Advertisement
FilmyKinoRecenzje

To nawet nie jest guilty pleasure. Recenzja filmu „Madame Web”

Daniel Łojko
kadr z filmu
kadr z filmu

Pierwszy zwiastun Madame Web wywoływał raczej ściśnięcie żołądka z żenady niż jakiekolwiek pozytywne emocje. Po jednej, krótkiej zapowiedzi nie można oczywiście wyrokować czy film będzie zły. Ku zaskoczeniu może się przecież okazać, że ostatecznie otrzymamy produkt lepszy od tego, co pierwotnie reklamowano… Czy tak było w tym przypadku? Czy ogromny zespół scenarzystów, w skład którego weszli: reżyserka Madame Web S. J. Clarkson (stojąca za kamerą pojedynczych odcinków seriali, takich jak Jessica Jones, Dexter, Listy od Niny czy… Sukcesja), Claire Parker oraz duet Matt Sazama i Burk Sharpless (Dracula: Historia nieznana, Łowca czarownic, Bogowie Egiptu czy wreszcie Morbius), zdołał w jakikolwiek sposób pozytywnie zaskoczyć? Czy film jest dla Sony’s Spider-Man Universe ostatnią nadzieją? Uskrzydlającym i motywującym do dalszej gry golem? Światełkiem w tunelu? Cóż, pora zdjąć maskę klauna i przestać się oszukiwać. Światełko w tunelu to pędzące Pendolino. Ale czy ktoś w ogóle spodziewał się, że będzie inaczej?

Obraz miał jakiś pomysł – to na pewno. Starczyło go na jakieś piętnaście minut po tym, kiedy ratowniczka Cassandra Webb nieświadomie zyskuje moce przewidywania przyszłości. Jej losy nieoczekiwanie splatają się z trójką nastolatek oraz niejakim Ezekielem – cosplayującym Spider-Mana bandziorem, który przed laty był z matką Cassie w Amazonii, gdzie ta prowadziła badania nad pająkami. Losy tej bawiącej się w kotka i myszkę (pająka i muchę?) gromadki obserwujemy przez pryzmat chaotycznych, przyprawiających o ból głowy ruchów kamery, z równie chaotycznym montażem na dokładkę. A jakby tego było mało, na deser wjeżdża jeszcze okropne CGI, które zostało żywcem wyjęte z filmowej adaptacji jakiejś gry, przeznaczonej na konsole PlayStation 3 i Xbox 360. Już sama warstwa wizualna niezbyt zachęca do podążania za tą niezbyt skomplikowaną historią. Ta – jak już wspomniałem – ma nawet na siebie jakiś pomysł, ale ten niestety dosyć szybko się wyczerpuje. W kółko wałkowane te same sceny (bo wiecie, główna bohaterka widzi przyszłość), powtarzające się kwestie, przypominanie tego, co zostało już powiedziane i wyjaśnione w filmie trzy razy. Trzeba umieć powiedzieć sobie „dość”.

Przeczytaj również:  „Bestia” ‒ „Niech żyje miłość!” [RECENZJA]
Madame Web
materiały promocyjne Sony Pictures Entertainment

Ciężko jest uwierzyć w to, że team aż CZWORGA scenarzystów nie potrafił wykrzesać chociaż odrobinki więcej z tego, co napisali. To trochę tak, jakby każde z nich zapisało na tablicy jakiś pomysł, tu i ówdzie się coś połata (ale też bez przesady), wypłata przyszła, pora na Marvel’s Spider-Man. Film po prostu nie angażuje i nawet nie próbuje omijać dziur po drodze. Poszukiwana przez policję bohaterka swobodnie opuszcza sobie kraj i wraca do niego, jakby nic się nie stało, a gazety w tej produkcji działają, jak internet, opisując wydarzenia jakieś cztery godziny po tym, kiedy miały miejsce (nie mówiąc już o konieczności kolportażu owych gazet). Sprawa podobnie ma się z ogromnym stężeniem easter-eggów i desperackim połączeniem tego z postacią Spider-Mana. Pojawiają się gadki o odpowiedzialności i wielkiej mocy, ojciec jednej z bohaterek ma na imię Jonah, jest oczywiście zapowiadany już wcześniej Ben Parker i częste podkreślanie, że zostanie on wujkiem. Z tym akurat też wiąże się jedna scena, kiedy podczas baby shower, zaproszeni tam goście zgadują imię zmierzającego na świat berbecia. Ben? Steve? A może Richard Junior? Kiedy już wydaje nam się, że grana przez Emmę Roberts Mary Parker zdradzi, na co ostatecznie się zdecydowała, zostaje ona zagłuszona pękającym balonem. To chyba było coś na literę „P”: Paul? Phillip? Patrick? Jakby do tej pory było nam mało nawiązań do Spider-Mana…

Główne bohaterki… Cóż, są. Każda z nich – włącznie z Cassandrą – zostaje ledwo ruszona przez scenarzystów. O tym, że Madame Web nienawidziła swojej matki dowiadujemy się w zasadzie dopiero na granicy drugiego i trzeciego aktu. Do tego momentu całkiem mało o niej wiemy za wyjątkiem tego, że sprawia wrażenie raczej introwertycznej (ciekawa cecha dla ratowniczki medycznej). Jeśli miałbym wskazać jakieś plusy tego filmu, to byłaby to Dakota Johnson. Jej wiecznie zblazowana mina i rzucane geraltowym tonem suchary parę razy sprawiają, że kąciki ust drgają lekko w górę. Podobnie sytuacja wygląda z Adamem Scottem, który chyba po prostu próbował dobrze bawić się na planie. Szkoda jednak, że Madame Web splami jego filmografię. Co do reszty bohaterek – twórcy lekko je ruszyli. Każda z nich ma swoje problemy, co zostało tylko ledwo wspomniane. Z łatwością da się je polubić, ale po seansie ciężko w ogóle spamiętać ich imiona. Główny antagonista to z kolei chyba najlepsze odzwierciedlenie całego filmu – wygląda jak karykatura Spider-Mana. Resztę możecie dopowiedzieć sobie sami.

Przeczytaj również:  „Moje lato z Carmen” – Piękno prostoty z przybraniem [RECENZJA]
madame web
kadr z filmu

Na koniec muszę się do czegoś przyznać: całkiem lubię obie części Venoma. Produkcje te nawet nie ocierają się o miano filmów dobrych, ale… Oglądanie przygód Eddiego Brocka i jego relacji z kosmicznym symbiontem daje mi vibe Zabójczej broni czy Tango i Casha – bardzo niezobowiązującego, sprawiającego radochę, odmóżdżającego kina akcji, gdzie dwóch kolesi walczy z bandziorami. Oczywiście z oblaniem tego wszystkiego (anty)bohaterskim sosem. Pewnie największa jest w tym zasługa Toma Hardy’ego, a w drugiej części także będącego już grubo poza granicą przeszarżowania Woody’ego Harrelsona. Coś w tych filmach jednak się kryje. Niewiele, ale zawsze coś. Więcej grzechów nie pamiętam. Wspominam o Venomie dlatego, iż wtedy jeszcze mógł być jakiś cień szansy na to, że ktoś w Sony Pictures wie, co robi. Albo chociaż próbuje. Taka ledwo tląca się iskierka. Morbius zburzył te nadzieje: całe uniwersum to po prostu biegająca bez głowy kura. Madame Web powinna być w tym przypadku zarówno przyczyną śmierci Sony’s Spider-Man Universe, jak i ostatnim gwoździem wbitym w wieko jego trumny. Spoczywaj w pokoju, nie będziemy tęsknić. Chociaż pamiętajcie, że w sierpniu czeka nas jeszcze Kraven, a na listopad zapowiedziano trzecią odsłonę Venoma. Albo może lepiej wyprzeć to ze świadomości. Nie trzeba umiejętności przewidywania przyszłości, żeby wiedzieć, jak to się skończy.

korekta: Krzysztof Kurdziej

Ocena

2 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Morbius, Elektra, Kobieta Kot, Batman i Robin

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.