Nowe Horyzonty 2018 – Retrospektywa Nicolasa Roega


Osiemnasta edycja MFF Nowe Horyzonty, poza ogromem wszelakich odkryć oraz długo wyczekiwanych premier, obfitowała również w kilka niezwykle frapujących retrospektyw. Zmartwychwstała po ostatnim sukcesie Duszy i ciała Ildikó Enyedi, wiecznie żywy Ingmar Bergman, który w tym roku obchodziłby setne urodziny czy dwójka mało znanych w Polsce Portugalczyków: João César Monteiro oraz Pedro Costa. Najwięcej naszej uwagi zebrał jednak zapomniany już nieco gigant brytyjskiej kinematografii, czyli Nicolas Roeg. O nim, a także o jego filmach – niżej.
Zobacz również: Camping #18 – „Kobiety – piranie” (1989)
Kończący dzisiaj dziewięćdziesiąt lat reżyser przeszedł długą i wyboistą drogę w filmowym świecie. Na planie zaczynał jako chłopiec na posyłki, znajdował się w samym sercu procesu tworzenia i to tam nauczył się wszystkiego od podstaw (nie ukończył żadnej szkoły filmowej), spędzał czas wykonując najbardziej toporne prace, a po godzinach zafascynowany siedział przy Editoli, gdzie narodziła się jego miłość do cofania obrazu – tworzeniem tego, co zniszczone i niszczeniem tego, co stworzone (widoczna na poziomie pojedynczych scen chociażby w Z przymrużeniem oka czy Walkabout). Od początku lat pięćdziesiątych pracował przy wielu produkcjach jako asystent kamery (a nawet jako ostrzyciel!), gdzie awansował w filmowej hierarchii na tyle skutecznie, że rychło stał się operatorem zdjęć i w latach sześćdziesiątych odcisnął swoje piętno na wielu znakomitych produkcjach (jego kadry oglądaliśmy chociażby w znaczącej części Lawrence’a z Arabii (był szefem drugiej ekipy zdjęciowej), niektórych fragmentach Doktora Żywago czy brytyjskiej próbie Françoisa Truffauta – 451 stopni Fahrenheita)
Jego pełnometrażowy debiut reżyserski to nakręcony razem z Donaldem Cammellem w 1970 roku Performance – film tak intensywny, że grający w nim główną rolę James Fox zrobił sobie po zakończeniu zdjęć osiem lat wolnego od filmowego aktorstwa. Kolejne, jeszcze lepsze filmy były już tylko kwestią czasu. Rok po kontrkulturowym obrazie z Mickiem Jaggerem przyszedł czas na pierwszy samodzielny projekt reżyserski, czyli australijskie, inicjacyjne kino drogi zderzające człowieka i naturę z niewyobrażalną siłą (Walkabout). Dalej był znakomity horror psychologiczny z Donaldem Sutherlandem oraz Julie Christie (Nie oglądaj się teraz), równie enigmatyczny co kultowy dramat science fiction z Davidem Bowie w roli głównej (Człowiek, który spadł na Ziemię), wiedeński kryminał wychodzący zarówno poza granicę miasta jak i gatunku (Zmysłowa obsesja), a później również przenikliwe satyry na amerykańskie społeczeństwo (Z przymrużeniem oka), nierzadko wzbogacone o analizę rodzinnych relacji (Eureka, Tor 29) i wiele, wiele innych.
Zobacz również: Kulturawka #6 – Taśmy Eisensteina cz.1
Jego twórczość w całej swojej kreatywności i przełomowości miała kilka stałych punktów. Zjawiskowa Theresa Russel, która nie tylko współpracowała z Roegiem przy ośmiu projektach na przestrzeni piętnastu lat, ale prywatnie była również jego żoną, zamiłowanie do perfekcyjnego montażu, dzięki któremu wychodził w swoim opowiadaniu historii poza sztywne ramy scenariusza, wynikający z niego (i nie tylko, bo również z błyskotliwych dialogów i aktorskiej ekspresji) często chaotyczny, ale zawsze celny i niemożliwy do opowiedzenia poza filmem humor napędzany ukrytym w detalach komizmem. Dorobek Nicolasa Roega miała ogromny wpływ nie tylko na kolejne pokolenia twórców (do inspiracji brytyjskim reżyserem przyznają się chociażby takie nazwiska jak: Danny Boyle, Peter Jackson czy Guillermo Del Toro), ale również na coraz to nowych widzów, którzy w jego obrazach odnajdą to, co w kinie jest najważniejsze, czyli esencjonalną miłość do filmu i niewyczerpane pokłady twórczej kreatywności.
Zobacz również: „Zama” – Bzik tropikalny – Recenzja
Teraz czas na krótkie podsumowanie dziewięciu pokazywanych we Wrocławiu filmów Nicolasa Roega. Kolejność nie jest w pełni przypadkowa, ale nie powinna być też wiążąca, bo jeżeli akurat nie jest to cała tablica Mendelejewa, to w każdym z tych tytułów tkwi co najmniej pierwiastek filmowego geniuszu.


Klasyka horroru, do dziś będąca źródłem nawiązań, referencji i inspiracji (ostatnio np. dla Ariego Astera, twórcy Hereditary). Ikoniczna już sekwencja otwierająca zapowiada nam nastrój całej produkcji – postępującej, niewytłumaczalnej tragedii, w której pełno tak nielogicznych działań, jak nadprzyrodzonych mocy. Siłą Roegowskiej grozy jest jednak niepokój, stan zapowiadanej tragedii, którą komplikuje dodatkowo brak chronologii fabuły. Kiedy John (Donald Sutherland) i Laura (Julie Christie) przybywają do Wenecji, niewidoma kobieta podająca się za medium przypomina im o zmarłej przed laty córce. Z niewiadomych przyczyn Johnowi, który pracuje przy renowacji starej katedry, grozi niebezpieczeństwo.
Swój niepodrabialny styl reżyser doprowadził do perfekcji, znakomicie wywarzając absurdalny montaż, ironiczną muzykę, irracjonalne dialogi i łamanie gatunkowych tekstur, łącząc powagę i niepewność z perwersyjnym humorem. W Nie oglądaj się teraz Brytyjczyk przywiązuje wagę do szczegółów, ale często wodzi nas za nos, pozostawiajac fałszywe tropy i podejrzenia. Ze współczuciem podejmuje również temat traumy. Konkluzja całej historii wywraca nasze domysły do góry nogami, a sam widz przekonuje się, że nigdy nie będzie w stanie ułożyć puzzli pozostawionych przez autora, który kontestuje wszelkie interpretacje. Opus magnum twórcy stało się prekursorem dla filmowych mózgotrzepów postmodernizmu, które jednak nigdy nie dorównają losowości i technice prezentowanej przez Nicolasa Roega.
(Kamil Walczak)


Dla niektórych widzów ciężko o lepszą zachętę do obejrzenia filmu niż fakt otrzymania przez niego najsurowszych not cenzorskich. Jednak traktowanie Zmysłowej obsesji tylko jako „filmu z kategorią X byłoby dla niego oczywiście wielką ujmą. Nicolas Roeg w tym zbrodniczo nieznanym u nas filmie oczywiście wyprzedził swoją epokę, do czego przyzwyczaił nas w poprzednich pracach, jednak tutaj przełomowość reżysera wybitnie wysuwa się na pierwszy plan. W tej historii o toksycznej miłości i dochodzeniu detektywistycznym wątki mieszają się ze sobą w nielinearny sposób, ale kunszt Roega utrzymuje całość akcji w ryzach. Zaskakujące, jak na dekadę przed Miasteczkiem Twin Peaks reżyser stworzył z Theresą Russel wielkomiejską wersję Laury Palmer – femme fatale obsesyjnie szukającą miłości i szaleńczo zagubionej w tych poszukiwaniach. Współczesnym odbiorcom chyba jednak najbardziej zapadnie w pamięć postać inspektora Netusila granego przez Harveya Keitela – uosobnienie czarnego humoru „Zmysłowej obsesji”, który jednak najlepiej widoczny jest w samej realizacji, mimo poważnej tematyki.
(Michał Palowski)


Albert Einstein, Marylin Monroe, Joe DiMaggio i Joseph McCarthy spotykają się w pokoju hotelowym. Czy to początek kiepskiego żartu, który usłyszeć było można w Ameryce w 1954 roku? Fałszywy alarm. To tylko niesamowicie cięta satyra na amerykańskie społeczeństwo. O tyle celna, że czerpiąca z stereotypów dotyczących tych czterech ikon, a broń atomową krytykująca również poprzez pokazanie, że kampowa kreacja Theresy Russel ma w sobie o wiele więcej energii. Czy Marylin rozumiała szczegółową teorię względności? Kim byliby Amerykanie bez Kolumba? Ile scen potrzeba, żeby przejść od świetnej komedii do chwytającego za serce dramatu? Na te i nie tylko pytania odpowiada Nicolas Roeg. Wszystko, oczywiście, z przymrużeniem oka.
(Michał Piechowski)


Pełnoprawny i samodzielny debiut Nicolasa Roega. Opowieść o rodzeństwie zagubionym na australijskiej prowincji, gdzie spotykają młodego Aborygena, na stałe zapisała się w kronikach kina. Dlaczego? To pewnie jedyny australijski film, jaki znaleźli. Roeg wytycza tutaj szlaki, jakimi będzie podążał przez całą swoją twórczość – od problemów wzajemnej komunikacji i niezrozumienia aż do umiłowania natury, życia zgodnego z jej prawidłami i proekologicznego przekazu. Już podczas jednej z pierwszych scen, kiedy ojciec dzieci zaczyna do nich strzelać, a po chwili podpala auto i ginie w płomieniach, indykuje nielogiczność i dziwność ukazanych zdarzeń.
Temat ten zostanie porzucony, i ani brat, ani siostra nie będę próbowali go wyjaśniać. Roeg stawia nas przed faktem dokonanym i od nieporozumienia wyprowadza dramat całej historii. Uchwycenie sielanki egzystencji i chwili wytchnienia od kapitalistycznego ekspresu czyni Brytyjczyk filmową impresją, złudzeniem, a może fatamorganą. Pozorny survival i próba znalezienia drogi do cywilizacji okazuje się idyllą, którą z utęsknieniem będą wspominać w przyszłości. Z czułością i delikatnością przedstawia się również dorastanie rodzeństwa do okrucieństwa świata, w którym przyjdzie im żyć. Uchwycone z pasją mikrodokumentalisty zdjęcia flory i fauny Australii dopełniają obrazu całości – pięknego, dziewiczego świata, którego istnienie jest naszym istnieniem.
(Kamil Walczak)


Jedna z trzech z kolaboracji Roega z światowej sławy muzykami i to chyba ta najbardziej kultowa, bo z neurotycznym Davidem Bowie w tytułowej roli. Historia kosmity (czy to Ziggy?) wyniesiona ponad ramy kina science fiction i osadzona w tylu kontekstach, że głowa mała. Czy to krytyka amerykańskiego stylu życia, konsumpcjonizmu oraz rzecz o braku rzetelności mediów? A może film o alkoholizmie lub kameralnej tęsknocie za rodziną i utraconym życiem? Jedno jest pewne – z konceptu na przyziemnie międzygwiezdny romans reżyser wyciągnął tutaj niebezpiecznie dużo, a całość, choć wymagająca, satysfakcjonuje na niepokojąco wielu płaszczyznach. Cieszy również wsteczne nawiązanie do Moonlight oraz bycie inspiracją dla okładek dwóch albumów Bowiego, a litewskie pytanie i podrzucanie ciastek zasługują na osobny film.
(Michał Piechowski)


Mimo że jest to jego współreżyserowany z Donaldem Kimmelem pierwszy film, wyraźnie widać tu wyznaczniki ekscentrycznej kultury kina Nicolasa Roega. Przesiąknięty kontrkulturowym wigorem Performance przedstawia nam Chasa (James Fox), rezolutnego gangstera, który wpada w kłopoty ze swoim szefem i ucieka przed londyńskim gangiem. Ląduje u odciętego od świata Turnera (Mick Jagger), która zagłębia go w świat nonkonformizmu i seksualnej dezynwoltury. Alteregoiczny miraż gwiazdy rocka to tutaj czysta psychodelia, a forma, jaką przybiera film, buzuje niepohamowanymi eksperymentami montażowymi, migawkowymi skojarzeniami i epileptycznym rytmem.
Już prolog filmu, ułożony w niesforną, niechronologiczną mozaikę cięć z różnymi bohaterami i lokacjami, wprowadza zamęt i dezorientację u widza. Choć fabularnie obraz jest niedbale porozrzucany i nonszalancki, to tętni muzyczną kontrkulturą z wokalistą Stonesów jako swoją diwą. Nie bez kozery protagonista przechodzi metamorfozę, wzorując się na wywieszonym na ścianie plakacie Jima Morissona. Nagrany w 1968 r. Performance, ze względu na ilość zuchwałego negliżu i nieobyczajność, przeleżał na cenzorskiej półce 2 lata. Dziś, będąc trochę zapomnianym, jest uznawany za brytyjski wzór w tak bezkompromisowym i ponadprzeciętnym użyciu nietypowych połączeń formalnych.
(Kamil Walczak)


To jeden z tych filmów, które starsze dzieciaki z przestrachem wspominają z dzieciństwa. Jednak ta najbardziej komercyjna produkcja Roega okazuje się czymś więcej niż zagubionym sequelem Gremliny rozrabiają. Historię zlotu wiedźm, które próbują otruć wszystkie dzieci w Anglii, i bystrego chłopca Luke’a, który musi je powstrzymać, wyróżnia niegasnący talent reżysera do snucia opowieści. Można żałować, że jest tak powściągliwy w montażu, ale dalej dostarcza bezwstydnej, kinowej rozrywki. Slapstickowe gagi (którym wtóruje postać Rowana Atkinsona) konfrontują kampową konwencję, a szkaradnie ucharakteryowany sabat (z Anjelicą Huston na czele) kontrastują niewinne dzieci o niebiańskich oczach. Niestety, gubi się w tym trochę specyfika stylu Brytyjczyka.
(Kamil Walczak)


Na pierwszy rzut oka życie Lindy nie wydaje się aż takie złe. Całe dnie spędzane na zajmowaniu się przestronnym domkiem jednorodzinnym, spotykaniu się z koleżankami i oczekiwaniu na powrót męża, poważnego lekarza z odrobinę mniej poważną pasją – kolekcjonowaniem miniaturowych pociągów. A potem zjawia się młody mężczyzna podający się za utraconego syna kobiety i wszystkie głęboko ukryte pęknięcia zaczynają pojawiać się na powierzchni. Niesamowicie intymne i wnikliwe spojrzenie na teraźniejsze efekty traumy z przeszłości, perfekcyjne przeszarżowanie napędzane brawurowymi kreacjami Theresy Russel i Gary’ego Oldmana i boleśnie kontrastujący z dramatyzmem całości humor oraz rozmach, którego nie powstydziłaby się grupa Monty Python. Nicolas Roeg w świetnym stylu udowadnia, że każdy wybitny reżyser powinien w swojej karierze nakręcić choć jeden film o kobiecie.
(Michał Piechowski)


Niezbadana wciąż Ameryka, a pośród dosłownie niczego samotny poszukiwacz fortuny, który wszystko chce osiągnąć samemu i tylko wszechobecny śnieg (wszak to Alaska) przypomina nam, że nie oglądamy wcale Daniela Day-Lewisa w Aż poleje się krew. A potem przenosimy się w przyszłość i historia o człowieku, który zdobył pieniądze przeradza się w historię o pieniądzach, które zdobyły człowieka. Mnogość wątków poraża i przeraża, sprawiając, że jeden seans to zdecydowanie za mało, bo amerykański sen zamieniający się w koszmar to tylko wierzchołek góry lodowej. Dodatkowym smaczkiem doborowa obsada: Gene Hackman, Theresa Russel, Rutger Hauer, Joe Pesci i Mickey Rourke to aktorski tandem o sile rzadko spotykanej w jednym filmie.
(Michał Piechowski)