“Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach” – Recenzja
Pewnie każdy z nas – drodzy Panowie – zadał sobie kiedyś to pytanie. I choć przychodzi ono zgoła naturalnie, to udzielenie jednoznacznej odpowiedzi nie należy do najłatwiejszych zadań. Osobiście również nie mam chyba zbyt wiele w tej kwestii do powiedzenia… Poza jednym – w tych sprawach nigdy nie idźcie za głosem punka. No chyba, że liczycie na możliwie najbardziej absurdalny trip, o jakim mogliście pomyśleć…
Zobacz Również: Klasyka z Filmawką – „Rashōmon” Akiry Kurosawy
Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach szybko bowiem uzmysławia swojemu widzowi, iż “zwyczajny” punkowy after, na jaki zmierza trójka głównych bohaterów, nie będzie taki “zwyczajny”. A przynajmniej nie w miejscu, do którego ostatecznie docierają. W pewnej londyńskiej posiadłości, którą młodzi buntownicy omyłkowo biorą za cel swojej podróży, podzieleni na kilka odrębnych klanów Obcy, uprawiają swe kosmiczne rytuały, przypominające z grubsza niemiecką imprezę disco późnych lat 70. Zresztą za takową też biorą ją lokalsi, próbując dopasować się do hermetycznego towarzystwa i poderwać co piękniejsze cudzoziemki. Prywatka ta nie do końca jednak idzie po myśli młodzieńców, z których tylko Enn (Alex Sharp) może wyjść zadowolony – udało mu się wszak zaintrygować Zan (Elle Fanning), niezadowoloną ze swej pozycji we własnej społeczności kosmitkę, która postanawia wyruszyć z nim na poszukiwania punku. Od tego momentu sprawy nabierają zawrotnego tempa, a szaleństwo zaczyna korespondować z miłością i z walką o zachowanie tożsamości ukochanej osoby…
Zobacz Również: „Mission Impossible – Fallout” – Recenzja
Koncept przyjęty przez Johna Camerona Mitchella (na co dzień aktora, tu występującego w roli reżysera i scenarzysty) brzmi nadzwyczaj ekstrawagancko – niektórzy zapewne powiedzieliby, że aż zanadto. Nie trudno bowiem w takiej sytuacji o tanie tandeciarstwo, które sprowadzałoby się do uznania prymatu konwencji młodzieżowej komedii, nie odznaczającej się przecież zbyt obszerną i zdatną do eksploatacji przestrzenią narracyjną. Twórca w dość sprytny sposób rozwadnia jednak miałkość niniejszego standardu poprzez odwołania do kilku B-klasowych estetyk jednocześnie – prócz wyjściowej teen dramy ujrzymy tu także elementy niszowego kina sci-fi, exploitation, a nawet gore. Szczególnie zastosowanie tych dwóch ostatnich może budzić pewnego rodzaju podziw wobec reżysera, jako że nie pełnią one wyłącznie funkcji “uatrakcyjniania” obrazu, ale przede wszystkim stawiają go ponad gatunkowy schemat, wywołując szok w chwilach, gdy widz spodziewa się raczej spokojniejszej sceny. Tego typu zabieg wymagał od Mitchella odwagi, a czasami wręcz iście punkowego tupetu, za który należy mu przyznać plusika do oceny końcowej.
Zobacz Również: $700 milionów dla „Czarnej Pantery” – Niezasłużona wisienka na box office’owym torcie?
I nie gorzej wypada również sama narracja, która mimo że kilkukrotnie łapie zadyszkę i zaczyna taplać się w bagnie niepotrzebnie wydłużonych dialogów bądź skrajnie banalnych dowcipów, poprzez formę jest w stanie zaintrygować odbiorcę na tyle, by ten uważnie śledził koleje losów każdego z trójki (czwórki w zasadzie) bohaterów. Wśród nich natomiast, poza Elle Fanning, która wciela się w nietuzinkową acz nieco mechaniczną “gwiazdkę z nieba”, odnajdziemy same kliszowe figury, stanowiące o obliczu kina młodzieżowego od jego zarania – Vic to imprezowy żigolo, puszczający oko do każdej dziewczyny, która odsłoni nieco piękna swego ciała przed światem.
Johna z kolei zaliczyć należy do grona fajtłapowatych koleżków przy kości, poszukujących uznania wśród znajomych i rozprowadzających pocztą pantoflową teorie spiskowe; Enn natomiast to everyman, typowy “główny bohater”, którego widz poznaje, gdy jest zerem, a rozstaje się z nim w trakcie trwania jego prime time’u. Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach nie dostarcza więc pod tym względem nowatorskich rozwiązań, lecz nie taki też był jego cel – film dziarsko trzyma się swojego gatunkowego rodowodu, a zamiarów Mitchella należy upatrywać w momentach zrywania z nim w odpowiednich chwilach, by dać widzowi to, czego się po nim spodziewać nie mógł.
Pomiędzy wierszami kolejnych szalonych ekscesów postaci można by się również doszukiwać jakichś życiowych prawd lub poglądów i wniosków twórców na zagadnienia konformizmu, relacji międzyludzkich i istoty rzetelnych uczuć. Sądzę jednak, że nie należy psuć sobie zabawy (nad)interpretacjami, które w kontekście takiego kina mogą narobić więcej szkód aniżeli pożytku. Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach to po prostu ciekawa wariacja na temat klasycznych komedii młodzieżowych, i choć do rewolucji, jaką swego czasu przeprowadziło Spring Breakers, film Mitchella nie ma nawet startu, to dostarcza równe 100 minut kinowej rozrywki na poziomie. A to w tym przypadku uchodzi za nie lada komplement.