Advertisement
FilmyKinoRecenzje

„Gladiator II” – bez siły i bez honoru [RECENZJA]

Jakub Trochimowicz
Gladiator II
fot. „Gladiator II” / Paramount Pictures

Pierwszy Gladiator powstał najpewniej w najlepszym możliwym momencie. Mowa w końcu o jednym z najlepszych filmów Ridleya Scotta, który miał znakomicie napisanych i zagranych bohaterów, kultową muzykę Hansa Zimmera, a do tego idealnie łączył praktyczne efekty specjalne z komputerowymi, co pozwoliło ożywić czasy Cesarstwa Rzymskiego na wielkim ekranie. A i sama historia, chociaż poruszała tematy dotyczące demokracji, upadku tyranii czy zemsty, była skupiona wokół niewielkiej grupy bohaterów, co nadawało jej pewnej intymności. Wydawało się, że została też idealnie zakończona i nie potrzebowała kolejnych kontynuacji. Jednak innego zdania był Ridley Scott, który od lat przebąkiwał coś o Gladiatorze II. Był napisany scenariusz do całkowicie odjechanej wizji Maximusa w zaświatach o intrygującym tytule Christ Killer, którego autorem był Nick Cave. Tego jednak niestety nie dostaliśmy i prawdopodobnie nigdy nie dostaniemy. Szkoda.

Miast tego Ridley Scott wraz z Davidem Scarpą (twórca scenariusza m.in. do Napoleona) postanowili wrócić do postaci Lucjusza, a więc chłopca, który na koniec Gladiatora był następcą cesarskiego tronu po śmierci Kommodusa. Akcja Gladiatora II dzieje się 16 lat po wydarzeniach z oryginału, a głównego bohatera (granego przez Paula Mescalla) poznajemy, gdy posługuje się przybranym imieniem Hanno. Nim jednak do tego dochodzi, to na ekranie pojawia się malownicze intro, które jest skrótem scen z pierwszego Gladiatora. Tanie granie na nostalgii? To dopiero początek. Otóż Hanno wraz z żoną Arishat (Yuval Gonen) doglądają własnego gospodarstwa, gdy do ich miasta w Numidii zbliża się flota cesarska dowodzona przez generała Acaciusa (Pedro Pascal). Dochodzi do oblężenia, Arishat ginie, Hanno trafia do niewoli i staje się gladiatorem. Wtedy też poprzysięga zemstę na znienawidzonym generale, który jego zdaniem uosabia to, co najgorsze w Imperium Rzymskim – śmierć i zniszczenie. Brzmi znajomo? Oczywiście, bo Gladiator II jest dla Gladiatora tym, czym Przebudzenie Mocy dla Nowej nadziei. Powtórką motywów, kopią scen, dialogów czy postaci oraz graniem na nostalgii. Chociaż Maximus zginął na koniec pierwszej części, to jego śmierć poszła na marne, bo władza nie wróciła do rąk ludzi.

Gladiator II
fot. „Gladiator II” / Paramount Pictures

Jak przystało na złotą myśl sequela – wszystkiego ma być więcej, lepiej i bardziej efektownie. Był Kommodus? Teraz mamy dwóch braci rządzących Cesarstwem – Getę (Joseph Quinn) oraz Karakallę (Fred Hechinger), którzy są przerysowani i męcząco przeszarżowani. Postać Maximusa jest rozszczepiona na Hannę oraz Acaciusa. Z jednej strony mamy bohatera napędzanego zemstą, a z drugiej generała, który zaczyna wątpić w słuszność rządów oszalałych, żądnych krwi i kolejnych ziem braci. Co więc robi? Niespodzianka! Wikła się z senatorami w spisek, który ma obalić imperatorów. A kto mu przewodzi? Fanfary! Lucilla (w tej roli powracająca Connie Nielsen), z którą Acacius jest w związku. Cały ten zarys można to tylko skwitować internetowym memem – disappointed but not surprised.

Przeczytaj również:  „Świt pełen żalu” – Wschody i zachody słońca | Recenzja | Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024

A sama historia gna na złamanie karku. Hanno vel Lucjusz w Gladiatorze II idzie drogą Maximusa – od bitwy na obrzeżach Cesarstwa, po walkę na arenie na prowincji, aż po sam Rzym. Uwielbiam Paula Mescalla, ale w tej roli po się po prostu nie sprawdził. Znając talent tego aktora, podejrzewam, że duża w tym „zasługa” Scotta oraz samego scenariusza. Przemiana, którą przechodzi Lucjusz, wydarza się, bo historia tego wymaga. Nie sposób kupić tego, kim był na początku i kim został na końcu tej opowieści. I tak jest ze wszystkim. Najciekawszy wątek wątpiącego, zwycięskiego, ale pokazującego ludzkie oblicze generała jest całkowicie niewykorzystany. A szkoda, bo gra Pedro Pascala naprawdę zasługiwała na więcej. W tym wszystkim wyróżnia się, grający Macrinusa, Denzel Washington. Jego handlarz niewolników, oczywiście, kojarzy się z Proximo Olivera Reeda z pierwszej części, ale bohater Washingtona ma w tej historii o wiele większą rolę do odegrania. Co prawda jego motywacje są grubymi nićmi szyte, ale bawiący się w pięknych szatach i ze wspaniałymi pierścieniami na rękach w pełni to wynagradza. Robi tu swoiste show, nawiązując do ról w Dniu próby, American Gangster, a nawet Bez litości. Szkoda tylko, że w całym filmie nie pada fraza typu „my man” bądź „my gladiator”. Wtedy ta postać byłaby kompletna. O Gecie i Karakallu trudno coś napisać poza tym, że są i wyglądają jak przerysowane do granic popłuczyny po Kommodusie, które chcą wyłącznie krwi i władzy. Nic więcej.

Gladiator II
fot. „Gladiator II” / Paramount Pictures

Jak wskazuje sam tytuł – nie mogło zabraknąć walk na arenach. Tylko że przywodzą one bardziej na myśl jakieś freak fightowe wymysły, niż starcia gladiatorów. Bo czego tu nie ma? Walka z okropnie wyglądającymi małpami w CGI, które wyglądają, jakby były wycięte z nigdy niepowstałej Armii ciemności II Sama Raimiego. Pojedynek z nosorożcem wyglądający jak prosta walka z bossem z pierwszej lepszej gry wideo czy nieangażująca inscenizacja bitwy morskiej w Koloseum, po której pamięta się jedynie rekiny wyglądające (zachowując miarę budżetu) niewiele lepiej, a może i gorzej niż rekiny, które hodował Arnold Boczek w odcinku pt. Opowieść wigilijna. To jest wręcz smutne, że reżyser słynący ze znakomitego budowania napięcia i realizowania bitew, które przeszły do historii kina, stworzył tak nudne i brzydko wyglądające sceny akcji. Jest jednak mała łyżeczka miodu w tej beczce dziegciu, ale nie będę jej zdradzał. Powiem tyle, że to czwarty w kolejności pojedynek w Koloseum, który dzięki aktorom daje radę. I nie ma w nim paskudnie wyglądających, wygenerowanych komputerowo zwierząt. A najlepsze sceny pojedynków w tym roku kino dostarczyło w drugiej części Diuny, a nowy Gladiator przy nich nawet nie stał.

Przeczytaj również:  „Kundel” – o przeroście artystycznej formy nad filmową treścią | Recenzja | Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024
Gladiator II
fot. „Gladiator II” / Paramount Pictures

Jednocześnie Scott w Gladiatorze II wprost krytykuje imperializm, odnosząc się do sytuacji politycznej w Stanach Zjednoczonych. Robi to łopatologicznie i można mu to wybaczyć, bo mowa w końcu o widowisku kinowym. Tylko trudno na to przymknąć oko, jeśli wszystko gna szybciej niż bolid Formuły 1 i przechodzi od sceny do sceny, a postaci są przerysowane do granic możliwości. Dodatkowo ich przemiana zachodzi za pstryknięciem palcami bądź motywacje są ledwo, co ukazane. Jakiś potencjał w tym wszystkim pewnie był, ale Scott kroił, przycinał i zrobił to samo, co w Napoleonie, a nawet gorzej. Czemu gorzej? Bo jest tu mnóstwo odniesień do pierwszego Gladiatora. Są dosłowne cytaty (w scenach i dialogach), pojawiają się utwory Zimmera (i są najlepszą muzyką w całym filmie, bo ścieżka dźwiękowa autorstwa Harry’ego Gregsona-Williamsa całkowicie nie wpada w ucho w trakcie seansu), a sam Lucjusz jest niezmiennie porównywany do Maximusa. Postać Mescalla mówi w pewnym momencie, że nie jest tak silna jak bohater Russella Crowe’a. Nie jest, tak jak i cały ten film.

Gladiator II jest filmem niepotrzebnym, bez własnego charakteru, stojącym w rozkroku między starym a nowym. Pewnie za jakiś czas wyjdzie wersja reżyserska, ale trudno mi sobie wyobrazić, żeby był to przypadek Królestwa niebieskiego, które w wydłużonej wersji wiele zyskało. Być może byłby to dobry film, gdyby twórcy odcięli się od oryginału i nie grali na nostalgii, gdyby nie tworzyli kalk postaci i scen z filmu sprzed 24 lat… Ale to tylko gdybanie. Gladiator II nie będzie dla nowego pokolenia kinomanów tym, czym był Gladiator dla fanów z przełomu wieków. To dzieło starego mistrza, który podryguje niczym Mike Tyson w cyrkowym show Netflixa w „walce” z Jakiem Paulem. Po napisaniu tego wszystkiego aż żałuję, że Scott nie odpiął całkowicie wrotek i nie poszedł na maksa w jakąś campową i przerysowaną wizję starożytnego Rzymu ze zwierzętami w CGI, cesarzami z kreskówki, kiepskimi rekinami i litrami cyfrowej krwi.

Korekta: Piotr Ponewczyński
+ pozostałe teksty

Uwielbia czarne kryminały i inne noirowe zabawy. Jego marzeniem jest letni spacer śladami bohaterów z „Przed wschodem słońca”. Gdy nie ogląda to czyta, gdy nie czyta to myśli, gdy nie myśli to śpi. Kocha „Ogniem i mieczem” i „Desperado”. Więcej grzechów nie pamięta.

Ocena

3 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.