„Las” – tam, gdzie kończy się raj | Recenzja | Millennium Docs Against Gravity 2024
Gdzie nie spojrzysz, tam sielanka: korony drzew przecinające zamglone niebo, słodki zapach żywicy spływającej po pniu sosny i cisza, raz po raz zakłócana jedynie świergotem ptaków albo donośnym stąpaniem żubra. Właśnie tutaj, na terenach Puszczy Białowieskiej, tuż przy wschodniej granicy kraju, Asia i Marek po studiach kupili dom. Las jest dla nich oazą spokoju; bezpiecznym azylem, w którym prowadzą życie w harmonii z otaczającą przyrodą. Z dala od zgiełku cywilizacji wychowują trójkę dzieci: Marysię, Franka i Ignacego, mających dorastać w miejscu nieskażonym problemami współczesnego świata. Dotychczasowy porządek odwraca się jednak o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy do „małego raju” bohaterów wdzierają się echa „wielkiej polityki”. W leśnym gąszczu o życie walczą uchodźcy – wygłodzeni, zmarznięci, osłabieni po zdającej ciągnąć się w nieskończoność tułaczce. Odrzucani w Polsce, odrzucani w Białorusi. Pomoc jest dla nich równoznaczna z okazaniem cienia empatii. Dla litery prawa to wciąż zbyt wiele.
Temat kryzysu uchodźczego, choć bezsprzecznie ważki i niezmiennie potrzebny w strumieniu masowego przekazu, stanowi dla filmowców pułapkę pewnego ryzyka. Od portretowania zmagań postaci, zmuszonych do pozostawienia w tyle dotychczasowego życia i poddanych próbie przetrwania w nieludzkich warunkach, prosta droga do wstąpienia na ścieżkę cynizmu. Strategiom przedstawiania podobnych zagadnień w kinie często towarzyszy aura niesmacznej sensacji, dydaktyzmu, protekcjonalnego moralizatorstwa lub nachalnej publicystyki. Z pozoru słuszne intencje autorów okazują się w istocie narzędziem eksploatacji ludzkiego cierpienia.
Lidia Duda – wielokrotnie nagradzana weteranka polskiego dokumentu – z premedytacją stroni od tych niebezpieczeństw. Dla reżyserki liczy się przede wszystkim szacunek wobec bohaterów, którego świadectwem jest w tym wypadku cierpliwa obserwacja rodziny w cyklu prozaicznych czynności i codziennych rytuałów. W Lesie nie uświadczymy żadnych „gadających głów” czy górującej nad wszystkimi figury komentatora spoza kadru. Twórcy nie ingerują w przedstawione realia, konsekwentnie ukrywają swoją obecność na ekranie. Ważne są tylko momenty łapane na gorąco, spontanicznie, bez żadnych formalnych ani stylistycznych ornamentów.
Autorce udaje się znaleźć balans między ostrożnym dystansem a intymnym zbliżeniem, dając swoim postaciom tyle czasu i przestrzeni, by kamera mogła zarejestrować wyłącznie autentyczne emocje. Familijne grono podpatruje w sytuacjach zgoła niepozornych: od pogawędek przy kawie, poprzez zabawę dzieci w salonie, aż po wspólne wycieczki do lasu i regularne doglądanie, co nowego wyłapało akurat oko leśnego monitoringu. Narracyjnym przerywnikiem (a jednocześnie powracającym jak mantra lejtmotywem całości) są nagrania z nocnych eskapad Asi i Marka w celu pomocy ukrytym między drzewami potrzebującym. Rozedrgane, kręcone z ręki ujęcia, skąpane najczęściej w jaskrawoczerwonym świetle latarek, stanowią idealny pomost między dokumentalną surowością a atmosferą sennego koszmaru.
Centralna dla filmu gehenna uchodźczego doświadczenia rozgrywa się niemal w całości poza ramami kadru. Postaci zdają sobie sprawę, że tuż obok ich prywatnego kawałka nieba osoby niczym się od nich nieróżniące przeżywają piekło na ziemi. Tyle wystarczy, by zakomunikować widzowi jasny przekaz. Reżyserka trzyma się przyjętej na wstępie strategii, paradoksalnie intensyfikując napięcie poprzez ekranową nieobecność jego katalizatora. „Jak mam spokojnie pić kawę, kiedy za moim płotem umierają ludzie?” – łka do męża zrozpaczona bohaterka. To właśnie kontrast między tymi dwoma światami dysponuje największą siłą rażenia. Dla rodziny las miał być polem oddechu, scalenia z tkanką natury i ucieczką od bolączek pierwszego świata. Tymczasem w obecnych warunkach stał się przestrzenią niemal bezpośredniej konfrontacji ze szczególnie dotkliwym problemem współczesności. O ile z początku nieświadoma niczego familia wiedzie względnie beztroski żywot, o tyle ukryci nieopodal mężczyźni, kobiety i dzieci desperacko próbują przetrwać kolejną noc. Reżyserkę interesuje to, co pomiędzy: punkt, w którym te skrajnie różne perspektywy stykają się i wchodzą ze sobą w dialog. Na ich przecięciu kiełkuje prawda.
Podejście autorki wydaje się łatwym celem do ataku. W końcu opowiadanie o krzywdzie uchodźców z perspektywy uprzywilejowanych przedstawicieli polskiej klasy średniej, których słodka codzienność została podważona na skutek politycznej zawieruchy, może zakrawać na ignorancję i brak taktu. Lidia Duda widzi w tym jednak metodę. Zamiast fundować odbiorcy terapię szokową lub szczuć rzewnym sentymentalizmem, reżyserka eksploruje przepaść między położeniem obywateli dwóch sąsiednich państw. Z każdą minutą nastroje w rodzinie Asi i Marka wydają się coraz bardziej posępne, a największe emocjonalne zwarcia zostają skoncentrowane w detalach (niech za przykład posłuży scena, w której dzieci, zamiast bawić się jak dawniej w rycerza i księżniczkę, tym razem wchodzą w rolę uchodźcy i komendanta straży granicznej). Przyjęcie punktu widzenia mieszkańców leśnej chatki sprzyja jedynie głębszemu zrozumieniu tragedii poszkodowanych.
Duda nie opisuje zresztą swoich pierwszoplanowych postaci jako ofiar całego zajścia. Z socjologicznym zacięciem, ale i humanistycznym wyczuciem bada ich postawy w zetknięciu z człowiekiem postawionym w sytuacji granicznej. Nikogo nie kategoryzuje ani nie poddaje wartościującym sądom. Pomimo osadzenia filmu na dychotomii przeżyć i dualizmie odmiennych perspektyw, potrafi wstrzymać się od stawiania jednoznacznych podziałów. Nie wtłacza żadnej ze stron w foremki określonej ideologii, nie uprzedmiotawia nikogo do roli politycznego pionka. Koncentruje się raczej na podkreślaniu bezsilności wobec systemowej znieczulicy, próbującej sztywnymi regułami wypłukać jednostki z esencjonalnej ludzkiej cechy – zdolności do współczucia. Po co budować kolejne bariery, skoro te ustawicznie narzucone dzielą wszystkich już wystarczająco?
Artystyczne poszukiwania nie kończą się tu bynajmniej na sprawozdaniu z bieżących wydarzeń. Na próżno doszukiwać się w filmie Dudy zgłębiania geopolitycznych przyczyn kryzysu czy zaglądania pod podszewkę społecznych zależności. Twórczyni w każdej sytuacji widzi przede wszystkim człowieka – nieraz uwikłanego w sprzeczne emocje, czasem pogubionego w relacji z otoczeniem, ale zawsze wrażliwego na los drugiej osoby. Bardziej od wygłaszanych protekcjonalnym tonem odpowiedzi autorkę interesują pytania – nienachalne, choć rzucane stanowczo i trafiające w sedno problemu. W tym ujęciu nagrodzony czterema nagrodami podczas tegorocznej edycji Millennium Docs Against Gravity (w tym dla Najlepszego Filmu Polskiego) Las wyrasta na jednocześnie intymną i głęboko filozoficzną przypowieść o przecięciu dwóch światów. A także o tym, co czyni nas ludźmi.
korekta: Aleksandra Kowalewska
Student filmoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Entuzjasta horroru, azjatyckiego slow cinema i wszelkiej maści filmowych śmieci. Zajmuje się także tworzeniem muzyki i konsumpcją pierogów paczkowanych.