a lekko brytyjski humor umila nam oglądanie w trakcie całego seansu. Reżyser nie obawia się także stawiania widza przed ciężkim wyborem, pytając niemal wprost widownię o sens dobra i zła. W tle zaś wciąż się przewija temat wyobcowania Kevina, któremu brakuje rodzicielskiej czułości. Bandyci Czasu to prawdziwy hołd dla dzieciństwa i polecam go nie tylko dzieciakom.

Bandyci Czasu

Mijają cztery lata, a do kin po długiej, zaciętej batalii trafia Brazil (1985). Wiele na temat „magnum opus” Gilliama napisano, film ów cieszy się niegasnącym zainteresowaniem pozostając obiektem kultu wśród widzów. Brazil pierwotnie miało być wariacją powieści „1984” George’a Orwella połączoną z nowatorskim 8 i pół Felliniego. Gilliam, jednakże nie uzyskał praw do powieści, a całość przeszła tyle zmian, że ostatecznie dostaliśmy coś… wyjątkowego.

Przeczytaj również:  „Zarządca Sansho” – pułapki przeszłości [Timeless Film Festival Warsaw 2024]
“Brazil”

Sam Lowry to zwykły, szary człowiek, pracujący w biurokratycznym molochu, odpowiadającym za zbieranie informacji dla rządu, który działa niczym tyrania pod demokratyczną przykrywką. Bohater jednak się tym nie przejmuje, jego życie jest jednostajne, zautomatyzowane i pełne rutyny – nasz biurokrata dzielnie odrzuca wszelkie propozycje awansu, podsuwane mu przez jego Matkę z obsesją operacji plastycznych. Lowry zapewne żyłby w swym kąciku przez wiele lat, lecz ma on jedną pasję – sny. Senne marzenia zapewniają mu ucieczkę od nudnej rzeczywistości, w snach jest uskrzydlonym rycerzem, błądzącym pośród obłoków kochankiem pięknej dziewczyny. Wszystko się zmienia, gdy ministerstwo popełnia błąd, a dziewczyna ze snów nagle pojawia się w prawdziwym świecie.

Gdzie w tym wszystkim wyobraźnia, ów temat przewodni opisywanej trylogii? Gilliam znów zaskakuje, stawiając bohatera w sytuacji, gdy dziecięca fantazja i wyobraźnia zeszły na dalszy plan, wycofały się do sennych mar, często koszmarów. Brazil przedstawia proces odzyskiwania tego elementu przez człowieka zgoła nieprzygotowanego na takie rewelacje. Wraz z gromadzeniem się kłopotów (doskonały wątek usterki w zautomatyzowanym mieszkaniu Sama) i narastającej tęsknoty do miłości Sam zmienia swoje życie, łamiąc zasady i korzystając ze swych przywilejów, by zrealizować marzenie i połączyć się z wyśnioną dziewczyną. Życie jednak lubi rzucać kłody pod nogi marzącym, co zostało przedstawione w interesujący sposób – Gilliam przeplata wydarzenia w świecie przedstawionym sekwencjami snów, będących metaforą problemów, z którymi boryka się Sam. Z biegiem czasu owe sny nabierają tempa i długości, by wreszcie kompletnie zapanować nad życiem Lowry’ego, stając się dla niego jedyną drogą ucieczki, być może również ostatnią…

Brazil

Brazil jest i pozostanie dziełem iście monumentalnym. W swym dotychczasowym życiu nie napotkałem wiele filmów, które w tak dosadny, malowniczy i często humorystyczny sposób zadają widzom istotne pytania o sens i wartość bycia osobną jednostką, nie zwykłym pionkiem w gigantycznej maszynie świata. Co ciekawe – zakończenie wcale nie napawa optymizmem, lecz uświadamia, że to, co mamy w naszej głowie, nasze fantazje, sny, marzenia, chęci i obawy są najważniejszym co mamy. Nikt nie jest w stanie ich nam zabrać, wymazać bądź ukraść. Wyobraźnia czyni nas ludźmi i dlatego warto częściej patrzeć w niebo, szukając znajomych kształtów wśród kłębiących się chmur.

Ostatni film Gilliama podsumowuje znaczenie wyobraźni, tym razem jednak stawiając koncept z Bandytów Czasu na głowie, czyniąc z głównego bohatera podstarzałego szlachcica, nieprzyzwoitego kłamcę i gadułę. W tym przypadku jego wyobraźnia stanowi odskocznię od nadchodzącej śmierci, z którą to nasz bohater musi się zmierzyć. Przygody Barona Munchausena (1988) to nie pierwsza adaptacja słynnego zbioru arystokrackich gawęd z 1785 roku w świecie kina (warto wspomnieć o przepięknej adaptacji w wykonaniu czeskiego mistrza scenografii Karla Zemana z 1961 roku, z której to Gilliam czerpał pomysły). Książka zawiera dziwaczne, wyolbrzymione opowieści o przygodach tytułowego Barona, w trakcie których on sam pokonał gigantyczne morskie potwory, zbudował most przez Morze Śródziemnie (ozdabiając go obciętymi głowami swych wrogów), zatłukł niedźwiedzia gołymi rękoma czy też postrzelił jelenia wiśniową pestką (!), która następnie wyrosła na porządne drzewko wiśniowe pomiędzy porożem błąkającego się po lesie zwierzaka… tak, to wszystko brednie, bujdy i bajdy, ale jakże niesłychanie przemyślane!

Przygody Barona Munchausena

Nie bez powodu Gilliam wybrał ów temat – wszakże ten rodzaj opowieści, snutych przez żeglarzy i podstarzałych wojaków są najlepszym przykładem rozbuchanej wyobraźni w głowie osób zaawansowanych wiekiem. „Przygody […]” przenoszą nas do miasta oblężonego przez siły otomańskie, konkretnie na deski miejscowego teatru, gdzie trupa aktorska prezentuje przerażonej widowni sielankowe przygody wspomnianego Barona. W pewnym momencie na scenie pojawia się jednak… autentyczny Baron wraz ze swym nieodłącznym psim towarzyszem, złorzecząc na kiepską grę aktorską i kalumnie skierowane w stronę jego szlachetnej osoby. Nie dane nam jednak przekonać się o autentyczności dziwacznego staruszka, bowiem otomańskie armaty znów zaczęły grzmieć, sprowadzając deszcz stalowych kul na dachy miasta, w tym i na teatr. W pośpiechu i panice widownia ucieka – tylko mała dziewczynka postanawia przekonać się, czy ten dziwny, obdarty wariat faktycznie jest bohaterem z opowieści snutych w teatrze. I tak, po emocjonującej nocy i zatrzymaniu ostrzału (Baron wsiadł na kulę armatnią i osobiście pokierował ją na skład otomańskiej amunicji, łapiąc inną kulę na drogę powrotną) starszy pan z dziwnym wąsem postanawia pomóc miastu, zebrać swą bajkową drużynę i przepędzić turków spod murów. Dokona on tego z pomocą wspomnianej dziewczynki i balonu zszytego z majtek uczynnych dam (Baron jest pierwszej klasy kobieciarzem mimo 70-tki na karku). W tym momencie Baron, dziewczynka – oraz my, widzowie – unosimy się w chmury, by przeżyć podróż życia, przez kolorowe światy, takie jak wnętrze wulkanu, wnętrze wieloryba czy królestwo na księżycu!

Przeczytaj również:  Nieme, a dźwięczne. Dźwięk w kinie niemym [Timeless Film Festival Warsaw 2024]

Gilliam całkowicie dał wyraz swej twórczości, oferując nam prawdziwie pędzący nurt niesamowitych zdarzeń, postaci i żartów. Doskonała scenografia, przypominająca ilustracje z dziecięcych bajek sprawia, iż widz w całości daje się pochłonąć, niczym Baron wielorybowi, w tym kompletnie szalonym świecie, gdzie logika nie istnieje, a prawa fizyki działają tylko na tych, którzy w nie wierzą. W filmie wzięli udział dobrzy znajomi Gilliama – od byłego członka Monty Pythona Erica Idle’a, przez Robina Williamsa, po Johnatana Pryce’a i Umę Thurman. Przepiękne widoki uzupełnia pasująca muzyka oraz nieustające tempo historii, która kończy się na prawdziwej bitwie, gdzie wielu traci życie i prawdopodobnie rozum.

Przygody Barona Munchausena

Jak to jednak już zostało udowodnione – Gilliam stara się nam coś w tym filmie powiedzieć. W tym przypadku motyw starości – zamykający trylogię – ukazuje nam postać Barona jako człowieka, który boi się nadchodzącej śmierci, boi się odejść w zapomnienie, pragnie przeżywać przygody tak jak za dawnych czasów, lecz w rzeczywistości – jest niedołężny, słaby i wrażliwy. Najważniejsza jego cecha pozostała jednak nienaruszona, a jest nią wyobraźnia – to ona ratuje Barona z wielu nieprzyjemnych sytuacji, ona nadaje sens jego życiu i podróży, ona wreszcie przepędza mroczne widmo śmierci, ukazujące się w filmie pod postacią przerażającego szkieletu osnutego żałobnym welonem. Gilliam osiągnął w tym filmie coś niesłychanego, pokazał nam, jak nasz własny umysł jest w stanie przezwyciężyć koszmar życia codziennego, zapewniając dogodną drogę ucieczki. Ważnym motywem jest też pogodzenie się ze śmiercią jak z czymś naturalnym. Baron unika śmierci, stara się ją odepchnąć, a gdy napotyka starych znajomych, tak samo zniedołężniałych jak on, stara się im pomóc, natchnąć ich młodzieńczą pasją i chęcią do życia. I właśnie to sprawia, że film kończy się pozytywnie – dzięki wyobraźni i sile umysłu.

I tą oto notą pora zakończyć ów tekst. Wyobraźnia jest niesłychanie potężna, napędza sztukę, naukę i kulturę. Bez niej wiele wynalazków nie ujrzałoby światła dziennego, bez niej nasze życie byłoby szare, ponure, niewarte zachodu. Jako wielki miłośnik starodawnych baśni i surrealizmu do końca życia pozostanę wdzięczny Gilliamowi za stworzenie tak niesamowitych światów i uświadomienie mi potęgi czegoś, co inni nazywają „brednią” bądź zwyczajnym „kłamstwem”. Szukajcie w swych życiach fantazji, nie bójcie się bujać w obłokach. Świat snów jest przepiękny, a gdy chcecie zobaczyć je na własne oczy – odpalcie film Terry’ego Gilliama i przeżyjcie te niesłychane przygody raz za razem.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.