„Szok” – mamy „Drive” w domu | Recenzja | Octopus Film Festival 2024
Każdy ma typy filmów, które lubi i wybacza im więcej niż innym. U mnie jednym z takich są te o mrukliwych facetach, którzy skupiają się na wykonaniu swojej roboty. Szok, bo o nim mowa, znalazł się w Konkursie Głównym tegorocznego Octopus Film Festivalu i od razu przykuł moją uwagę. Nie zabrakło oczywiście porównań do Drive Nicolasa Windinga Refna z jedną z najbardziej kultowych ról Ryana Goslinga. Jednak jak to często bywa z porównaniami – bywają na wyrost. I tak jest z filmem Denisa Moschitto i Daniela Rakete Siegela. Obaj panowie odpowiadają za scenariusz i reżyserię, a Moschitto dodatkowo wcielił się w główną rolę – Bruna.
Bruno to facet z włoskimi korzeniami, w starszym wieku, którego poznajemy w kilku scenach – cichy, małomówny, tutaj poda zastrzyk, tu pomoże lek załatwić, a gdzie indziej wyrwie bolący ząb u seksworkerki. To właśnie ludziom z problemami pomaga Bruno. Widać, że mu zależy i jest to jego osobista misja, której genezę poznajemy wraz z postępem historii. Początkowo jawi się niczym medyczny Batman. Trenuje, stroni od używek, patrzy na panoramę miasta, a w nocy odpala swoją Hondę i gna do każdego pacjenta, który nie może liczyć na pomoc niemieckiej opieki zdrowotnej. Wszystko zmienia się, gdy w przybytku o wiele mówiącej nazwie „Asian Paradise” pacjentka po wyrwanym zębie ma dalej problemy ze zdrowiem. Chwilę po interwencji medycznej Bruno jest świadkiem porachunków gangsterskich, w których ucierpiał jego szwagier. Nasz cichy kurier oczywiście mu pomaga, ale stara się od tego dystansować i skupić na ogromnej okazji – zarobieniu 50 tysięcy euro za podanie kilku zastrzyków nieznanemu pacjentowi, który cierpi na białaczkę limfocytową.
Czy jest jakiś haczyk? Oczywiście, że jest. Dlaczego Bruno to robi i pomaga osobom w często beznadziejnej sytuacji? To scenariusz wykłada z czasem, ujawniając mało chwalebną przeszłość naszego bohatera. Niestety historia jest najsłabszym elementem Szoku. Idzie od punktu do punktu, nie zaskakuje żadnym zwrotem akcji, a niektóre zdarzenia lepiej traktować z przymrużeniem oka, żeby nie przewracać oczami z niedowierzania. Tu w szczególności absurdalnie wypada wątek śledzenia. Miasto (nie podano które) jest duże, ale każdy z miejsca wie, kto, gdzie jest. Początkowe poznawanie specyfiki „zawodu” Bruna jest ciekawe, ale z czasem zatraca się to na poczet historii o facecie, który jest postawiony pod ścianą i prędzej czy później musi pęknąć. A sam moment owego pęknięcia nie ma żadnych emocji, ciężaru. Stało się i idziemy dalej, aż do rozczarowującego finału.
Średnio, żeby nie powiedzieć słabo, wypadają także nieliczne sceny przemocy. Brakuje zbudowania napięcia, rzeczy się dzieją, nie ma poczucia stawki, że ktoś zginął, a ktoś inny został ciężko ranny. Stało się, okej, jedziemy dalej. Ewidentnie więc twórcom zabrakło kreatywności i doświadczenia. Całość jednak nadrabiają niezłe zdjęcia. Szczególnie nocne, gdyż to właśnie wtedy rozgrywa się akcja większości filmu. Są one podbijane przez pulsującą i budującą atmosferę ścieżkę dźwiękową Hainbacha, która gra w uszach jeszcze po zakończeniu seansu.
Z ostateczną oceną Szoku mam ten problem, że punkt wyjściowy jest ciekawy, bohater także, ale potem jest tylko odhaczanie typowych dla tego kina motywów – zdrady, ciemnych interesów i jeszcze bardziej szemranych typów. Im dalej w las, tym bardziej próżno szukać czegoś zaskakującego. Jednocześnie, chociaż zabrzmi to paradoksalnie, dobrze się to ogląda, co jest w dużej mierze zasługą wspomnianych zdjęć i muzyki, oraz że Moschitto i Siegel widocznie zdają sobie sprawę ze swoich ograniczeń i nie wymyślają koła na nowo, tylko stawiają na to, co każdy zna. Był to więc bezbolesny seans, taki akurat, żeby obejrzeć to między horrorem za grosze a jakimś cięższym filmem, jak to było w moim przypadku na Octopusie. To jest film – przywołując kulturę memową – możemy mieć Drive w domu? Oto niemiecki Drive w domu o małomównym ratowniku medycznym.
korekta: Anna Czerwińska