„Fale” – odzyskiwanie przestrzeni [RECENZJA]
Frustracja, gniew, smutek, katharsis – to nie są emocje, do których przyzwyczaiła nas królowa japońskich feel good movies Naoko Ogigami. A jednak, reżyserka kojarzona do tej pory z lekkimi komediami o ekscentrycznym humorze w swoim najnowszym filmie wzięła na warsztat nierówności płciowe i splotła je symbolicznie z katastrofą w Fukushimie. Jednocześnie Ogigami nie straciła nic ze swojego charakterystycznego stylu; wręcz przeciwnie, łączenie elementów komediowych, dramatycznych i społecznych to logiczny kolejny krok na jej twórczej ścieżce.
Jest rok 2011, Tokio, tuż po katastrofie w Fukushimie. Yoriko jest przykładną japońską żoną, dzielącą życie między dbanie o dom i obsługę męża Osamu, prawie dorosłego syna i obłożnie chorego teścia. Sączące się z radia i telewizji doniesienia o skażeniu jądrowym zapowiadają osobiste trzęsienie ziemi bohaterki. Oto bowiem pewnego popołudnia małżonek kobiety wychodzi z domu przed obiadem i do niego nie wraca. Akcja przenosi się do teraźniejszości. Yoriko dość zgrabnie dopasowała się do nowej sytuacji. Znalazła pracę jako ekspedientka w markecie, należy do wspólnoty wyznawców Zielonej Wody. Teść zmarł, syn wyjechał najpierw na studia, a potem do pracy, co pozwala kobiecie wypełniać dom kolejnymi kartonami leczniczej wody zakupionymi od sekty i poświęcać się kreśleniu idealnych „fal” w suchym ogrodzie zen, jaki utworzyła w miejscu mężowskich kwietnych rabatek. I właśnie w tym momencie powraca zaginiony Osamu; mężczyzna ogłasza, że choruje na raka i chce spędzić ostatnie chwile z żoną, przy okazji korzystając ze spadku po ojcu.
Reżyserka chyba pierwszy raz umieściła swoją bohaterkę w strefie takiego dyskomfortu. Yoriko ma w sobie cechy ekscentryczek, szukających swojego miejsca w społeczeństwie, takich jak Sayoko z Kota do wynajęcia czy Masako z Jadłodajni pod mewą. Żadna jednak z postaci, którym Ogigami poświęcała filmy, nie musiała tak bardzo starać się o zapewnienie sobie sprawczości i kontroli. Już w pierwszych scenach filmu perspektywa kamery sytuuje Yoriko jako outsiderkę we własnym domu, przesuwającą się drobnymi kroczkami wzdłuż mebli, zmuszoną do torowania sobie drogi od kosza z praniem do suszarki poprzez wyciągnięte mężowskie nogi, gdzieś z boku kadru. Po odejściu Osamu widać na pierwszy rzut oka pozytywną zmianę. Yoriko może wreszcie rozłożyć się na wielkim małżeńskim łóżku, dom i ogródek zmienia w swoje bezpieczne przestrzenie, znajduje też swoje miejsce we wspólnocie religijnej i jej regularnych praktykach. Reżyserka pozwala sobie jednak spojrzeć krytycznie na dziwactwa protagonistki. Wypełnianie domu setkami zapieczętowanych butelek z oczyszczającą wodą ma znamiona obsesji związanej ze strachem przed radioaktywnością po Fukushimie, a przewodniczka duchowa wspólnoty to sprytna naciągaczka, wykorzystująca słabości swoich wiernych, aby wciskać im produkty o wątpliwych właściwościach. Ogigami, zwykle całym sercem za swoimi ekscentrykami, w „Falach” pokazuje możliwą drugą stronę medalu pozornie nieszkodliwych dziwactw. Yoriko jako postać jest też bardziej zniuansowana od bohaterek znanych z wcześniejszych dzieł twórczyni. Nie wszystkie cechy kobiety da się zaklasyfikować jako uroczy „quirk”, ma ona w sobie także nieuzasadnione uprzedzenia, zakorzenione w japońskim konserwatyzmie.
Najmocniejszy zwrot u reżyserki widać w wyrazistym zajęciu przez nią stanowiska w kwestii społecznej, jaką jest pozycja kobiet w Japonii. Bez wątpienia Fale to najbardziej zaangażowany film Ogigami. W wielu scenach czuć złość autorki: gdy Osamu wraca do domu jak gdyby nigdy nic i grzebie Yoriko po szafkach, gdy klient przy kasie agresywnie wykłóca się o rabat, gdy syn bohaterki zupełnie się z nią nie liczy. Komentarz społeczny w wielu miejscach jest bardzo dosłownie wyrażony, na przykład w rozmowach w saunie ze sprzątaczką z marketu Mizuki, która nie gryzie się w język, gdy przychodzi skomentować zachowanie jakiegoś mężczyzny. Jednocześnie przestrzeń, w której protagonistka próbuje jakoś się umościć, nigdy nie jest jej dana raz na zawsze. Starannie grabiony piach w ogródku jest co chwila rozdeptywany, jak nie przez marnotrawnego męża, to przez kota sąsiadki, buty w progu domu rozrzucane są niechlujnie, co doprowadza Yoriko do szału, nawet szklana kula na ołtarzyku poświęconym sekcie nie zostaje pozostawiona w spokoju. Bohaterka wciąż jest w sytuacji, w której musi stawiać opór, czy to bierny poprzez wymowne milczenie, czy uparte przestawianie butów, czy czynny, kiedy przełamuje się i wreszcie mówi, co myśli.
Przy tym wszystkim Ogigami nie traci nic ze swojego charakterystycznego stylu. Klimat filmu tworzą minimalistyczne statyczne kadry, tak dobrze rozpoznawalne z poprzednich produkcji. Mimo o wiele cięższej tematyki, Fale przesycone są subtelnym i inteligentnym dowcipem reżyserki, choć miejscami skręca on w rejony czarnego humoru. Yoriko, mimo że nie pozbawiona wad, wciąż budzi przede wszystkim sympatię i uśmiech, a dialogi bohaterów zachowują lekkość. W ten sposób, chociaż rzeczywiście najnowszy film twórczyni w porównaniu z poprzednimi dziełami może wyglądać na nowe rozdanie w jej twórczości, tak naprawdę tylko wzbogaca i dopełnia poruszane wcześniej wątki, wywołując o wiele bogatszą gamę emocji w trakcie seansu. Niewątpliwie Ogigami robi kolejny krok na swojej artystycznej drodze, a po seansie Fal na kolejny jej film będzie czekać się nie tylko z niecierpliwością, ale także zaciekawieniem.
Korekta: Kamil Dormanowski
Fanka kina zarówno arthousowego, jak i śmieciowego, wielbicielka Campion, Żuławskiego, Vardy, Eggersa, blogerka facebookowa (@blurbyzceluloidu), opiekunka dwóch laboratoryjnych świnek morskich.