“Duch” — wiele obietnic na raz [RECENZJA]
Wysokobudżetowy kostiumowy thriller szpiegowski Lee Hae-younga zawiera w sobie skomplikowaną intrygę szpiegowską, przykuwające wzrok dekoracje, tarantinowską bezczelność i solidną dozę koreańskiego patriotyzmu. Reżyser znany ze swoich wcześniejszych prac w obrębie gatunku stara się przygotować widzom propozycję “the best of the best”. Pytanie, czy czasami od tego zbytku nie może zaboleć głowa?
Rok 1933, trwa japońska okupacja Korei. Ruch oporu organizuje za pomocą Ducha — wtyczki przenikającej do zaborczych struktur rządowych — zamach na nowo wybranego gubernatora. Akcja jednak nie powodzi się, a ambitny i bezwzględny młody oficer dostaje polecenie zidentyfikowania Ducha. Pięciu podejrzanych zostaje przewiezionych do odizolowanego hotelu, gdzie rozpoczyna się perwersyjna gra na emocjach, ambicjach i interesach w celu odkrycia wtyczki. Jest to jednak dopiero początek intrygi, a akcja jeszcze wiele razy skręci w niespodziewane dla bohaterów i widzów rejony.
Spiski, zmiany tożsamości, tajne organizacje: po filmografii Lee widać, że są to jego ulubione tematy do artystycznej eksploracji. Zarówno nakręcone w 2015 r. Uciszone, jak i poprzedni film reżysera, Wyznawca z 2018 r., podejmowały się tego typu tematyki. Wyznawca to jednocześnie remake dość niedawnego filmu Johnnie’go To Kartel. Duch jest adaptacją chińskiej powieści Mai Jia i także nie pierwszą — w 2009 r. na podstawie jego książki Wiadomość powstał chiński obraz pod tym samym tytułem. Lee jednak nie tylko dostosował fabułę do warunków koreańskich, ale też od pewnego momentu zmienił całkowicie tok akcji, tak, że w przypadku Ducha mamy do czynienia bardziej z wariacją na temat filmowej realizacji materiału książkowego, niż wiernym trzymaniem się literackiego pierwowzoru. Reżyser tym samym przedstawia alternatywną wersję historii, w ten sposób oddając dziejową sprawiedliwość na ekranie.
Lee ma też talent do kompletowania gwiazdorskiej obsady. Nie tylko pozyskał znaną z Parasite Park So-dam oraz koreańską gwiazdę seriali, modelingu i konkursów piękności Lee Hanee do głównych ról; zadbał również, aby na dalszym planie było ciekawie. W roli drugoplanowej możemy zobaczyć Esom, kojarzoną przez pięciosmakową publiczność z Mikrosiedliska, a w małym, ale charakternym epizodzie wystąpiła Bibi, jedno z najgorętszych nazwisk przemysłu rozrywkowego w Korei. Lee potrafi poprowadzić aktorów, ma też zmysł do odpowiedniego ustawiania postaci, tak, aby odtwórca roli lśnił na srebrnym ekranie. Walory warstwy wizualnej podbijają barokowe i pełne rozmachu dekoracje. Widać, że plenery miejskie zostały zrekonstruowane w studio, a sama scenografia jest cokolwiek teatralna, jednak nie zaburza to odbioru całości, a wręcz przeciwnie, w pozytywnym sensie podkreśla mocną stylizację produkcji.
Maksymalizm realizacji Lee Hae-younga nie zawsze jednak działa na korzyść filmu. Taka sama waga przyłożona jest do każdego tematu; wszystkie mnogie wątki, od rywalizacji między oficerami, poprzez związek głównej bohaterki z zamachowczynią, aż do głodującego kota wybrzmiewają tak samo donośnie, co miejscami powoduje fabularną kakofonię, z której trudno wyłuskać ton i motyw przewodni. Środkowa wolta fabularna ma w sobie urok i brawurę, robi też duże wrażenie i angażuje mocniej w film. Potem jednak Lee nie potrafi utrzymać produkcji w ryzach. Gatunkowy miszmasz nie składa się w spójną całość i szczególnie w centralnej partii powoduje dezorientację — ma się wrażenie, że film na początku złożył widzom jedne obietnice: politycznego thrillera z elementami kryminału noir i whodunnit, a finalnie spełnił zupełnie inne, nie przygotowując na nie odbiorców. Dla mnie osobiście szczególnie rozczarowujące było antycypowanie kryminału noir poprzez wybór początkowej estetyki i jasnych filmowych odwołań, co ostatecznie nie zostało właściwie pociągnięte fabularnie (wyjątkiem jest jedna z końcowych scen, bardzo pomysłowa zresztą parafraza ikonicznego zakończenia Damy z Szanghaju).
Lee Hae-young pokazał się w Duchu jako reżyser, który nie boi się rozmachu oraz ryzyka, widać też, że szuka jeszcze swoich własnych autorskich środków wyrazu, które byłyby atrakcyjne dla widza. Nie można mu również odmówić rzemieślniczego kunsztu: każda ze scen z osobna ma charakter, jest zrealizowana z precyzją i prezentuje się atrakcyjnie. Jako całość jednak rozłażą się w szwach, wywołując, zwłaszcza w drugiej części seansu, na zmianę niedosyt, rozczarowanie i poczucie chaosu. Pewne jest jednak, że warto śledzić dalsze poczynania reżysera, bo osoba z taką fantazją może jeszcze pozytywnie zaskoczyć.
Korekta: Kamil Dormanowski