Recenzje

“Paskudy. Uglydolls”, czyli na pohybel perfekcji i ku chwale lukrecji [RECENZJA]

Kuba Stolarz

Jakkolwiek byśmy nie wierzyli w nasze pociechy, prawdą jest, że stworzenie filmu dla dzieci nie jest jakoś wybitnie trudne – ot, wystarczy sklecić na kolanie niezobowiązującą, banalną historyjkę (koniecznie z morałem, bo rada rodziców wytoczy nam proces), wrzucić rytmiczną, chwytliwą muzykę (albo i nawet napisać oryginalne piosenki, jeśli masz taką ochotę) i opatrzyć to pocieszną, kolorową animacją z głośnymi wydrzymordkami w roli głównej. Nie jest to trudne, bo dzieci (mimo ich okazjonalnego temperamentu godnego kapucynki na mocnym kwasie) łatwo jest czymś zająć: posadź pierdołę przed telewizorem, puść coś, byle leciało, i bam! Ty dostajesz dwie godzinki spokoju dla ducha nie do końca świętego, dzieciak dostaje rozrywkę – bezstresowo dla obu stron, konflikt zażegnany, amen.

A jednak istnieje taki Pixar – wytwórnia, której, owszem, raz na jakiś czas zdarzy się jakaś hałaśliwa pomyłka z gatunku tych, które Monolith Films ściąga z malezyjskich kin, żeby tylko mieć co do repertuaru włożyć (Auta 2, na Ciebie patrzę, gargulcu). Ale mimo tego zdążyła już na tyle wyrobić sobie swoją markę, że nie dość, że jest już gwarancją co najmniej solidnego dzieła, to jeszcze podarowała światu produkcje, które przeszły do historii kina. I nie są to filmy aktorskie.

Zobacz również: Recenzję “Cataliny”

Istnieje takie DreamWorks – fakt, Dzieciak rządzi Dzieciakiem rządzącym, ale dali nam Shreka, Księcia Egiptu, Jak wytresować smoka.

Istnieją takie Into the Spider-Versy, Koraliny, Przygody Tintina, LEGO Batmany i LEGO Przygody – filmy, które pokazują, że da się umiejętnie (a nawet i fantastycznie) połączyć animację z treścią. Zabawę z morałem. Mądrość z akcją. Rozrywkę dla najmłodszych z rozrywką dla najstarszych. Słowem: nie ogłupiać.

Dlatego fakt istnienia takiego filmu jak Paskudy. Uglydolls tym bardziej mnie irytuje. W czasach, gdy animacje zdążyły już znacząco dojrzeć, do kin trafiają nadal takie przerażające i, nomen omen, paskudne potworki – nieszanujące widza, obrażające jego inteligencję, skrajnie łopatologiczne i głośne w takim stopniu, że może i dziecko będzie się na nich bawić świetnie, ale dorosły wyjdzie z seansu jedynie z soczystym bólem głowy.

Jest sobie pewna fabryka zabawek, z której taśmy wychodzą zarówno milusie przytulanki, jak i plastikowe wannabe Barbie i Keny – problem w tym, że ich projektant za bardzo się zafascynował LEGO Friends. Sprawa jest prosta: te poprawnie złożone lalki trafiają do świata-uniwersytetu, w którym uczą się być idealną zabawką, zaś te nieudane produkty trafiają do rury prowadzącej do Paskudowa (łapiecie?) – miasta zamieszkiwanego przez zdeformowane i niepasujące do obecnych kanonów piękna Paskudy we własnej osobie.

Zobacz również: Camping opowiadający o kulcie “Godzilli”

Oczywiście, pluszaki nie są tak popsute, żeby przerażać maluchy, co jest jak najbardziej zrozumiałe – cronenbergowska degeneracja to w tym wieku zabójcze (i wyjątkowo śmierdzące) połączenie. Jeżeli już się komuś trafi brak oka, tudzież dodatkowa kończyna, to są one tak zaprojektowane, jakby ich oszpecenie było celowym działaniem, a nie wypadkiem przy pracy – wszyscy bohaterowie są tak symetryczni i pocieszni w swoim designie, że nie da się jakkolwiek uwierzyć w to, że są, jak mówi tytuł, paskudami.

Dla przykładu: Toy Story 2 opowiadało o tym, jak Andy nieumyślnie rozerwał Chudemu ramię, przez co ten zostaje odstawiony na półkę. Kowboj dostaje kryzysu tożsamości i boi się, że chłopak go odrzuci przez to, że nie jest do końca sprawny. Jego panikę można było bez problemu zrozumieć, bo w końcu czym jest zabawka bez właściciela?

Paskudy niby też próbują ugryźć ten konflikt, ale ledwie liżą jego powierzchnię. Nie ma w ogóle mowy, żeby takie pluszaki nigdy nie znalazły swojego dziecka. Gdyby w fabryce doszło do przypadkowego rozerwania którejś z kończyn, przyszycia ręki/nogi do głowy, to zupełnie inna sprawa – wtedy wyszłoby coś, co mogłoby się małolatowi rzeczywiście nie spodobać, odstraszyć go od niej. A tak – ktoś próbuje nas oszukać, bo widzimy na ekranie pocieszne kreaturki.

Ale okej, może za bardzo staram się szukać dziury w całym. Koncept durny, ale może chociaż dostarczy na poziomie rozrywki? I znowu klops – fabuła w Uglydolls jest tak przesycona banałami, że nawet Dora i świnka Peppa wyszły z filmu w połowie, bo poczuły się traktowane jak skończone matoły.

Zobacz również: Recenzję filmu “Słońce też jest gwiazdą”

Główna bohaterka, Moxy, marzy o tym, by stać się zabawką czyjegoś dziecka, głośno się drze i ma ADHD w zaawansowanym stadium. Tyle się o niej dowiecie. Jest i Fuksio – najlepszy przyjaciel Moxy. Jest strachliwy. Tyle się o nim dowiecie. Jest i Babo. Jest duży i powolny. Tyle się o nim dowiecie. Jest i Trusia. Ściąga wszystkich na ziemię. Tyle się o niej dowiecie. Jest i Szpenio. To Pitbull, tylko że pod postacią psa. Tyle się o nim dowiecie. Jest Mandy. Nosi okulary. Tyle się o niej dowiecie. Jest główny zły. Jest zły. Zgadnijcie co.

Rzadko kiedy postaci dostają okazję porządnie się wykazać, wyjść z bańki, którą wydmuchali im twórcy – większość ich tekstów to zdania, które słyszeliście milion razy w podobnych animacjach o outsiderach. “Chcę poznać świat! Coś musi być po drugiej stronie! Chcę spełnić marzenia! Nie uda ci się! Za murem nic nie ma! No widzisz? Byłaś taka naiwna! Świat nie jest taki fajny!”. Paskudy idą na taką bitwę z subtelnością, że villain filmu wygłasza większość swoich nikczemnych zamiarów… tuż przed wszystkimi. Niby tłumy wiwatują, niby harmider, niby tylko szepcze – a mówi tak głośno, że musielibyście sobie podłubać śrubokrętami w uszach, żeby w ogóle nic nie usłyszeć. Niegodziwe plany, cechy charakteru i puste przesłania są wytoczone tak grubą krechą, że gdyby ją wciągnąć, to skończylibyście na OIOM-ie w stanie równym tego Mii Wallace.

Ale hej, przynajmniej zostały piosenki wykonywane przez Kelly Clarkson, Pitbulla, Jannelle Monáe, Nicka Jonasa, Blake’a Sheltona i Charli XCX! Prawda? A gucio.

Zobacz również: Recenzję “Rocketmana”

Po pierwsze – film jest wyświetlany w Polsce wyłącznie z rodzimym dubbingiem, w którym Clarkson zastępuje duet Karolina Czarnecka/Anna Karwan (Czarnecka jest znana chociażby z utworu Hera Koka Hasz LSD), Monáe – Olga Szomańska, Jonasa duet Piotr Bajtlik/Kamil Bijoś, Sheltona – Maciej Miecznikowski, zaś polskim odpowiednikiem Mr Worldwide został… Kamil Bednarek.

Po drugie – nie słychać specjalnej różnicy z dubbingiem czy bez, bo w obu wersjach językowych mamy do czynienia z tekściarską grafomanią i napisaniem piosenek dla samego napisania piosenek. Utwory w Uglydolls są głośne, rytmiczne i naprawdę nieźle zaśpiewane (mówię o polskiej lokalizacji, nie słuchałem oryginałów), ale nie dość, że absolutnie żaden z nich nie wpada w ucho, to jeszcze panuje w nich totalny bałagan. Refreny? Po co to komu? Treść? Spełniaj marzenia, uwierz w siebie, bla bla bla. Porządek? Bywa, że piosenki lecą jedna po drugiej! Każda z nich jest po to, by być – by móc się chwalić tym, że Pitbull/Kelly Clarkson/Kamil Bednarek śpiewają w naszym filmie, i jakoś to sprzedać. Disney i jego Mam tę moc zadziałało, ponieważ było diabelnie chwytliwe i potrafiło przekazać mądrą treść pod prostymi, wpadającymi w ucho zadaniami. Paskudy nie mają nic – to biały szum.

Zobacz również: Pierwsze wrażenia z “Big Little Lies”

I choć dubbing dubbingiem, to jednak nie będziecie szczególnie tęsknić za oryginalną obsadą – o dziwo, polska ekipa sprawdza się naprawdę wyśmienicie w swoich rolach (tak, nawet Kamil Bednarek daje radę, choć sceny, w których jego bohater zamienia się w stworkową inkarnację Mr Worldwide, wprowadzają niezły dysonans, bo widzimy Pitbulla, a słyszymy Bednarka), zaś dialogistka Hanna Osuch napisała żywe i kolorowe teksty, które mocno tchnęły życie w tę skostniałą, cholernie kwadratową formułę. Postać Pitbulla (która jest, haha, psem) nazywa się Ugly Dog, zaś postać Bednarka nosi imię Szpenio. Wage grana przez Joannę Kołaczkowską nosi imię Trusia, zaś latający nietoperz o imieniu Lucky Bat (co dosłownie oznacza “farciarski nietoperz”) to po polsku Fuksio. I słodko. I bardziej kreatywnie.

Seans Paskud wymęczył mnie okrutnie, mimo że byłem całkowicie świadom, na co się piszę – nie oczekiwałem niczego innego niż traktowanie dzieci z góry, a i tak poczułem się rozczarowany. A to, że nieletni bawili się na filmie całkiem nieźle, a ich rodzice raz na jakiś czas potrafili parsknąć ze śmiechu, pokazuje, że na takie produkcje nadal jest jakieś wzięcie. Pytanie tylko, czy tego właśnie chcemy dla naszych podopiecznych? Jeżeli posiadają rozsądnego rodzica, który postawi je przed odpowiednim dla nich intelektualnym wyzwaniem, to kiedyś wyrosną z bycia małym durniem. Natomiast jeżeli ich rodzice będą ich ciągle traktować jak debili, to na tych debili wyrosną. Prosta matematyka, Wasza decyzja.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.