Advertisement
FilmyKinoRecenzje

“Sisu” – gorączka złota w mroźnej Finlandii [RECENZJA]

Jakub Trochimowicz
Sisu / Materiały prasowe UIP

Zacznijmy ten tekst od tego, co znaczy tytułowe “sisu”. Jak informuje plansza na początku filmu: “to nieprzetłumaczalne słowo, które oznacza szaleńczą odwagę i niesamowitą determinację, objawiającą się w momentach, gdy straci się wszelką nadzieję” – ta krótka definicja zapowiada, co Jalmari Helander przedstawi w swoim dziele. Tuż po tym narrator żywiołowo opisuje sytuacje w Finlandii w 1944 roku: wojska niemieckie są w odwrocie, przy którym stosują taktykę spalonej ziemi. W ciągu tych kilkunastu sekund Helander wysyła niewielkie sygnały, że szaleństwa i dewastacji w Sisu nie zabraknie. Zanim jednak do tego dojdzie, to film otwiera rozdział zatytułowany “Złoto” (w sumie jest ich sześć, z czego każdy następny różni się trochę od poprzedniego).

Wygląda on, jakby był połączeniem Bez przebaczenia Clinta Eastwooda z Aż poleje się krew Paula Thomasa Andersona. Otóż weteran wojenny żyje na odludziu, przemierzając dzikie i nieprzyjazne ostępy Sápmi w poszukiwaniu złota. Helander jakby celowo nawiązywał do filmu Andersona – jego bohater milczy, tapla się w brudzie i znoju, żeby w konsekwencji odnaleźć to, co da mu fortunę i spokój; ta trwa jednak kilka minut i po tym czasie siwobrody Fin rusza z workiem złota do cywilizacji. Wtedy pojawiają się jego główni antagoniści – niewielki oddział niemieckich żołnierzy, którzy początkowo nie okazują nim większego zainteresowanie, ale maruderzy będący z tyłu już nie są tak obojętni. I wtedy Aatami Korpi, jak zowie się nasz milczący weteran, w kilka chwil, krwawo rozprawia się z kilkoma żołdakami. Tyle odnośnie całej historii, której głównym motywem jest chęć zdobycia złota i zapewnienie sobie godnego bytu po wojnie. Bardziej niż o nią, chodzi tutaj przede wszystkim o widowiskową rozwałkę i eliminację nazistów, ponieważ Helander nie ukrywa, żeprzedstawia tu czyste kino eksploatacji, nawiązując do spaghetti westernów Sergio Leone, czy Sergio Corbucciego.

Przeczytaj również:  „Lęk” – Nie bójmy się bać, czyli genialny duet Cielecka–Nieradkiewicz [RECENZJA]

Milczący przez niemalże cały film Korpi jest niczym połączenie Django i Silencio z filmów tego drugiego włoskiego reżysera. Na swoim wiernym wierzchowcu przypomina bardziej kowboja z Dzikiego Zachodu, niż weterana II wojny światowej. Jednak przy tym wszystkim pozostaje doświadczonym i wykwalifikowanym zabójcą, który przyjmie niejedną kulę, oberwie kilkanaście razy, a i tak wyjdzie zwycięsko ze starcia z przeważającym liczbowo oddziałem niemieckich żołnierzy. Z drugiej strony są zaczerpnięte, charakterystyczne wręcz dla Leone ujęcia wzrokowych pojedynków między Korpim a dowodzącym oddziałem Bruno Helldorfinem. Chociaż cała akcja dzieje się na przestrzeni kilku dni, w momencie odwrotu wojsk III Rzeszy z terenu mroźnej Finlandii, to równie dobrze mogłaby mieć miejsce na Dzikim Zachodzie – tyle, że wtedy zamiast fińskiego weterana oglądalibyśmy banitęrywalizującego z innymi w czasie gorączki złota. Ta uniwersalność sprawdza się doskonale i nie traktuje całej historii śmiertelnie poważnie, a ten luz i dystans to coś, co przydałoby się w polskich produkcjach poruszających tematy II wojny światowej.

Sisu / Materiały prasowe UIP

Trwający około półtorej godziny film to widowiskowe sposoby na mordowanie nazistów w stylu, który mógłby być inspiracją dla Johna Wicka (wspomniałem, że tutaj też pojawia się pies?). Rzucanie minami, podcinanie gardeł pod wodą? Tutaj znajdziecie to wszystko. Główny bohater radzi sobie z oprawcami, ale jednocześnie również otrzymuje nieraz srogie lanie, które tylko przygotowuje widza na wyjaśnienie jego legendy. Tę wyjaśnia jedna z kobiet pojmanych przez niemiecki oddział i o ile nie jest ona niczym niezwykłym, tak pasuje do całej postaci. Nie można tego niestety powiedzieć o wątku uprowadzonych kobiet w Sisu. Wiemy, że są seksualnie wykorzystywane przez Niemców, ale nic więcej. Sprawia to wrażenie, że znalazły się w scenariuszu na doczepkę i Helander nie poświęca im tyle uwagi, żeby ich los mógł wzbudzić zainteresowanie, a w konsekwencji rozwiązanie tego wątku nie budzi jakiejkolwiek satysfakcji. A szkoda, bo potencjał był na coś lepszego w tym względzie.

Przeczytaj również:  Są fale? #4: Kino gatunkowe

Zmierzając do brzegu – bawiłem się przy Sisu rewelacyjnie. Zdaję sobie sprawę, że to nie film dla każdego. Jednak jeśli lubicie widowiskowo podane sceny mordowania, charyzmatycznego milczka, jako głównego bohatera oraz przerysowaną przemoc w stylu kina eksploatacji (żeby uniknąć porównania z twórcą Bękartów wojny), to jest film zdecydowanie dla Was. Dodając do tego przepiękne ujęcia nordyckich krajobrazów oraz świetne efekty zabójstw i egzekucji, otrzymuje się naprawdę ciepłokrwisty koktajl samoświadomego kina z humorem, które idealnie potrafi wypełnić wieczór po ciężkim dniu. Poza tym niecodziennie dostaje się western ubrany w drugowojenne szaty w fińskich klimatach.

Korekta: Piotr Ponewczyński, Wiktor Małolepszy

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.