Recenzje

“451° Fahrenheita” – Recenzja

Michał Piechowski
Materiały Prasowe filmu “Fahrenheit 451” – HBO

Trudno momentami nie odnosić wrażenia, jakoby zdanie twierdzące, że w kinie wszystko już było, jest prawdziwe. HBO bynajmniej nie próbuje nas odwodzić od tej natrętnej myśli i w swoim najnowszym oryginalnym projekcie stawia na sprawdzoną historię i przenosi na ekran klasyczną już dystopię autorstwa Raya Bradbury’ego o tym samym tytule, tworząc ekranizację na miarę naszych czasów, czyli: uwspółcześnioną, rozwiniętą i spłyconą jednocześnie.

Pomysł wyjściowy pozostaje niezmieniony. Oto bliżej nieokreślona przyszłość, w której zabronione jest czytanie (prawie wszystkich) książek, a strażacy, którzy stanowią tutaj połączenie policjantów, antyterrorystów i najpopularniejszych celebrytów, zajmują się ich paleniem oraz tropieniem i aresztowaniem ludzi, którzy je posiadają. Ramin Bahrani, reżyser projektu, nie ogranicza się tylko do pomysłów Bradbury’ego i w wykreowanej przez niego wizji świata przedstawionego i rutyny pojedynczych jednostek widać także echa twórczości innych pisarzy, z Orwellem i Huxleyem na czele, dzięki czemu całość kładzie akcenty na inne aspekty wizji palenia książek. Wspominana już sława strażaków i niemalże czczenie ich przez społeczeństwo, które “uczestniczy” w każdej akcji dzięki wszechobecnym kamerom, nakręca spiralę nienawiści skierowaną przeciwko niedobitkom inteligencji, media fałszują w swoich przekazach obraz rzeczywistości, w każdym mieszkaniu znajduje się inwigilująca każdy aspekt życia domowników sztuczna inteligencja, a na domiar złego wszyscy zobligowani są do zażywania odurzających środków, które skutecznie wymazują z pamięci niewygodne dla władzy wspomnienia. Nie brakuje też prób wykorzystania tej historii do skomentowania naszego społeczeństwa, czyli chociażby wszechobecnego substytutu nowomowy, jakim są tutaj emotikony.

Niestety potraktowanie wszystkich mieszkańców tego totalitarnego państwa jako bohatera zbiorowego ma także swoje wady. Podczas całego seansu w jakikolwiek sposób zarysowane zostają sylwetki dokładnie trzech osób, przez co niemożliwe staje się wykorzystanie defektów w relacjach międzyludzkich do ukazania postępującej degrengolady społeczeństwa. Siłą powieści było ukazanie w tle rozpadu podstawowej grupy społecznej, jaką jest rodzina – tutaj nie ma nawet prób stworzenia drugiego planu, który mógłby głównych bohaterów skonfrontować z jakimś innym problemem niż książki.

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej
Materiały Prasowe filmu “Fahrenheit 451” – HBO

Inną kwestią jest wizualna realizacja znajdujących się w scenariuszu wizji i tutaj znowu twórcy nie wywiązują się idealnie ze swojego zadania, ponieważ mimo wcale nie najmniejszego budżetu i prawdopodobnie jak najszczerszych chęci wykreowany świat jest wtórny i po prostu nudny. Jest ciemno, jest tłoczno, są wysokie budynki, wszechobecne reklamy, a całość podsumowuje bezpłciowa muzyka, której brzmienie, na jeszcze gorsze, zmienia tylko wtedy, kiedy pokazywane na ekranie sceny w swoim założeniu mają skłaniać do refleksji i/lub pochylenia się na chwilę przed recytowanymi właśnie, oderwanymi od rzeczywistości fragmentami książek. Strona formalna na dłuższą metę męczy, a oglądane 451° Fahrenheita momentami wydaje się gorsze niż wizja życia w ukazanym w filmie uniwersum.

Jednak w całym tym zgiełku i tak najważniejsza jest historia jednego ze strażaków, Guya Montaga (zaledwie poprawny Michael B. Jordan), który zaczyna kwestionować wykonywaną przez siebie pracę i dzięki znajomości z członkinią organizacji starającej się uchronić dorobek wszelakich pisarzy od zapomnienia dojrzewa do próby buntu przeciwko systemowi. W opozycji do niego staje szef straży pożarnej (świetny, ale grający samego siebie Michael Shannon), który spełnia w życiu Montaga rolę zarówno przybranego ojca, jak i najlepszego przyjaciela. Boli trochę powierzchowność tego konfliktu, bo w skrajnie różnych postawach reprezentowanych przez obu panów brakuje jakiejkolwiek szarości i odejścia od po prostu przedstawienia głównej problematyki utworu na przykładzie konfrontacji dwóch strażaków. Dlatego o wiele lepiej prezentują się wewnętrzne rozterki poszczególnych bohaterów i to, co z nich wynika. Postać grana przez Shannona, mimo sprzeczności i targających nim wątpliwości jest modelowym przykładem jednostki oddanej sprawie i wierzącej w niszczycielską siłę słowa pisanego. W jednej ze scen czyta on głównemu bohaterowi urywek jednej z rozmów Raskolnikowa i Porfirego, a ekspresja i zaangażowanie z jakim reaguje na te zupełnie oderwane od wydźwięku całości utworu Dostojewskiego słowa idealnie podsumowują jego zjadające swój własny ogon podejście.

Przeczytaj również:  „Kaczki. Dwa lata na piaskach" – ciężkie słowa o trudnej przeszłości [RECENZJA]

Akcja się rozwija, poznajemy ruch oporu, a całość skręca w niesamowicie nieadekwatną stronę. Mesjanizmu tu tyle, że Adam Mickiewicz byłby dumny, pobieżnie rozwinięty wątek miłosny mógłby równie dobrze w ogóle nie istnieć, motywacje buntowników i podjęte przez nich decyzje pozostają chaotyczne, a rozwiązanie akcji przywodzi na myśl podejrzenie, że reżyser założył się z kimś o czas trwania filmu i koniecznie musiał zamknąć go w stu minutach. Całość okraszona jest rozwijającymi się wraz z fabułą retrospekcjami dotyczącymi ojca Montaga, z których nie wynika nic, co i tak nie było już jasne.

Materiały prasowe filmu “Fahrenheit 451” – HBO

Jako że jest już to druga w historii ekranizacja tej powieści, trudno uniknąć nasuwających się myśli o szukaniu skojarzeń z powstałą w 1966 roku wersją wyreżyserowaną przez Françoisa Truffauta. Dużo ich na szczęście nie ma i śmiało można powiedzieć, że obie wersje uzupełniają się wzajemnie i adaptują tekst źródłowy na dwa różne sposoby. Ciekawe jest to, jak bardzo różni się podejście do elementów science-fiction w obu wersjach. W tej brytyjskiej prawie w ogóle z tego zrezygnowano, postawiono na osadzenie akcji w czasach współczesnych z zaledwie pojedynczymi elementami odbiegającymi od technologicznych standardów obowiązujących w latach sześćdziesiątych, zaś amerykańska aż kipi od futurystycznych rozwiązań należących do prawdopodobnie dość bliskiej już przyszłości w stylu: wspomnianej już sztucznej inteligencji zarządzającej każdym domem czy wielkich wyświetlaczy zajmujących całe ściany. Po raz kolejny potwierdza się, że im bliżej do przewidywanego postępu, tym naturalniej on wygląda i lepiej komponuje się z resztą, ponieważ te drobiazgi z przyszłości są jednym z mocniejszych punktów formalnej strony tego widowiska.

Dużo tutaj do chwalenia, ale jest też na co narzekać, dlatego w ogólnym rozrachunku 451° Fahrenheita jest produkcją nierówną i niesatysfakcjonującą. Szeroka wizja traci na niedostatecznym rozwinięciu, a strona techniczna i gra aktorska giną w morzu poprawnej przeciętności. Jeżeli doczekamy kiedyś świata, w którym książki będą palone,  takie jak ta ekranizacje nie będą odpowiednią alternatywą.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.