„Arcane: sezon 2” – ciężar animowanej korony [RECENZJA]
Arcane dźwigał spore brzemię. Pierwszy sezon był absolutnym strzałem w dychę; wizualnym dziełem, napędzanym dobrą historią, postaciami, intrygującymi wątkami i przede wszystkim ogromną marką-matką nad sobą. Miał swoje wady, dłużyzny, irytujące momenty, ale nadal był kawałem bardzo dobrej telewizji. Drugi – i niestety ostatni – sezon przygód części postaci znanych nam z League of Legends, ugina się pod ciężarem sukcesu debiutu z 2021 roku. Pędzi na złamanie karku, często potykając się o scenariuszowe kłody.
Kontynuacja Arcane podejmuje fabularny trop dosłownie chwilę po wydarzeniach z finału pierwszego sezonu, kiedy to Jinx przeprowadziła zamach na radę Piltover. Chaos i pokłosie tragicznego zdarzenia obserwujemy przez pierwsze trzy odcinki, składające się na Akt 1, który jest jednocześnie przeciętnym otwarciem całości. Bliskie powiązanie oraz bezpośrednia kontynuacja tych wydarzeń bardziej sprawiają wrażenie (trzyletniej) przerwy w środku sezonu, niż kolejnej odsłony opowieści. Początek sezonu pędzi: dzieje się wiele, a twórcy wrzucają nas wprost do tej szaleńczej gonitwy. Starają upchać się jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie. Rozwiązanie wątku konfliktu pomiędzy Piltover a Zaun, który narastał przecież w poprzednim sezonie, jest co najmniej rozczarowujące – zepchnięte na któryś z dalszych planów, bez żadnego wydźwięku. Uwypukla to jednocześnie jedną z największych, wynikających ze scenariusza wad tej części opowieści: brak jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie ma czasu na głębsze wejście w historię, czy też nawet na chwilowe przemyślenie tego, co aktualnie ma miejsce na ekranie. Serialowi nie pomaga również mnogość wątków pobocznych, które kończą się równie nagle, co zaczynają.
Historia w drugim sezonie ma w zasadzie trzy rdzenie: polityczne gierki Mel i jej matki Ambessy, szeroko pojęte studium nad magią, arkanami czy ewolucją oraz relacje na linii Vi-Jinx-Caitlyn. Każda z tych mikrofabuł rozbija się na kilka jeszcze mniejszych. Twórcy wprowadzają wątki tajemniczej Czarnej Róży, mesjanizmu Viktora i udręk Jayce’a, zemsty Cait, zalążku walki o władzę w Zaun po śmierci Silco, kultu Jinx w dolnym mieście, czy chwilowego, życiowego upadku Vi. Serial jest po prostu zbyt przeładowany. Przez część z tych scenariuszowych ścieżek Arcane bardzo szybko przemyka. I w dodatku leci na skróty. Kosztem tego, siostry delikatnie ustąpiły miejsca innym postaciom, co w niektórych przypadkach nie było złym posunięciem, bo spędziliśmy z nimi wystarczająco dużo czasu. Mamy okazję poznać nieco więcej historii Mel, towarzyszyć Caitlyn i dowiedzieć się, dlaczego Ekko jest najlepszą postacią w drugim sezonie (o tym za chwilę). Jinx i Vi nadal są głównymi bohaterkami, ale działają tu bardziej jak spoiwo scalające do kupy wszystkie wątki, bo w mniejszym lub większym stopniu jakoś są z nimi połączone. Arcane całkiem satysfakcjonująco buduje relacje między postaciami, chociaż lubi w czasie trwania porzucić to, co zaczęło (patrz: Jinx i Sevika).
Im jednak dalej, tym serial bardziej się uspokaja – nadal pędzi, ale już nie na złamanie karku. W pozytywnym znaczeniu szokuje, lecz cierpi na niezrozumiałe decyzje. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że fabuła jest mocno skompresowana. Rzeczy dzieją się, bo muszą się dziać, a postacie zdają się być pokolorowanymi chorągiewkami, zmieniając zdanie co pięć sekund i cierpiąc na amnezję. Akt 2 to bezpieczny, choć nierówny środek. Zmusza do zadania wielu pytań, bardziej wgryza się emocjonalnie, pozwala na chwilę oddechu tuż przed grande finale, mającym miejsce w Akcie 3. Odcinek wyjaśniający nieobecność Jayce’a, Ekko i Heimerdingera to jedna z najlepszych rzeczy, jakie w ogóle spotkały ten serial. Piekło, przez które przeszedł pierwszy z panów idealnie balansuje pozorna sielanka dwóch pozostałych. Tę słodko-gorzką historię widzieliśmy już w animacjach z ostatnich lat: ot, wskazać można chociażby Cyberpunk: Edgerunners czy Spider-Man: Poprzez multiwersum. Mowa tu o pogoni za nieuchwytnym szczęściem, ciężarze decyzji i walce o wyższe dobro. Brzmi banalnie, lecz scenarzyści wiedzieli, gdzie ukłuć, by zabolało. Nie tylko nas, widzów, ale także wspomnianego Ekko, który stał się po prostu najważniejszą postacią w całym serialu. Szkoda, że twórcy z wojny domowej przekształcili historię w metafizyczne rozterki o ewolucji i LoL-owych Avengersach, ale kto wie, czy wątki poszczególnych postaci wybrzmiałyby wtedy tak tragicznie.
Pojawiło się również dużo narzekań na „teledyskowość” drugiego sezonu Arcane. Niewerbalnie to opowiada jakąś historię, odzwierciedla stan i myśli bohaterów, lecz dorzucając do tego rushowanie fabuły i inne bolączki, można być rozczarowanym czasem ekranowym poświęconym muzycznym segmentom. Zazwyczaj są to też momenty, kiedy Arcane ucieka w nieco inny styl – tła rysowane węglem, poklatkowa, kolorowa animacja szkiców na białym planie. Warstwa wizualna serialu to absolutny majstersztyk i ciężko jakkolwiek w ogóle z tym dyskutować. Kadry, design postaci, barwy, detale, cała kompozycja – co kilka klatek uda się znaleźć taką, która spokojnie mogłaby posłużyć za nowe tło pulpitu. Arcane to rzecz przepiękna, zjawiskowa. Wielkie ukłony dla Fortiche Production i każdego, kto pracował nad projektami, animacjami, ich wykonaniem, pokolorowaniem oraz każdą czynnością, która doprowadziła je na nasze ekrany.
Drugi sezon Arcane nadal jest świetną, cieszącą oko rozrywką, w której odnajdą się zarówno fani League of Legends, jak i zwykli widzowie. Twórcy wzięli jednak na siebie zbyt wiele, tworząc bardzo niestabilną, rozklekotaną budowlę. Fundamenty są porządne, szkielet również, jednak nawałnica wątków do zamknięcia nadgryza ładną, estetyczną elewację. Wybija okna, tynk odpada ze ścian, a dach przecieka. Czy w takiej sytuacji pomógłby jeszcze jeden sezon? Pewnie tak, chociaż różnicę zrobiłyby już nieco dłuższe odcinki. Z uniwersum się nie żegnamy, bo w planach jest już kolejna produkcja, a i serial zostawił sporo otwartych furtek.
korekta: Krzysztof Kurdziej
Dziennikarz, maruda, fan „Gwiezdnych wojen", „Władcy Pierścieni" filmów superbohaterskich oraz muzyki wszelakiej. Chociaż jego gust ukształtowało „GTA: San Andreas", to nie znajdziecie większego fanatyka utworu „Na jednej z dzikich plaż" grupy Rotary.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
Spider-Verse, Cyberpunk: Edgerunners