Advertisement
FestiwaleFilmyOctopus Film Festival 2024Recenzje

„Jedna noc z Adelą” – nocne Hiszpanki rozmowy z radiem | Recenzja | Octopus Film Festival 2024

Jakub Trochimowicz
kadr z filmu „Jedna noc z Adelą”
fot. „Jedna noc z Adelą” / materiały prasowe ConUnPack

Film nakręcony na jednym ujęciu – to hasło, które zawsze dobrze prezentuje się na sloganach reklamowych. W ostatnim czasie mieliśmy tak nakręcone 1917, Punkt wrzenia czy jeden z odcinków serialu The Bear. Poza początkową sekwencją na jednym ujęciu nakręcona została Jedna noc z Adelą, która była pokazywana w Konkursie Głównym na tegorocznym Octopus Film Festivalu. Patrząc na przekrój całego konkursu Ośmiornicy, to była zdecydowanie jedna z najbardziej wyróżniających się produkcji.

Zacznijmy jednak po kolei – tytułową bohaterkę poznajemy, gdy wypłaca pieniądze z bankomatu i kończy zmianę na śmieciarce nocnej. Ubrana w charakterystyczną zieloną kurtkę z lampasami zapala papierosa i za nic sobie ma obelgi pijanych mężczyzn, którzy podążają za nią przez kilkanaście metrów. Wydawać by się mogło, że będzie to wstęp do filmu typu rape and revenge, ale nie. Gdy jeden z odurzonych alkoholem facetów idzie za Adelą w ciemną uliczkę i próbuje wykorzystać seksualnie bohaterkę, odnajduje wpierw jej wypłacone wcześniej pieniądze i odchodzi uradowany. Jednak po chwili jego uśmiech zmienia się w grymas, gdy sznur zaciska się na jego szyi. I tak w pierwszych minutach filmu Adela bez większych emocji zabija pierwszego, obcego człowieka, który wszedł jej w drogę. Robi to  z chłodnym wyrachowaniem.

kadr z filmu „Jedna noc z Adelą”
fot. „Jedna noc z Adelą” / materiały prasowe ConUnPack

Tak poznajemy bohaterkę, której towarzyszymy aż do końca filmu. Jeździ śmieciarką po pogrążonych w mroku ulicach Madrytu, zażywa rozmaite środki odurzające i opryskliwie podchodzi do kolegów z pracy. A gdy tylko jest za kółkiem, to dzwoni do swojego ulubionego programu w radiu, w którym opowiada, że zamierza zrobić tej nocy coś złego. Te telefony, w których bohaterka podaje się za Ariel, najwięcej o niej mówią i stanowią główny punkt, wokół którego dzieje się akcja filmu. Rozmowy Adeli z prowadzącą audycję Gemmą napędzają historię i odsłaniają jej kolejne karty, zagęszczając coraz bardziej całą intrygę.

Przeczytaj również:  „Dziki robot" – miłość, śmierć i robot [RECENZJA]

Myśląc o filmach nakręconych na jednym ujęciu, czasem można się zastanawiać, czy to tylko sposób na reżyserską i operatorską popisówkę, czy może faktycznie taki sposób kręcenia ma swoje umotywowanie w danej produkcji. W Jednej nocy z Adelą widać intencję Hugo Ruiza, żeby przez ponad półtorej godziny pokazywać nam bohaterkę, do której przez długi czas trudno jest żywić sympatię. Scenariusz powoli odkrywa kolejne karty dotyczące jej przeszłości i zaczyna tworzyć się pełen obraz tego, czemu Adela robi to, co robi. Kamera naprawdę rzadko odchodzi od tytułowej postaci, a gdy się to dzieje, to w kluczowych scenach, jak na przykład w mieszkaniu Adeli. 

kadr z filmu „Jedna noc z Adelą”
fot. „Jedna noc z Adelą” / materiały prasowe ConUnPack

Tu przyznam, że naprawdę lekko musiałem wytrzeszczyć oczy, bo tego, co zaserwował Hugo Ruiz nie sposób było przewidzieć. Jedność czasu i miejsca akcji momentami może nużyć. Szczególnie można to odczuć podczas przejazdów ulicami miasta. Jednak gdy w trzecim akcie akcja przenosi się do mieszkania bohaterki, atmosfera staje się coraz bardziej gęsta, czuć podskórnie niepokój i wszystko zaczyna układać się w jedną, smutną i nasyconą religijną symboliką zemstę na najgorszych możliwych oprawcach. Trudno coś napisać, żeby nie zdradzić wszystkiego, co przygotowali twórcy. Może z wyjątkiem tego, że warto było przetrwać okazjonalne dłużyzny.

Jedna noc z Adelą nie jest przyjemnym seansem, trudno empatyzować i kibicować tytułowej bohaterce, co jest zamierzonym zabiegiem Hugo Ruiza. Przy tym wszystkim pojawia się ciekawość – dokąd to wszystko prowadzi? Jaki będzie koniec? Zdaję sobie sprawę, że pewnie wiele osób ten film odrzuci. Mnie kupił, a wszystko w głównej mierze za sprawą Laury Galan, która wciela się w główną rolę. Niesamowita rola na każdym szczeblu – od fizycznych, po błyskawiczne zmiany nastrojów i szaleństwo w oczach. Fantastyczna i zarazem porażająca kreacja. Bez niej na nic by się zdało kręcenie filmu w jednym ujęciu (które nie jest jedno, bo ma oczywiście sprytnie pochowane cięcia). Długo o tym filmie myślałem po seansie i jest to ten typ kina, z którym warto się zmierzyć, ale mając na uwadze, że niekoniecznie musi każdemu przypaść do gustu.

Przeczytaj również:  „Rok z życia kraju” – o historii nie tak odległej [RECENZJA]
korekta: Anna Czerwińska
+ pozostałe teksty

Uwielbia czarne kryminały i inne noirowe zabawy. Jego marzeniem jest letni spacer śladami bohaterów z „Przed wschodem słońca”. Gdy nie ogląda to czyta, gdy nie czyta to myśli, gdy nie myśli to śpi. Kocha „Ogniem i mieczem” i „Desperado”. Więcej grzechów nie pamięta.

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.