“Spoczywaj w spokoju” – o zmarłych dobrze albo wcale [RECENZJA]
Lokalna społeczność małej miejscowości, wszechobecny alkohol, ciągłe plotki, wzajemne układy oraz nagła śmierć. Brzmi jak krótki zarys potencjalnego filmu, który mógłby wyreżyserować Wojciech Smarzowski, prawda? Jednak w tym przypadku mamy do czynienia z Lijem Lose Pellisserym i jego Spoczywaj w spokoju, które okazało się dla mnie prawdziwym odkryciem tegorocznej edycji AFF Pięć Smaków. Nie przypuszczałbym, że historia, zamknięta w małym nadmorskim miasteczku na południu Indii, będzie tak mnie zaskakiwała oraz wywoływała szeroki uśmiech po tragikomicznych scenach. Z krótkiej zapowiedzi, wygłoszonej przed seansem przez Marcina Krasnowolskiego, można dowiedzieć się, że Spoczywaj w spokoju było dla Pellissery’ego punktem zwrotnym w jego karierze, gdyż po latach tworzenia komedii kryminalnych zdecydował się na wyreżyserowanie czarnej komedii o śmierci jednego z mieszkańców Ćellanam.
Otóż mamy wspomnianą mieścinę, a w niej paletę kolorowych postaci, poczynając od lokalnego radnego, przez poważanego wikariusza, aż po cwanego właściciela sklepu pogrzebowego. W tymże miejscu dochodzi do nagłej śmierci Vavachana Mesthiriego. Starszy mężczyzna najpierw pobił jednego z sąsiadów za rozsiewanie plotek o jego córce, następnie upił się wraz ze swoim synem i nagle padł trupem we własnym domu. Rodzina jest pewna, że doszło do nieszczęśliwego wypadku, inni mieszkańcy węszą spisek, a w środku tego wszystkiego syn zmarłego, Eeshi, musi nagle wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizować ojcu wymarzony pogrzeb. Taki, jaki mamy w scenie otwierającej film: wystawny, pełen patosu, ze wspaniale grającą orkiestrą i mnóstwem osób, chcących pożegnać Vavachana. Żona zmarłego spazmatycznie płacze, na ekranie pojawia się coraz więcej postaci, które wyręczają w wielu sprawach Eeshiego, a problemów i tak tylko przybywa. Jak zmarł? Kiedy pogrzeb? Jaka trumna? Spoczywaj w spokoju nie oszczędza widza, dokładając wątków, bohaterów, co w konsekwencji tworzy absurdalne ciągi przyczynowo-skutkowe. Jak można się domyślić, z biegiem czasu wszystko zaczyna iść nie w tę stronę, którą powinno.
Co najbardziej imponuje w filmie Pellissery’ego, to jego zdolność do przedstawienia kontrolowanego chaosu na ekranie. Leje się deszcz, ktoś krzyczy, kto inny gra na klarnecie, a nagle na stypie zjawia się nieznana część rodziny, co wywołuje totalne zamieszanie wśród bliskich Eeshiego oraz lokalnych mieszkańców. Szarpanina, wzajemne wyzwiska i do tego pojawiający się wikariusz, wprowadzający jeszcze więcej zamętu. Chociaż dzieję się wiele rzeczy na raz z udziałem wielu postaci, to nie ma się poczucia przytłoczenia oraz zagubienia w całym tym bałaganie, który odbywa się pod domem zmarłego. Przy napędzającej się spirali irracjonalnych sytuacji nie brakuje jednak momentów oddechu, które wprowadzają w szczególności piękne nocne zdjęcia nadmorskich plenerów w obiektywie kamery Shyjuiego Khalida. Przy tym świetnie spisuje się obsada złożona z kilku zawodowych aktorów oraz naturszczyków – mieszkańców wioski, w której dzieje się akcja filmu. Gwarantuję, że bez sprawdzenia nie sposób odgadnąć, kto jest faktycznie po szkole aktorskiej, a kto na co dzień trudzi się chociażby rybołówstwem. Króluje w tym Chemban Vinod Jose w roli Eeshiego, sprzedając nam początkowe zagubienie oraz żal, przez rosnącą irytację, wściekłość, aż po finałową szarżę w błocie i strugach lejącego deszczu. Chociaż samo rozwiązanie kwestii pogrzebowej jest dosyć przewidywalne i może nie do końca satysfakcjonujące, to w tle wiele wynagradzają odniesienia do problemów z alkoholem wśród grona mężczyzn, kłopotów z niepoważnymi służbami lekceważącymi śmierć jednego z mieszkańców, podziałami społecznymi między rodzinami czy podstępnym księdzem, który ma największy posłuch w całej społeczności.
Reżyser w wywiadach nie ukrywał inspiracji Siódmą pieczęcią Ingmara Bergmana. Widać to najdobitniej w ostatniej scenie filmu oraz w postaciach dwóch mężczyzn, grających w karty w różnych momentach filmu, co jest jawnym odwołaniem do rycerza Antoniusa Blocka i Śmierci z produkcji szwedzkiego reżysera. Śmierć u Pellissery’ego jest nagła i niesie za sobą wiele zarówno smutnych, jak i absurdalnych sytuacji, czego najlepszym przykładem jest wątek nadużywającego alkoholu grabarza z pobliskiego cmentarza. Zachodzące nagle waśnie rodzinne przywołują skojarzenia z Sieranevadą Cristiego Puiu, a wymieniane wielokrotnie absurdy i sytuacje, które zmierzają do wielkiego wybuchu przywodzą na myśl Atak paniki Pawła Maślony czy Dzikie historie Damiána Szifrona i innych czarnych komedii. Najważniejsze jest, że Spoczywaj w spokoju wychodzi zwycięsko, łącząc kilka znanych motywów w koherentną całość zanurzoną w drobnej mieścinie z południowych Indii.