Recenzje

“Catalina”, czyli po co komu historia? [RECENZJA]

Maciej Kędziora

Catalina to przykład najgorszego koszmaru festiwalowego widza. Mimo, że na papierze historia wygląda fascynująco, a jedną z głównych ról gra lubiany przez ciebie aktor – w tym przypadku Andrzej Chyra – to sam seans jest parabolą, gdzie skrajnymi są konwulsje wywoływane przez głupotę scenariuszową, albo znużenie wywołane nieprowadzącymi donikąd scenami w sznycie slow-cinema. Choć nie da się ukryć, że w debiucie pełnometrażowym Denijalowi Hasanovicowi udało się osiągnąć rzadko spotykany efekt katharsis, gdy czym prędzej wybiegamy z sali kinowej by celebrować euforie jaką wywołują napisy końcowe. Pytanie tylko kto stwierdził, że koszmar festiwalowy świetnie sprawdzi się w normalnym repertuarze w kinie.

Zobacz również: Godzilla – Historia filmowego symbolu atomowej pożogi [CAMPING #34]

Jak na kino mocno artystyczne, do którego zdaje się pretendować Catalina, trudno zdefiniować w prostych słowach fabułę całej produkcji. Nie jednak dlatego, że jest ona skomplikowana, czy też graniczy z mistycyzmem, a dlatego, że trudno stwierdzić czy takowa w ogóle istnieje. Ot – tytułowa bohaterka przyjeżdża do Sarajewa w celu przeprowadzenia badań dotyczących zbrodni na ludzkości, potrzebnych do jej doktoratu, który ma jej zapewnić przedłużenie wizy. Jak jednak ma się okazać, nasza protagonistka nawet nie wie czy może te badania przeprowadzić, a w momencie odmowy załamuje ręce i zaczyna dramatycznie krzyczeć. To opis pierwszej z sześciu dziesięciominutowych fabuł, w żaden sposób niedomkniętych i często ledwo powiązanych ze sobą.

Catalina
“Catalina”

Oczywiście cel całej produkcji jest oczywisty. Hasanovic chce opowiedzieć o współczesnych problemach – związkach bez miłości, wizach, przekleństwie wojny bałkańskiej, samotności, depresji, porzuceniu, odrzuceniu, biedzie, wycofaniu, alienacji, konfliktach, anomii społecznej. Problem w tym, że poruszając tak wiele tematów bez jakiegokolwiek pomyślunku i idei narracyjnej, całkowicie je spłycamy. W jednej scenie dowiadujemy się, że brat przyjaciółki Cataliny (skądinąd ich relacja jest jedną z najmniej wiarygodnych przyjaźni na dużym ekranie) zginął w wojnie, by w następnej rzeczona przyjaciółka mogła uprawiać seks z Markiem. Jakkolwiek taką strukturę ratowałaby albo fabularna inwersja czasowa, albo zagadkowość, intryga, która zachęca nas do zauważania najmniejszych szczegółów, to problem w tym, że nie uświadczymy tu ani radykalnych zabiegów formalnych, ani tym bardziej emocji – poza narastającą frustracją.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]
Zobacz również: Ostatni dialog filmowy – “Perfekcja”: Czy mamy do czynienia z udanym filmem? [DWUGŁOS]

Do tego wszystkiego, całą historię twórcy opowiadają przez lwią część poprzez rozciągnięte sekwencje, zainspirowane najpewniej klasykami kina powolnego, celebrującego historie i otoczenie. Problem w tym, że swoimi długimi ujęciami Bela Tarr czy Angelopoulos podkreślali emocje drzemiące w bohaterach lub też zmiany zachodzące w ich środowisku. W Catalinie natomiast często jawiły się one jako elementy groteskowe, czy nawet jako nieświadoma trawestacja tego kierunku, upiększana często przez monologi wzorowane na prozie Paulo Coelho. Problem w tym, że trudno czerpać przyjemność ze słabości tego filmu (vide ironicznego oglądania) gdyż jest on skrajnie nijaki, więc nawet nie ma de facto z czego się śmiać – i to jest źródłem największego tragizmu tej produkcji.

Nie można jednak zapomnieć o brawurowym zamyśle na charakterologiczne podejście do bohaterów, bo jest to zabieg conajmniej nietuzinkowy. Otóż w Catalinie każda postać nie wyróżnia się niczym. Nasza protagonistka, poza ideowością (trudno jednak określić jaką), która niewątpliwie kieruje jej życiem, nie posiada żadnej innej cechy charakteru. W przypadku jej przyjaciółki jest trochę lepiej, problem w tym, że jest tak nie dzięki scenariuszowi, a niewątpliwie charyzmie, która tkwi w Lanie Baric.

Zobacz również: May el-Toukhy: “Nie wiem jak można nie być feminist(k)ą” [WYWIAD]

I to dzięki temu wyłamaniu się od schematu papierowych postaci w świecie papierowych aktorów, wątek Nady jakkolwiek angażuje widza. Marek natomiast – i mówię to bez żadnej hiperboli – jest surowym facetem, który nie kocha bo to niemęskie i musi wszystkich od siebie odpychać. I to też będzie robić w każdej ekranowej chwili jaką z nim spędzamy – no chyba, że zniknie oglądać mecz (sekwencja poszukiwania Marka w restauracji to najbardziej szokująca i rozbrajająca chwila całej produkcji). Dość przy tym wspomnieć, że równo przeźroczyście układają się zawiązywane w tym “trójkącie” relacje.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?
Catalina
“Catalina”

Ciężkiego przypadku grafomanii Cataliny nie ratują nawet zdjęcia, które są – by ująć łagodnie – dość płytkie. Otrzymujemy zestaw klisz – od dramatycznych zbliżeń na twarz, przez “poruszające” ujęcia z okna, aż do szerokich, nic nie wnoszących do opowieści kadrów. Wszystko podszyte jest tutaj aspiracjami by być czymś więcej – głębszą opowieścią, analizą problemów Bośni i Hercegowiny oraz współczesnej Europy – problem w tym, że nie ma tutaj żadnych podstaw by mieć nadzieje na tytuł filmu artystycznego.

Prawda jest taka, że po ogromnej porażce jaką była premiera Cataliny i wielu negatywnych opiniach festiwalowych krytyków, ten film po prostu nie powinien trafić do szerokiej publiczności, bo jest jedynie niespełnionym marzeniem o wielkości reżysera. I choć zawsze zwykłem cenić odważnych filmowców, to tym razem jednak warto było mierzyć siły na zamiary.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.