W piekle sumienia – analiza komiksu i filmu „Watchmen” (Strażnicy)
Karminowe krople spływają po żółtej, uśmiechniętej przypince, zostawiając za sobą cienkie ogonki krwi, przezroczyste krople łez zalewają przerażoną twarz kryminalisty, nim zmieszają się ze strugą krwi tryskającej z jego poderżniętego gardła. Najpiękniejsze kryształowe wnętrze zegara unosi się leniwie nad powierzchnią Marsa, sunąc majestatycznie niczym błękitny gigant kroczący przez wietnamską dżunglę, a wietnamski żołnierz czuje jedynie dotknięcie w piersi, nim jego wnętrze wybucha, rozrzucając flaki, krew i kości wokół. Opadająca ręka zaciśnięta na głowni tasaka trafia warczącego psa prosto pomiędzy oczy, a para kochanków łączy swe ciała w środku Artemidy, oświetlonej jasnym światłem księżyca.
Przeczytaj również: Kto strzeże filmowców? – nowe podejście do “Strażników” Alana Moore’a
Przeszło trzy dekady temu świat komiksów przeżywał największą rewolucję od czasów wprowadzenia CCA i krucjaty Werthama w latach 50’tych, a za wszystko odpowiedzialna była grupa brytyjskich artystów, wśród nich zaś najbardziej rozpoznawalnym jest Alan Moore, dziś lepiej znany jako samozwańczy czarnoksiężnik, anarchista i bardzo cyniczny starszy pan. Wraz z rysownikiem Dave’em Gibbonsem i kolorystą Johnem Higginsem owe brytyjskie trio wkroczyło w amerykański światek komiksowy z impetem porównywalnym do tego, które wywołała podróż Beatlesów do Stanów Zjednoczonych. W ciągu zaledwie jednego roku świat komiksów zmienił się nie do poznania, a tzw. „Dark Age” opanował komiksy gigantów pokroju Marvel i DC. O wpływie Strażników napisano wiele esejów i artykułów, a sam twórca raczej unika wspominania o swym wpływie na resztę twórców, choć jak zwykle jego wypowiedzi tętnią cynizmem (vide krótka historyjka pod tytułem „In Pictopia”).
Krótki opis fabuły: Stany Zjednoczone, środek zimnej wojny, Nowy Jork. W tym świecie Superbohaterowie istnieli, znani jako Strażnicy – grupa zamaskowanych bohaterów walczących z kryminalnym półświatkiem. Jak to jednak bywa, ludzie wreszcie odwrócili się od swoich herosów, a specjalny akt zaprezentowany przez rząd zakazał bohaterom uprawiać swój fach. Wielu pozostaje w ukryciu, prowadząc zwyczajne życie bądź oferując swe usługi na rzecz wrogiego im rządu. Pewnej nocy jeden z ex-herosów zostaje zamordowany, a sprawą interesuje się Rorschach – jeden z ostatnich aktywnych „herosów”, maniakalny detektyw kryjący swą twarz pod zaplamioną białą maską. Podejrzewając, że za morderstwem kryje się coś złowrogiego, cyniczny psychopata odwiedza pozostałych członków byłych Strażników, by nieść ostrzeżenie przed potencjalnym atakiem. Z biegiem czasu okazuje się, że jego podejrzenia nie były wyłącznie majakami szaleńca…
Przeczytaj również: Ranking – 10 najlepszych filmów na podstawie komiksów
Co jest najbardziej wyjątkowe w twórczości Alana Moore’a, to niesłychana uwaga do detalu – stworzone w jego głowie światy wprost pękają pod naporem wiarygodnych faktów i elementów, które tworzą jego fabuły i postaci tak niezwykle rzeczywistymi. Nieważne, czy mamy do czynienia z sunącym przez bagna Luizjany Swamp Thing, Orwellowskiej Wielkiej Brytanii nawiedzanej przez przebranego za Guya Fawkesa anarchisty, czy też posterunku policji w megamieście superherosów, aniołów i demonów w Top Ten – każdy z tych światów brzmi, pachnie i żyje, głównie dzięki przemyślanej fabule i masie różnych smaczków ukrytych w panelach i dialogach. Czytając komiksy Moore’a ma się wrażenie kompletnego wejścia do jego świata, przeżywanie przygód wraz z bohaterami albo po prostu bycie przerażonym brutalną rzeczywistością, pozbawioną jakiejkolwiek nadziei dla ludzi i przyszłości.
„To nie jest materiał na film, ale na serial!” – tak propozycję wyreżyserowania filmu na podstawie Strażników miał skomentować Terry Gilliam (Brazil, 12 Małp) odrzucając projekt. Prawa do ekranizacji szybko zostały zakupione przez gigantów Hollywood, głównie ze względu na ogromną popularność komiksu, ale nikt przez długie lata nie podjął się tego tytanicznego wysiłku, choć wiele scenariuszy powstało. Dopiero w 2009 roku na ekrany kin trafiła ostateczna(?) wersja filmowa, w reżyserii Zacka Snydera – miłośnika komiksów, który wcześniej zdobył rozgłos dzięki ekranizacji 300 Franka Millera. I choć dla komiksowych malkontentów nie były to najlepsze wiadomości (największą siłą 300 było przedstawienie brutalnej walki, coś, czego Strażnicy w formie komiksowej zwyczajnie unikali) to wypuszczony przed premierą zwiastun udanie nakręcił hype wśród fanów komiksów, bowiem po dziś dzień zwiastun Strażników pozostaje jednym z najdoskonalszych przykładów sztuki tworzenia zwiastunów. Tętniąca potęgą muzyka Philipha Glassa w połączeniu z artystycznymi ujęciami wprost wyciętymi z komiksu, do tego doprawiona typowo Snyderowską dynamiką, dawała wiele nadziei, ale skończyło się tak, jak to przewidział Gilliam. Film był… okrojony, by nie użyć bardziej agresywnych stwierdzeń, tak jak np. komentarz Moore’a, który szczerze nienawidził tego projektu.
Przeczytaj również: Peter Parker jest Peterem Parkerem nawet jeśli tego nie lubisz [FELIETON]
Jednakże dla mnie Strażnicy Snydera wciąż pozostają jednym z lepszych filmów o superbohaterach, choć porównywanie go do komiksu jest niejako pozbawione sensu. 12-tomowy gigant, zawierający w sobie wycinki z gazet, kawałki książek, a także cały komiks w komiksie, specjalnie zaprojektowane strony, których rozłożenie paneli jest lustrzanym odbiciem każdej strony od końca, spotykając się idealnie w środku albumu – w komiksie jest zbyt wiele nowatorskich i niesamowitych rozwiązań, by w jakikolwiek sposób udanie przenieść go na ekran. Jakkolwiek by Snydera nie oceniać – kocha on komiksy i to widać, szczególnie, jeżeli obejrzycie „Ultimate Cut”, czyli trwającą 215 minut wersję, która uwzględnia wiele wyciętych scen wprost przeniesionych z kart komiksu, a także animowaną wersję „Tales of the Black Freighter”. Biorąc pod uwagę, że wersja kinowa trwała zaledwie 128 minut, łatwo można dojść do wniosku, że o koszmarne cięcie materiału trzeba obwinić studio, które zapewne naciskało twórców, by uwzględnić w filmie więcej „akcji” i mniej „gadania”, bowiem to właśnie dialogi i rozmowy nie przetrwały ostatecznych cięć. Film ma też wiele zalet – od doskonałej ścieżki dźwiękowej, idealnie wpasowującej się do świata, przez przepiękne oświetlenie i kolorystykę, po aktora odpowiedzialnego za granie Rorschacha. Najgorsze elementy, takie jak aktorka grająca Silk Spectre i jej brak jakichkolwiek emocji, czy nawał idiotycznej przemocy można przetrawić wiedząc, iż to jest właśnie to, po co większość społeczeństwa chodzi do kina – ładne buzie i przemoc.
W filmowej wersji Strażników istnieje iskierka geniuszu, być może pozostałość po pewnych scenariuszach ludzi natchnionych, kochających oryginał i to, co on prezentuje. Po dziś dzień twór Moore’a/Gibbonsa/Higginsa należy do najlepszych powieści rysunkowych, wciąż wywołując potężne emocje u czytelników. Od czasu wydania na rynku pojawiła się też seria „Before Watchmen”, ilustrująca przygody poszczególnych bohaterów przed wydarzeniami z komiksów, lecz osobiście zapoznałem się wyłącznie z tomem Komedianta/Rorschacha i będąc zawiedzonym nie sięgałem po więcej. Ostatnimi czasy postaci z komiksu trafiły do dzielonego uniwersum DC, co zapewne brzmi ciekawie dla komiksowych nerdów, spekulujących czy Superman dałby w mordę Dr. Manhatannowi, ale dla mnie nie ma to większego znaczenia – Strażnicy w najlepszej formie już istnieją i nigdzie się nie wybierają, a jeżeli nie mieliście jeszcze przyjemności zaznajomić się z owym wiekopomnym dziełem – nadróbcie to jak najszybciej!
Człowiek-rysownik