Recenzje

“Apostoł” – Horrorowa perełka Netflixa – Recenzja

Michał Piechowski

Pogoda jest coraz bardziej zmienna, a dni stają się zauważalnie krótsze. Tak, to już ten moment w roku. Październik. Połączenie reputacji najstraszniejszego miesiąca i zniechęcającej do wychodzenia aury za oknem to mieszanka, którą skrzętnie wykorzystał Netflix, planując datę premiery swojej najnowszej produkcji. Obietnica niejednoznacznego balansowania na granicy thrillera i horroru oraz dostępność bez wychodzenia z domu wystarczają Apostołowi, by przyciągnąć widza przed ekran, zaś wszystko inne, o czym niżej, pozwala utrzymać mu go tam przez prawie 130 minut.

A w tym czasie, pomimo powolnego tempa, dzieje się całkiem sporo. Surowy i dziki klimat produkcji widoczny jest już na pierwszy rzut oka za sprawą świetnych zdjęć i zimnej kolorystyki, dzięki którym nawet otwarta przestrzeń wydaje się być przytłaczająca i osaczająca. Chociaż odpowiedzialny za reżyserię Gareth Evans to twórca znany szerzej przede wszystkim za sprawą dylogii Raid, próżno czekać w jego najnowszym filmie na widowiskowe sekwencje akcji stanowiące o sile całości. Niekomfortowe sceny przemocy Apostoła uderzają swoją brutalnością i powolnością i jawią się raczej jako przykra konieczność aniżeli akceptowalna codzienność.

Zobacz również: „22 Lipca” – Recenzja

Apostoł

Fabularnie zaś bliżej tutaj do mniej znanej części dorobku Evansa, czyli noweli Safe Heaven będącej częścią kultowej poniekąd w pewnych kręgach horrorowej antologii V/H/S 2. Ten krwawy i okultystyczny segment opowiadający o grupie dziennikarzy przeprowadzającej wywiad z szefostwem indonezyjskiej sekty to absolutny wzorzec wykorzystania techniki found footage oraz chaotycznych zagrań odnoszących się zarówno do formy, jak i treści.

Oto bowiem trafiamy na odizolowaną wyspę, na której egzystować próbuje społeczność wierząca w tajemniczą Boginię zamieszkującą okoliczne tereny. Wspólnota ta, nazywana Erisden, obiecuje mniej więcej to samo, co każda inna utopia. Szumne hasła głoszące równe traktowanie, dostatnie życie oraz wolność i szczęście to tylko jedna strona medalu – po drugiej znajduje się raczkujący kult jednostki, bliska wizja głodu oraz ściśle przestrzegana godzina policyjna sugerująca niewygodne sekrety władców. Ale czy te niedogodności na pewno wynikają ze złych zamiarów „szefów” wyspy? A może te zasady są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania Erisden? Prawda nie jest oczywista i zależy od wielu czynników.

Zobacz również: „7 uczuć” – Recenzja

Czynników nie zawsze jasnych i nie zawsze racjonalnych. Charakterystyczne dla wielu horrorów patrzenie na świat oczami sceptycznych/nieświadomych bohaterów i wahanie się pomiędzy wytłumaczeniem realnym i paranormalnym znajduje swoje ujście także tutaj. Szkoda, że opary niejednoznaczności zostają rozwiane zbyt szybko, ale Apostoł zdaje się zgadzać z tezą, że strach filmowych postaci może być równie przerażający co strach widza. I ja też muszę się z nią zgodzić.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Apostoł

Ostatecznie film Evansa wychodzi daleko poza prostą historię o złowieszczej sekcie i mocarnym protagoniście po przejściach. To opowieść o trudnych do spełnienia ideałach, za którymi mimo wszystko warto podążać. Wspólnota Erisden nie jest tworem naturalnym, o czym dosadnie przekonuje nas pewna scena, w której to jeden z ojców-założycieli, proklamujący przecież swoją wiarę w Boginię, wykrzykuje pod wpływem strachu gromkie „Jesus Christ!”. Nawet najlepsze intencje i próby odcięcia się od społeczeństwa nie zmienią natury człowieka. To także opowieść o hipnotyzującej sile natury niemożliwej do podporządkowania i wyrywającej się nawet z najciaśniejszych więzów. Natury, która kołem się toczy i gniecie wszystko na swojej drodze.

Zobacz również: „Chef Flynn – najmłodszy kucharz świata” – Recenzja

Tym, który razem z nami przekonuje się o wszelakich mankamentach Erisden jest Thomas Richardson – nowoprzybyły osadnik z ukrytą misją, jaką jest uwolnienie swojej porwanej siostry z rąk religijnych fanatyków. Utkany z traumatycznej przeszłości, wszechobecnych blizn i obłędu w oczach protagonista jest zaledwie cieniem dawnego siebie – misjonarza głoszącego słowa Jezusa na nieprzyjaznym Dalekim Wschodzie. Thomas łączy w sobie zwierzęce wręcz nieokrzesanie z chłodnym i inteligentnym spojrzeniem na otaczającą go rzeczywistość, a jego wyzuta z ideałów egzystencja podtrzymywana jest tylko i wyłącznie potrzebą uratowania siostry. Duża w tym portrecie zasługa wcielającego się w głównego bohatera Dana Stevensa, którego demonicznie doskonały występ cieszy jeszcze bardziej, gdy przypomnimy sobie, że kilkanaście miesięcy temu Bestią był on tylko z nazwy, w równie wystawnej co bezbarwnej adaptacji francuskiej baśni.

Apostoł

Drugi plan broni się jak może, ale brakuje bardziej zdecydowanego rozwinięcia bohaterów. Będący łącznikiem pomiędzy Boginią i mieszkańcami Erisden prorok Malcolm (Michael Sheen) zatraca się w marzeniach o wolności i konsekwencjach własnych czynów i z pozornie głównego szwarccharakteru przeobraża się w ledwie trybik w maszynie. Niewinny i pełen młodzieńczego wyidealizowania romans Jeremy’ego (Bill Milner) oraz Ffiony (Kristine Froseth, którą na Netfliksie mogliśmy ostatnio zobaczyć także w godnym przemilczenia Sierra Burges jest przegrywem) przepięknie kontrastuje z brutalnością otaczającego świata, a córka Malcolma, Andrea (Lucy Boynton), to w zasadzie tylko służący Thomasowi drogowskaz, ale za to tak rezolutny i uroczy, że ostatecznie można na to przymknąć oko.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?
Zobacz również: „Źle się dzieje w El Royale” – Recenzja

Nie przeczę, będę bronił tych pobocznych wątków jak tylko mogę, bo chociaż ich niepogłębienie i nierozwinięcie oraz papierowość innych niż główny bohaterów to poważne zarzuty w stronę Apostoła, ostatecznie jednak wielkim błędem byłoby przesadne branie pod uwagę tych niedoskonałości scenariusza przy ostatecznej ocenie. Można narzekać, ale można też skupić się na tym, co na naszą uwagę zasługuje bardziej. Wspomniane już wyżej zdjęcia to tylko wierzchołek tej audiowizualnej góry lodowej. Aria Prayogi i Fajar Yuskemal (duet na stałe współpracujący z Evansem) odwalają kawał dobrej roboty, a stworzona przez nich ścieżka dźwiękowa to doskonała mieszanka pozostającej w bliskim kontakcie z naturą muzyki ilustracyjnej i charakterystycznych dla kina grozy motywów eskalujących napięcie. Oko cieszą również kostiumy i scenografia, dzięki którym naturalistyczne natręctwa Apostoła stają się jeszcze bardziej wydatne i wydajne.

Apostoł

Zresztą ten przywodzący na myśl Czarownicę: Bajkę ludową z Nowej Anglii naturalizm to nie jedyny pastisz Evansa. Sceny w tajemniczym domu to czysta zabawa Deltorowskim podejściem do grimdarku znanym z Labiryntu Fauna i Hellboya: Złotej Armii. Pływający w krwi Thomas i konsekwencje tej uciechy to przepiękne przypomnienie kultowej sekwencji z Obcy: Decydujące starcie, a kamera kręci tutaj momentami piruety nie gorsze niż te Gaspara NoéNieodwracalne czy Climax.

Apostoł to świetna mieszanka horrorowych schematów, solidna, trzymająca w napięciu rozrywka oraz przepyszna uczta dla oczu i uszu. Kwestie fabularne kuleją, ale nie przeszkadza to zbytnio filmowi w biegnięciu swoim własnym tempem. Właśnie takimi produkcjami Netflix buduje swoją potęgę i nie pozostaje nam nic innego, jak tylko cieszyć się z tego powodu i zacierać ręce w oczekiwaniu na kolejne tak dobre premiery tego streamingowego giganta. Oglądajcie czym prędzej, póki październik jeszcze się nie skończył!


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.