Advertisement
KulturaMuzyka

Niepozorny geniusz Angel Olsen – “Whole New Mess” [RECENZJA]

Magdalena Wołowska
Angel Olsen Whole new mess
fot. materiały prasowe / Universal Music Polska

Angel Olsen to postać, której działalność muzyczną eksploruję równolegle z pisaniem tej recenzji. Do tej pory śledziłam jej poczynania z niewielkim zainteresowaniem. Bowiem jest to postać, która również bez większego zaangażowania zabiega o uwagę potencjalnego słuchacza. Przyzwyczajona do, wydawałoby się, oczywistego podziału obowiązków między biernym odbiorcą a aktywnym, starającym się o jego względy artystą, szybko zdążyłam o niej zapomnieć. Do momentu, aż natknęłam się na informację o nadchodzącym albumie.

Olsen już od ośmiu lat dzieli się ze światem swoją twórczością. Przez ten czas solistka z Missouri szlifowała swoje umiejętności jako gitarzystka i kompozytorka, obierając za źródła inspiracji takie nurty jak indie folk czy country. Efektem tych działań jest sześć albumów ukazujących zmagania artystki z obraniem właściwego dla siebie ekspresyjnego kursu. Debiutując albumem Half Way Home (2012) zaprezentowała szereg kompletnych utworów, zrodzonych głównie z delikatnych brzmień gitary akustycznej oraz niezwykle przejmującej wokalizy. Pierwszy odsłuch ekspresowo poprowadził moje myśli ku ikonicznym produkcjom epokowych legend, którymi są Dolly Parton czy Jefferson Airplane. Ten crossover wydał mi się na tyle interesujący, że postanowiłam przeprowadzić szczegółową wiwisekcję materiału zaproponowanego przez Angel.

Wydana dwa lata później płyta Burn Your Fire For No Witness stanowi już niejako starszą siostrę poprzedzającego krążka. Angel Olsen tym razem uzupełnia swój repertuar o dźwięki perkusji stanowiącej podkład dla, nieobecnej wcześniej, gitary elektrycznej. Lirycznie nic się nie zmienia – dalej mamy do czynienia z poetyckim ujęciem poczucia braku, żalu i przytłaczającej samotności. Jednak dzięki wykorzystaniu nowych instrumentów Amerykanka niekiedy ujmuje swoje egzystencjalne bolączki w struktury właściwe dla punku czy rocka alternatywnego. W ten sposób teksty Olsen nabierają dystansującej i intrygującej ironiczności.

Następnie światło dzienne ujrzał album My Woman (2016), będący na tamten moment opus magnum artystki. Płyta stanowi jedną z najbardziej solidnych produkcji Angel. Wokalistka decyduje się tym razem na pewien eksperyment – zatrudnia do swojego projektu zaprzyjaźnionych muzyków o różnych upodobaniach gatunkowych. Dzięki temu odnajduje złoty środek dla pożądanego przez siebie brzmienia, które nie tylko zaczyna brać pod uwagę potrzeby potencjalnego odbiorcy, ale i stanowi nową formułę dla nieokiełznanej ekspresji twórczej Olsen.

Przeczytaj również:  "Nieśmiertelny Hulk" i "Venom" - Czerwony szum w głowie [RECENZJA]
Angel Olsen Whole new mess
fot. materiały prasowe / Universal Music Polska

Niewiele jak rok później Amerykanka powraca z kolejną płytą Phases – albumem kompilacyjnym. Produkcja jawi się jako powrót do rozwiązań znanych już z Burn Your Fire For No Witness. Czyli garażowych, surowych kompozycji ukazujących Angel jako wyalienowaną artystkę, obierającą za środki wyrazu własny głos i nieskomplikowane, gitarowe akordy. Zważając na istotny przewrót w karierze solistki, wywołany przez wydany wcześniej krążek ta decyzja wydaje się być nieuzasadniona. Phases bowiem ukazuje się jako pewien krok w tył. Jednak gdy przyjrzymy się dalszym poczynaniom Olsen, to zauważymy, że jest to pewnego rodzaju świadome „kontrolowanie” swojej umiarkowanej kariery, w której wokalistka może dalej pozostać w zgodzie ze swoimi potrzebami twórczymi.

Wydana w 2019 roku płyta All Mirrors prezentowana jest jako dotychczasowe kompozycyjne arcydzieło Angel. Zawarte na albumie utwory przedstawiają nietuzinkowe wyobrażenie artystki o muzyce współczesnej – jako podatnej na nieoczywiste kombinacje układance. Wykorzystanie eterycznych melodii smyczkowych, okraszonych w mgliste tło syntezatorów i elektronicznej perkusji, odświeża zakurzone pojęcie baroque popu.

Czym jest zatem Whole New Mess po tym wszystkim? Na pewno ponownym powrotem do korzeni. Olsen po raz kolejny dystansuje się od swojej narastającej kariery. Podkreśla tym samym, że przede wszystkim liczy się dla niej jej własny komfort twórczy. Najnowsza produkcja jest nie tylko powtórnym zwróceniem się ku swojemu wnętrzu. Jest także kompletnym zwieńczeniem postaci solistki jako niepoddającej się presji artystki, która w swej prostocie odnajduje najwłaściwsze medium dla wyrażenia swojej sztuki.

Przeczytaj również:  "Hotel na skraju lasu" - chropowaty debiut [RECENZJA]

Zacznijmy od tego, że Whole New Mess nie proponuje niczego nowego, nie tylko w sensie konstrukcji utworów, ale i też w samym ich doborze. Repertuar bowiem stanowi alternatywnie zaaranżowane kompozycje znane z patetycznego poprzednika, którym jest All Mirrors. Nowościami są jedynie dwie piosenki promocyjne: tytułowa oraz Waving, Smiling. Płyta została w pełni nagrana w jednym z waszyngtońskich kościołów katolickich. Świadectwem tego jest charakterystyczny, naturalny pogłos dający się wychwycić niemalże przy każdym dźwięku.

Zastosowanie przez Olsen minimalistycznej konwencji pozwala na precyzyjne wypreparowanie najcenniejszych elementów wyróżniających jej działalność na tle innych artystów. Jest to, moim zdaniem, umiejętne dostosowanie wykorzystywanych środków do własnych możliwości. Bez wątpienia najbardziej wartościowym atrybutem solistki jest jej głos w akompaniamencie surowych instrumentów. Na All Mirrors osiągnęła ona w istocie swoje kompozycyjne apogeum. Jednak tym samym niejako „uśmierciła” swój dar do przekazywania najszczerszych emocji, tak bardzo czytelnych w najprostszych rozwiązaniach. O wiele bardziej intymna interpretacja własnych utworów otwiera unikalną nić porozumienia pomiędzy słuchaczem a samą artystką. To bardzo rzadkie współcześnie zjawisko ustanawia odbiorcę w nieco przewrotnej roli. Przestaje on oczekiwać, a zaczyna się wsłuchiwać, próbuje zrozumieć. Jednak aby uzyskać taki efekt potrzeba nie lada trudu, co idealnie odzwierciedla dyskografia Angel Olsen. To wspomniana przeze mnie rezygnacja z ubiegania się o względy publiczności pozwoliła wokalistce na stworzenie profilu swojego domyślnego audytorium. Bardzo się cieszę, że udało mi się przejść ten test.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.