Advertisement
KulturaMuzyka

Dystopijne opus magnum Lady Gagi – Chromatica [RECENZJA]

Magda Wołowska
Chromatica, Lady Gaga
fot. materiały prasowe / Universal Music Polska

Moja relacja z Lady Gagą jest naprawdę bardzo ciekawa. Nigdy nie postrzegałam jej muzyki jako niepowtarzalnego doświadczenia zmysłowego. Natomiast bez wątpienia potrafiłam spojrzeć na nią jak na artystkę cenną dla świata popkultury. Nie mogłam jednak znaleźć uzasadnienia dla swojego stanowiska. Dopiero po latach udało mi się zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. W momencie, kiedy to światło dzienne ujrzała Chromatica.

Stefani Germanotta ostatnie sześć lat poświęciła testowaniu różnorodnych dróg artystycznych, wykazując przy tym niezwykle elastyczny eklektyzm. W 2014 roku schowała do szafy swoją mięsną sukienkę, by zastąpić ją elegancką, wieczorową kreacją i stanąć u boku Tony’ego Bennetta. Dwa lata później, w hołdzie zmarłej, legendarnej ciotki Joanne, stworzyła dość wysublimowany (jak na nią) album. W tonacji pastelowych kolorów i gitary akustycznej Gaga przedstawiła fanom swoją interpretację mieszanki pop rocka i elektroniki. Gdy pojawił się film A Star Is Born, miałam już pewność, że Germanotta eksploruje swoje muzyczne kompetencje. Wszystko po to, by w ten sposób doprecyzować swoją tożsamość jako artystki, wokalistki i performerki. Przyznam szczerze, że obserwacja tej muzycznej tułaczki przyprawiała mnie o niemałą konsternację, bo przecież jak długo jeszcze Gaga miała zamiar przyglądać się samej sobie?

Aż do 29 maja bieżącego roku, ponieważ wtedy właśnie uraczyła nas dystopijnym, lecz ciągle różowym, światem płyty Chromatica. Stefani usiłuje zredefiniować się w niej na nowo, za pomocą bardzo starych, zużytych narzędzi. Jednak w tym albumie najbardziej urzeka spektakularny i nieoczywisty powrót do własnych korzeni. Gaga – za pomocą banalnych rozwiązań – w końcu w pełni prezentuje swoje artystyczne predyspozycje.

Przeczytaj również:  „Nieobecność” – W domach z betonu [RECENZJA]
Chromatica, Lady Gaga
fot. materiały prasowe / Universal Music Polska

Ku mojemu zaskoczeniu, Germanotta zdecydowała się na zabieg, któremu współcześnie ulega bardzo wielu muzyków. Chromatica to kompilacja dynamicznych, tanecznych utworów, opartych na zagraniach charakterystycznych dla dance-popowych przebojów z pogranicza lat 90. i 00. Album podzielony jest na trzy części, sygnalizowane poprzez symfoniczne interludia, nadające poszczególnym segmentom adekwatną do siebie aurę. Szczególnie interesująco wypada pierwsza zapowiedź – Chromatica I. Oprócz tego, że nadaje ton całej płycie, ukazuje także holistyczne wyobrażenie Gagi o stworzonym przez siebie uniwersum.

Pierwszy akt to także zbiór najbardziej żywiołowych kawałków. Ustawione kolejno Alice, Stupid Love oraz Rain On Me w duecie z Arianą Grande, stanowią fantastyczną playlistę eurowizyjnych hitów. W szczególności uległam pierwszemu singlowi promującemu album, Stupid Love. Agresywny bas, stylizowany na brzmienie przestarzałego syntezatora, nieustannie sprawia, że w mojej głowie odtwarzają się utwory sprzed niemalże dziesięciu lat. Mam tutaj na myśli głównie Government Hooker (God bless you Gaga for this title) z zaskakująco niedocenionego Born This Way. Choć moim zdaniem album ten śmiało można tytułować klasykiem drugiej dekady naszego milenium.

Kolejny segment, zapowiadany przez Chromatica II, to swoiste preludium do największych emocjonalnych bolączek artystki. Symfoniczny, niepokojący wstęp płynnie przechodzi w lepki, ciężki i surowy bit 911. Robotycznej opowieści o trudach związanych z zażywaniem leków przeciwpsychotycznych. W Sour Candy (na samplach Mayi Jane Coles, nie Katy Perry) z k-popowym girlsbandem BLACKPINK, Gaga recytuje właściwości swojej prawdziwej natury. Skrywanej pod warstwą scenicznej persony. Wątpliwości i zmartwienia, wywołane statusem ikony współczesnej muzyki popularnej, regularnie pojawiają się w kolejnych strukturach drugiej części albumu. Swoje ujście znajdują zaś w finałowym i nieco rozczarowującym trzecim akcie. Po standardowym już smyczkowym obwieszczeniu, pałeczkę przejmuje Elton John. Sine From Above prezentuje się jako karykatura, już i tak kiepskich, hymnów mundialowych, a drum’n’basowy epilog nie daje o sobie zapomnieć przez pozostałe dwa utwory. Zaproszenie do współpracy Ryana Teddera i Sebastiana Ingrosso definitywnie nie było najlepszym pomysłem.

Przeczytaj również:  Cisza po i cisza przed. WaluśKraksaKryzys – „+ piekło + niebo +” [RECENZJA]

Lady Gaga, poprzez niejednoznaczne nawiązywanie do swoich własnych, starszych produkcji, sprawia, że Chromatica staje się czymś na kształt meta albumu. Artystyka redefiniuje w nim swoje możliwości twórcze, zarówno na płaszczyźnie wokalnej, jak i producenckiej. Nawet jeśli całościowy koncept płyty opiera się na tendencyjnym naśladowaniu przestarzałych i kiczowatych nurtów, to Germanotta satysfakcjonująco się wybrania. Dopiero prostota i przewidywalność obnażyły skrywane, podstawowe umiejętności właściwe dla legitymowanej gwiazdy pop. Do tej pory nie były one takie oczywiste, ponieważ tonęły w groteskowych, audialnych kreacjach – niemożliwych do ocenienia pod kątem kompetencji muzycznych. Kto by się spodziewał, że sprawy nabiorą takiego obrotu?

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.