Advertisement
KulturaMuzykaZestawienia

Muzyczne rekomendacje: Maj 2020

Kuba Małaszuk
Kolaż z materiałów prasowych

Maj to był gruby miesiąc. Powaga, obczajcie ile tu jest pozycji. Kuba przygotował zestawienie najciekawszych płyt okołorapowych – bo jest tu trap, polski grime, czy precyzyjne barsy Freddiego Gibbsa. Wiktor natomiast skupił się na różnych odcieniach popu – chociaż i tu pojawiło się odstępstwo w postaci polskiego ambientu.

Miły ATZ – Czarny Swing

Okładka płyty "Czarny Swing" - Miły ATZ
Okładka płyty “Czarny Swing” – Miły ATZ

Nie byłem w Londynie od trzech lat. Darzę to miasto wielką sympatią, więc czasem zdarza mi się tęsknić. W takich chwilach zawsze aplikuję sobie do uszu wyspiarski hip-hop i wychodzę z mieszkania. Kraków-Krowodrza przeobraża się w Tottenham, tramwaje trochę bardziej zaczynają przypominać  metro, a zieleń mojej karty miejskiej ustępuje błękitowi Oysterki. 

W dniu premiery Czarnego Swingu także byłem na spacerze i choć Miły ATZ tak wyraźnie czerpie z UK, to słuchając jego nowej płyty pozostałem w Polsce. Zdaje mi się jednak, że to dobrze. W końcu, do podróżowania wystarczają mi JME, czy Wiley. Miłemu natomiast udało się oddać vibe muzyki, którą się inspiruje, ale bynajmniej nie wpadł we wtórność, zachowując swój charakterystyczny sznyt (to chyba ten czarny swing, nie?). Chciałbym napisać, że to wbija w kanapę i pływa jak statek, ale kanapowa statyczność gryzie się zaciekle z przebojowością tej płyty. Banger goni tu banger i jeśli nie zachęca do tańca, to na pewno zmusza do bujania. Klubowa energetyczność elektroniki, będącej fundamentem twórczości ATZ-a, udziela mi się aż miło za każdym razem, gdy sięgam po Czarny Swing. Sam autor w wywiadzie dla Red Bulla powiedział: „Mam nadzieję, że mimo obecnej sytuacji geopolitycznej przeżyjemy piękne lato, grając te dźwięki w plenerach.” No i gratulacje. Udało się. Dostaliśmy fenomenalnego letniaka, który dzięki soczystym, głębokim bitom (głównie Atutowego) i wyluzowanemu flow Miłego, gwarantuje niepowtarzalną wczutę. Fire, all-round fire/Hold tight ATZ, the real vibe supplier. (Kuba Małaszuk)

Gunna – Wunna

Okładka płyty "Wunna" - Gunna
Okładka płyty “Wunna” – Gunna

Postawię sprawę jasno. Jest we mnie pewna niekonsekwencja – przy jednoczesnym obrzydzeniu wobec nadmiernego konsumpcjonizmu i materializmu odczuwam wyjątkową przyjemność ze słuchania trapowych bengerów o luksusowych zegarkach, szybkich samochodach i drogich ubraniach. Nie ciągnie mnie do tego stylu życia, ale jest w nim jakaś magia – zwłaszcza u Gunny. W końcu, jak to określił Alphonse Pierre z Pitchforku: „Who else can sound so unrelatable, materialistic, and superficial, and still remain charming? Only Gunna.”

Odchodząc od tego, o czym Gunna nawija, bo naprawdę nie jest to nic, nad czym warto się przesadnie rozwodzić, chciałbym się skupić na tym jak nawija i na czym nawija. Leci po rozmarzonych, lepkich jak wata cukrowa bitach i robi to z lekkością godną pozazdroszczenia. U Gunny mało co jest na siłę. W każdym tracku słychać charakterystyczne odprężenie i to, że ten chłopak zwyczajnie dobrze się czuje. Przeplata piękne, słodkie melodie (Argentina, Feigning) krótkimi, rytmicznymi zagrywkami (Addys, Wunna), a jego flow ma konsystencję syropu, perfekcyjnie pasującego do produkcji. Odpowiadający za nią (głównie) Turbo i Wheezy stoją za (lekką ręką) połową sukcesu tej płyty. Instrumentale – nieskomplikowane, ale eleganckie, płynące jak różowe chmury, ze świdrującymi melodyjkami i swaggującymi hi-hatami, miękkimi basami i mokrym reverbem, tworzą klimat, w którym Gunna odnajduje się jak ryba w wodzie. Najbardziej wavy album roku. (Kuba Małaszuk)

Freddie Gibbs & The Alchemist – Alfredo

Okładka płyty "Alfredo" - Freddie Gibbs & The Alchemist
Okładka płyty “Alfredo” – Freddie Gibbs & The Alchemist

Co mogę powiedzieć więcej niż proste „Król powrócił”? Freddie od kilku lat konsekwentnie udowadnia nam, że znajduje się w światowej topce raperów. Wykazał się nieraz w oldskulowej stylistyce, pokazał, że potrafi zagrać konkretne trapowe bengery, przewinął masę świetnych wersów i dawno nie nagrał słabej płyty. W tym roku zabrał się za kolabo z Alchemistem – gościem, który ma na koncie współpracę z taką ilością tuzów, że nawet nie zacznę ich wymieniać, żeby nikogo nie pominąć. 

Mam pewne podejrzenie, że przed rozpoczęciem prac nad Alfredo panowie spotkali się i zawarli następujący układ: Alchemist daje ekscytujące groove’y oraz precyzyjnie dobrane i pocięte sample, Freddie zaś wnosi kosmiczny flow (Baby $hit, God Is Perfect? Bruh.) i teksty, które oddają wszystko to co kocham w hip-hopie. Jest tu przytłaczająca liczba przechwałek i opisów gangsterskiego stylu życia, opisanego w angażujący i nierzadko zabawny sposób (Made a sex tape with your bitch, that pussy televised). Gibbs do portretowania swojej rzeczywistości zdaje się podchodzić bardzo realistycznie, pokazując zarówno te satysfakcjonujące momenty, kiedy wszystkie idzie zgodnie z planem, jak i te kiedy gangsterka ujawnia jej mroczne oblicze (Man, my uncle died off a overdose/And the fucked up part about that is I know I supplied the n**** that sold it/Put a pistol to my head, I was way too scared, drunk off emotions/I’m drinkin’ and takin’ these drugs ’cause I can’t numb the pain with smokin’/Loner but I hate to be lonely). Lirycznie, Alfredo to najwyższa półka i podobnie jest z beatmakerską stroną tego albumu. Alchemist po profesorsku przygotował minimalistyczne podkłady, które zostawiają niemal nieograniczną przestrzeń Freddie’emu i gościom. Mogło to zabrzmieć trochę, jakby Alchemist grał tu podrzędną rolę, ale pamiętajmy, że w sosie Alfredo oba składniki (masło i ser) są równie ważne i wzajemnie się komplementują. Tak samo jest z Gibbsem i Alchemistem. (Kuba Małaszuk)

Future – High Off Life

Okładka płyty “High Off Life” – Future

Czy to najbardziej fjuczerowski tytuł albumu w karierze Future’a? Biorąc pod uwagę jego obecność na tronie naczelnego hedonisty rapgry, jest to więcej niż możliwe. Sam album także jest wyraźnie fjuczerowski. Mamy tu, klasyczne już dla niego zestawienie braggi (We drivin’ every single car you want, send in the dope, ho), wyciskania życia do suchej nitki (Yeah, hunnid thousand for the cheapest ring on a n**** finger, lil’ bitch, woo/I done flew one out to Spain to be in my domain and Audemars-ed the bitch, woo) z linijkami, które sercu zakładają duszenie gilotynowe (I’ve been tryna fight my demons, I’ve been tryna fight my cup/I always tell her she my therapy, I told her it was rough/She acceptin’ all my flaws, I got diamonds with the cut/I’ve been sufferin’ withdrawals, missin’ out on real love albo Wish I had a cure on sickle cell, hate to see my sister suffer (Got you) You can never put a price on how much I love her). 

Przytaczam tak dużo cytatów, bo tak naprawdę to w nich tkwi sekret do zrozumienia i pokochania Future’a. Nikt nie tworzy takiej atmosfery jak on. Nikt tak nie oddaje nieustającego bólu, dobijającego się gdzieś z głębi skrzyni zamkniętej ciężkim wiekiem zabawy i stosów bankotów (Starin’ at the candle/Feel the pain on me, it don’t matter/Get my currency exchanged, got my bands up). Ten słodko-gorzki vibe wylewa nawet ze sposobu artykulacji Future’a, jego głos i tworzone melodie często zdradzają, że bangerowe bity, Audemary, samochody i diamenty to nie wszystko. Nie ma drugiego rapera na świecie, który potrafi tak wzruszyć nawijaniem o luksusach.

High Off Life nie jest lepsze niż wybitny, zeszłoroczny The WIZRD, ale stanowi kolejny bardzo mocny punkt w bogatej dyskografii Future’a. Dostarcza wyjątkowych wrażeń emocjonalnych, potrafi powodować łzy i chęć pogowania. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to najlepszy rodzaj muzyki. (Kuba Małaszuk)

Carly Rae Jepsen – Dedicated Side B

Carly Rae Jepsen Releases New Refined “Dedicated Side B ...
Okładka płyty “Dedicated Side B” – Carly Rae Jepsen

Sprawdzona formuła Carly Rae Jepsen jakimś cudem kompletnie się nie wyczerpuje – może to uniwersalizm dobrego tanecznego popu? Przydałaby się jakaś obszerniejsza analiza tego zjawiska, ale to nie miejsce na takie rzeczy! Dedicated Side B, jak sama nazwa wskazuje, to coś na miarę outtake’ów z ubiegłorocznego Dedicated. To samo, co Carly zrobiła przy okazji wybitnego Emotion, gdy rok później rzuciła EPkę ze zbiorem piosenek, które nie znalazły się na albumie. Piszę, że „coś na miarę”, bowiem ta płyta kompletnie nie brzmi, jakbyśmy mieli do czynienia z kompozycjami gorszymi, lub niedorobionymi. Nic z tych rzeczy – Dedicated Side B jakościowo nie odbiega od swojej poprzedniczki, dlatego też zwróciłbym się raczej w stronę interpretacji, że Carly napisała wraz z Jackiem Antonoffem i resztą tyle bangerów, że szkoda byłoby je trzymać w szafie (podobno było ich kilkadziesiąt!).

Przeczytaj również:  „EROTIK ERA” – Mery Spolsky . Nowego trudne początki. [RECENZJA]

Wita więc nas rok później okładką prezentującą rewers tej z Dedicated i już od pierwszego dźwięku zapewnia o swojej wysokiej formie. This Love Isn’t Crazy to skrojony pod parkiet numer z dudniącą linią synthową i refrenem, który nie wychodzi z głowy. A to dopiero początek, przed nami jeszcze 11 piosenek, większość na bardzo wysokim poziomie, ale i zróżnicowanych. Szczególnie wybija się Heartbeat, powolna, zaskakująca niemalże ambientowym, glitchującym gdzieś daleko w tle podkładem (uważnie posłuchajcie tego, co się dzieje podczas drugiej zwrotki), która również nadaje się na parkiet – ale tym razem do romantycznych, powolnych tańców. Ciekawym kontrapunktem dla tego utworu jest Let’s Sort The Whole Thing Out, czyli… słodki new wave, brzmiący jakby był wyjęty z 80sowego coming of age. A w momencie, kiedy Carly śpiewa „This is what they say / falling in love suposed to feel like” nie mam wątpliwości, że artystka dobrze wie o czym śpiewa. (Wiktor Małolepszy)

Perfume GeniusSet My Heart on Fire Immediately

Perfume Genius - "Set My Heart On Fire Immediately"
Okładka płyty “Set My Heart on Fire Immediately” – Perfume Genius

Choć może wydawać się inaczej to Mike Hadreas – znany szerzej pod swoim kwiecistym pseudonimem Perfume Genius – w przyszłym roku obchodzić będzie 40 urodziny. Zadebiutował 10 lat temu, stworzył od tamtego czasu pięć płyt, które konsekwentnie rozwijały jego wizję. Muzyka Perfume Geniusa to monumentalny, momentami wzruszający, ornamentalny – pop. Jego kompozycje bardzo mocno opierają się na ekspozycji ekspresywnego, nieco płaczliwego wokalu. Set My Heart on Fire Immediately można więc traktować jako pewnego rodzaju podsumowanie kariery artysty – 10 lat, 5 płyt i prawie 40 wiosen na karku to jak najbardziej moment refleksji i pewnego przewartościowania swojej twórczości.

Przeczytaj również:  "Witaj w piekle". Teraz ogłoszę, kto trafi do raju [RECENZJA]

W tym kontekście nie dziwi, że jest to najbardziej dopracowany ze wszystkich albumów Hadreasa. Pomimo tego, że jest dłuższy od wcześniejszego No Shape, to uwolniono go z dłużyzn wkradających się podczas odsłuchu tej płyty. Hadreas stawia na hooki – potężny i chropowaty jak okładka płyty Describe, dynamiczne On the Floor, lub podniosłe Your Body Changes Everything stanowią najlepsze dowody songwriterskiego talentu artysty. Jednocześnie, jego głos wciąż stanowi największą zaletę płyty i zostaje we wspaniały sposób wykorzystany, jak na otwierającym wzruszającym Whole Life. Set My Heart on Fire Immediately to obowiązkowy odsłuch dla wszystkich, którzy szukają artystycznego, ambitnego, ale i wypełnionego emocjami popu. (Wiktor Małolepszy)  

Ramirez – THA PLAYA$ MANUAL

G59's Ramirez Unleashes New Project "Tha Playa$ Manual"
Okładka płyty “THA PLAYA$ MANUAL” – Ramirez

Uhh, za oknami 30 stopni, gorące, klejące się letnie powietrze nie zachęca do podróżowania na piechotę. W takie dni wsiada się do autka, albo na rower (lepiej bo ekologicznie) i zapuszcza bansujące basy, żeby przemierzać miejskie ulice. Ile to razy mi się zdarzało, że słuchając dobrej muzy po prostu kręciłem kolejne kółka po osiedlu, bo dźwięki doskonale pasowały do uczucia wiatru we włosach, zwalczającego parówę na polu/dworze. Jedną z takich płyt bez wątpliwości jest THA PLAYA$ MANUAL meksykańskiego rapera Ramireza, znanego jako część kolektywu G*59, do którego należą także $uicideboy$. Jego nowa płyta, nagrana wraz z producentem i wokalistą Roccim, nie ma jednak nic wspólnego z tamtymi agresywnymi projektami – to album skrajnie wyczilowany. Oldskulowy, bujający gfunk i łączenie trapowej nawijki z chwytliwymi refrenami to przepis na sukces. Odnoszę jednak wrażenie, że prawdziwym odkryciem płyty jest właśnie Rocci. Facet momentami brzmi jak Kevin Parker – Glitter & Gold zakrawa wręcz na kradzież stylu lidera Tame Impala. Cóż – jak się inspirować, to najlepszymi – a te popowe, gitarowe wstawki naprawdę dobrze odnajdują się na rapowo-funkowej płycie. THA PLAYA$ MANUAL, chociaż pod koniec łapie zadyszkę, to ostatecznie bardzo pozytywne zaskoczenie i na pewno jeden z ukrytych diamentów w rapie tego roku – zapuśćcie jadąc miejskimi ulicami, to nie pożałujecie. (Wiktor Małolepszy)

Zguba – Pomór

Pomór | Opus Elefantum
Okładka płyty “Pomór” – Zguba

W tym zestawie rekomendacji znajduje się też małe, skromne, ale podniosłe i monumentalne wydawnictwo. Pomór artysty znanego jako Zguba to 15-minutowe duchowe przeżycie i, powiem szczerze – dla mnie najlepszy ambient tego roku. Jej zawartość świetnie prezentuje okładka, bo słuchanie Pomoru jest jak obserwowanie poruszających się po niebie obłoków, albo spokojne dryfowanie wzdłuż rzeki w stronę wschodzącego słońca. Warto też dodać, że nie jest to ambient rozwlekły – ta najpiękniejsza melodia trwa zaledwie 3 minuty, przez co EPka zostawia gigantyczny niedosyt i zachęca do ciągłego zapętlania. Mi pomogła w pisaniu pracy licencjackiej – nawet nie zauważyłem, kiedy przeleciała w tle kilkanaście razy. Doceńcie więc proszę Pomór – bo naprawdę mam dość osób mówiących, że w Polsce nie powstaje muzyka na światowym poziomie. (Wiktor Małolepszy)

Charli XCX – how i’m feeling now

Charli XCX How I'm Feeling Now - Recenzja | Play It Louder!
Okładka płyty “how i’m feeling now” – Charli XCX

how i’m feeling now? No fantastycznie mordeczko, sesja zdana, ogrywam sobie Wiedźmina 3, czytam książki, w końcu loose blues. A Charli XCX wypuściła najlepszy album w swojej karierze. W końcu nadeszła płyta na miarę jej talentu i możliwości. Chociaż rozpoczyna się kompletnie z czapy – Charli i A.G. Cook częstują nas bubblegumem, brzmiącym jak coś z kompilacji PC Music – pink diamond kompletnie nie reprezentuje tej nowej płyty. Na szczęście chwilę później pojawia się forever – jedna z najlepszych piosenek w tym roku – i już jest pięknie. Charli łączy nieco kiczowate, ale słodkie jak lizak melodie ze szmerami, które mogliśmy słyszeć na niedocenionym Double Negative Low. Efektem jest cudowna ballada i naprawdę rekomenduję zapoznanie się z jednocześnie podniosłym i przyziemnym teledyskiem, bardzo dobrze komplementującym ten singiel.

Jak reszta płyty? Charli, jak to Charli – miesza, lecz przez to ani na sekundę nie nuży. Szczególnie pragnę zwrócić uwagę na enemy, naprawdę ładną piosenkę, która w ciągu kilku sekund, za sprawą anielskiej syntezatorowej melodii po refrenie, wznosi się na poziom dream-popowego arcydzieła. A samą płytę Charli zaczyna tak, jak rozpoczęła – hałaśliwą ścianą, brzmiącą jak kawałki grane w stereotypowych mrocznych klubach – w sam raz do Cyberpunka 2077. Kto wie, może dostaniemy Charli w jednej z audycji radiowych w grze? Tylko tu zagwozdka – w popowej czy w eksperymentalnej? (Wiktor Małolepszy)

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.