Advertisement
FilmyKinoRecenzje

„Obcy: Romulus” – greatest hits z odzysku [RECENZJA]

Daniel Łojko
obcy: romulus cailee spaeny
fot. „Obcy: Romulus” / materiały prasowe 20th Century Studios

Nosząca podtytuł Przebudzenie mocy, siódma część Gwiezdnych wojen, po dziś dzień krytykowana jest za odtwórczość tego, co w 1977 roku zaoferował widzom George Lucas. Nieformalny remake i bezpieczny powrót w jednym, można by rzec. Franczyza Obcego jest nierozerwalnie związana z kosmiczną sagą o Skywalkerach – wszakże to właśnie po seansie Gwiezdnych wojen, Ridley Scott porzucił adaptację Tristana i Izoldy, a w ręce wpadł mu bat do ujarzmienia ksenomorfa. Obcy: Romulus, za kamerą którego stanął Fede Álvarez, cierpi na bardzo podobną przypadłość, co jego odległogalaktyczny znajomy. Prowokuje też bardzo zasadne pytanie: jaka przyszłość czeka ksenomorfy?

Obcych doskonale już znamy. W czasie trwania całej franczyzy widzieliśmy się z tymi istotami nader często, co niestety nie przynosi ksenomorfom zbyt wielu korzyści. Górą w pojedynku są widzowie, którzy wiedzą już, czego się spodziewać – a przecież występ ósmego pasażera Nostromo zamyka się w zaledwie pięciu minutach. Fede Álvarez najwyraźniej wychodzi z podobnego założenia, przeciągając jak najdłużej reveal swojego ksenomorfa. W czasie poprzedzającym walkę o przetrwanie, poznajemy grupkę młodych mieszkańców kolonii, marzących o wyrwaniu się spod korporacyjnych glanów Weyland-Yutani. Okazją ku temu ma być krótka wizyta na orbitującej nieopodal, porzuconej (a może i opuszczonej?) stacji kosmicznej. Każdy, kto widział w swoim życiu przynajmniej jeden horror wie, jakie prawidła rządzą tym gatunkiem. To z kolei pozwala na szybkie wskazanie, któremu z członków naszej wesołej gromady przypadnie zadanie zwiększenia populacji ksenomorfów. Nowy Obcy potrafi jednak zmylić trop, dać jedną czy dwie fałszywe poszlaki, pozwalające wierzyć, że x lub y wyjdzie z tego cało. No chyba, że widzieliście jeden ze zwiastunów, streszczających cały film. Dwie dychy w kieszeni.

obcy: romulus
fot. „Obcy: Romulus” / materiały prasowe 20th Century Studios

Obcy: Romulus odbiega od tego, co serwowały nam Prometeusz oraz Przymierze. Boskie cząstki wyparowują, odwieczne pytania o Stwórcę i zabawa w niego zostają wymazane. Liczy się tylko te kilka godzin w ogromnej puszce, dryfującej przez kosmiczny bezkres. Álvarez do spółki z Rodo Sayaguesem, nieśmiało podejmują tematykę kapitalistycznego wyzysku, eksperymentów genetycznych, poszukiwania tożsamości i siostrzano-bracianych relacji, ale koniec końców boją się przyjrzeć dokładniej któremuś z poruszanych wątków. Bezpiecznie brną przez schematy, co jakiś czas machając wielkim neonem z napisem „corpo bad”. Nie można odmówić im pomysłów, które objawiają się przykładowo w finałowym starciu, ale po chwili zastanowienia idzie się zorientować, że to i tamto już przecież gdzieś widzieliśmy. Jedni nazwą to hołdem dla Ridleya Scotta, Jamesa Camerona, Davida Finchera i Jean-Pierre’a Jeuneta, drudzy kopią i recyklingiem pomysłów – podobnie, jak w przypadku Przebudzenia Mocy.

Przeczytaj również:  Filmawka na Great September Showcase Festival & Conference 2024 – na jakie koncerty najbardziej czekamy?

Film Alvareza staje na wysokości zadania w kwestii aspektów wizualnych i technicznych. Scenografia przypomina tę żywcem wyjętą z pokładu Nostromo zwłaszcza gdy przyjrzymy się najróżniejszym ekranikom, komputerom, guziczkom, klawiaturom, pokrętłom i dźwigniom. Skutecznie unika pułapki współczesnego odtwórstwa rzeczy sprzed kilku dekad. Gdyby ktoś powiedział, że tamten pstryczek i ta wajcha powstały pod koniec lat 70., z pewnością dałoby się w to uwierzyć. Potraktowane praktycznymi efektami facehuggery, retrofuturystyczne spluwy, jasne conversy i legendarne białe reeboki z pewnością przeniosą w przeszłość niejednego z nas. Spece od efektów komputerowych także mają swoje chwile chwały, racząc widzów przepięknymi, kosmicznymi panoramami, efekciarskimi wybuchami czy unoszącymi się w pozbawionej grawitacji przestrzeni płynami ustrojowymi śmiercionośnych ufoludów. Oko przyciąga również dwójka głównych bohaterów: Rain i Andy.

obcy: romulus
fot. „Obcy: Romulus” / materiały prasowe 20th Century Studios

Ona to przestraszona, ale walcząca o siebie i swoich bliskich pracowniczka kopalni. On to jej sypiący sucharami przyrodni brat, syntetyk odnaleziony niegdyś przez jej ojca. Oboje chcą dla siebie jak najlepiej. Symbolika mitu o założycielach Rzymu jest bardzo oczywistanie sprowadza się jedynie do cool brzmiącego nazewnictwa dwóch skrzydeł kosmicznej stacji, gdzie toczy się akcja. Słowami samego Alvareza: jakie mamy obowiązki wobec swojego rodzeństwa? Czy to my powinniśmy się nim zaopiekować? A może na odwrót? Z takiego górnolotnego wyjaśnienia niewiele jednak płynie, bo Obcy: Romulus to koniec końców opowieść o przetrwaniu i walce z drapieżną siłą, aniżeli Bracia ze stali. Szkoda tak powierzchownego potraktowania sprawy, bo aktorsko obraz prezentuje się nieźle, z przeskokami na dobrze. Cailee Spaeny nie gra drugiej Ripley. Rain jest zupełnie inna: delikatna, troskliwa, ciepła. Daleko jej do twardej babki o twarzy Sigourney Weaver, jednak w obliczu zagrożenia nie zawaha się odnaleźć w sobie pokładów odwagi. I dokładnie taka jest odtwórczyni roli Priscilli. Minimalna, robotyczna, zimna mimika Davida Jonssona wlewa z kolei życiową esencję w syntetyczną powłokę Andy’ego. Nie doskakuje do poziomu Michaela Fassbendera, ale jest całkiem blisko. Nawet trzecioplanowa postać Isabeli Merced ma tu parę momentów, a aktorka pokazuje tylko, że warto śledzić jej karierę.

Przeczytaj również:  Na własnych zasadach. Fontaines D.C. – „Romance” [RECENZJA]

Obcy: Romulus ma jeszcze jeden związek z gwiezdnowojenną sagą. Porównania do Łotra 1 wydawały się przed premierą alarmujące, bo pojawiały się zazwyczaj w negatywnych kontekstach, a przecież historia misji Jyn Erso i Cassiana Andora zalicza się do tych najbardziej udanych spośród disneyowych perypetii w odległej galaktyce. Cóż, bynajmniej nie chodzi o fabułę Gałgana Pierwszego, a pewne wykorzystane tam zabiegi, po które sięga też Obcy: Romulus. Unikając spoilerów i posługując się nieco inną nomenklaturą, taki rodzaj magii jest surowo zakazany. Mocno się za to oberwało chociażby Flashowi. Film Fede Álvareza sprawia wrażenie do bólu średniego produktu, którego nic nie wyróżnia. Wydawać by się mogło, że składniki na coś więcej zdecydowanie są. Koniec końców będzie to kolejna przezroczysta opowiastka o starciu ludzi i krwiożerczego obcego. Do zobaczenia za kilka lat na Polsacie w środku tygodnia. Próby Scotta w fuzji survival horroru z bardziej filozoficznym podejściem spaliły na panewce. Co więc czeka serię Obcy? Czy zostanie ona sprowadzona do ganiania się z ksenomorfami po kolejnym kosmicznym obiekcie? A może ktoś zdoła wykrzesać z niej nowe pokłady kreatywności, pomysłu i świeżości?

korekta: Krzysztof Kurdziej

Ocena

5 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Obcy – 8. pasażer Nostromo, Obcy – decydujące starcie, Obcy 3, Obcy: Przebudzenie

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.