Recenzje

“Sobibór” – Recenzja

Tomasz Małecki
"Sobibór" (fot. materiały prasowe)
kadr z filmu “Sobibór” (materiały prasowe)

Nie zaskoczę was chyba stwierdzeniem, że motyw nazistowskich obozów zagłady w kinematografii nie jest niczym nowym. Odkąd za pośrednictwem Nocy i mgły Alaina Resnaisa upadła zasłona milczenia, doczekaliśmy się wielu dzieł, które wykorzystując historyczny a czasem nawet biograficzny kontekst niniejszego zagadnienia, dobierały się do ludzkiej psychiki wyniszczonej doświadczeniem piekła na ziemi. Mogłoby się zatem wydawać, iż w tym temacie prochu już nie wymyślimy, ale jednak – wyobraźnia artysty podobno nie zna granic. I z tego założenia wyszedł chyba Konstantin Khabenskiy, słynny jak Mateczka Rossija długa i szeroka aktor, który prócz występu przed kamerą postanowił także wejść w kontakt z rzemiosłem reżyserskim. Jego podwójna rola w Sobiborze jest natomiast tym, o co wszyscy mogliśmy pytać przed premierą filmu – czy ktokolwiek będzie w stanie powiedzieć nam jeszcze coś, czego w tym temacie nie słyszeliśmy? Albo czy przynajmniej można to zrobić w jakiś jeszcze niepraktykowany dotąd sposób, aby wpuścić odrobinę świeżego powietrza do tego naprawdę często użytkowanego pomieszczenia? Cóż, ja na te pytania nie odpowiem, ale za to pozostawię wam nadzieję, iż ktoś kiedyś udzieli pozytywnej responsy. Khabenskiy natomiast tej nadziei was pozbawi…

Historia Sobiboru jest wyjątkowa z przynajmniej jednego względu – oto w przeciwieństwie do oficjalnej wykładni doktryny reżimu nazistowskiego, zakładającej pozbawienie więźniów obozów koncentracyjnych wszelkiej woli do życia, następuje masowy zryw, którego efektem jest wyzwolenie kilkuset osób oraz doprowadzenie do likwidacji niniejszego miejsca zagłady. Ten wyraz ludzkiej witalności, najdonioślejszy akt pragnienia zachowania własnego, materialnego jestestwa, może, a zatem powinien, budzić najszczerszy podziw, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, ale czego nie do końca potrafił zrozumieć Khabenskiy. Jego film w dużej części bowiem wypełnia ekshibicjonistyczny patos, wielkoprodukcyjna tandeta, która budzi tym większe zniesmaczenie, iż w innych partiach ucieka się on do realistycznego umiaru, a zarazem okrucieństwa. Ten mix konwencji wybucha mu prosto w twarz za każdym razem, gdy tylko dochodzi do spotkania ich elementów składowych w narracji, co oczywiście następuje dość często i w najmniej odpowiednich momentach. Na największy lincz w tym kontekście zasługuje ścieżka dźwiękowa, która – co również jest paradoksem – kontrastuje z naprawdę wybitną warstwą audiowizualną. Wjazd lokomotywy na stację czy wystrzał z karabinu maszynowego potrafią przyprawić o niemałe ciarki, które jednak z miejsca znikają, gdy na horyzoncie majaczą podniosłe melodie smyczkowe i chóralne. Podstawowym problemem Sobiboru jest zatem jego nieudolny eklektyzm, łączenie niespójnych wewnętrznie fragmentów sprzecznych ze sobą konwencji i niezdecydowanie twórców w kwestii tego, co widzowi pokazać, a czego mu oszczędzić.

"Sobibór" (fot. materiały prasowe)
kadr z filmu “Sobibór” (materiały prasowe)

W tym ostatnim przypadku szczególnie reprezentatywne są sekwencje eksterminacji oraz morderstw. Kiedy przez ponad połowę filmu Khabenskiy zdaje się dbać o dobry smak i ekranową elegancję, to wówczas następuje ujęcie rozgniecionej tępym narzędziem głowy niemieckiego oficera. Początkowo postulowana “brutalność bez okrucieństwa” przeradza się więc w pełnokrwisty gore, którego nijak nie mogliśmy się spodziewać i który nijak nie współgra z tym, czego od swojego dzieła oczekiwał reżyser. Tego typu “wahania nastroju” występują także w łonie samej struktury filmu, inspirującej się jednocześnie dokonaniami nurtu eksploatacji jak i klasycznego dramatu obozowego. W takich warunkach widz więc nie może czuć się na seansie Sobiboru komfortowo. Z tym jednak zastrzeżeniem, iż ten komfort odbiera mu nie treść lub nietuzinkowe podejście do tematu, a zagubieni w swej ambicji twórcy.

Zadacie zatem pytanie, skąd tak wysoka ocena? Filmawka się sprzedała? Bynajmniej. Jak na ironię obie wyżej opisane konwencje Sobiboru same w sobie się sprawdzają. Zarówno część eskapistyczna, jak i część realistyczna w swych najgorszych momentach wypadają co najmniej nieźle, stąd też powinniśmy wysnuć twierdzenie, iż to nie film zawodzi, a właśnie to łączenie konwencji. Poza tym podziałem całkiem zgrabnie wypada również implementacja bohatera zbiorowego oraz jego konfrontacja z wyraźnie nakreślonymi bohaterami indywidualnymi. I to jest coś, co na przykład nie udało się Nolanowi w Dunkierce, gdzie o bohaterze zbiorowym mowy być nie może, a bohaterowie indywidualni ograniczani są przez siermiężny scenariusz. Sobibór natomiast w sposób satysfakcjonujący przeprowadza ekspozycję masy oraz dialektykę grup, na czym jednocześnie nie tracą główne postacie, sprawcy zamieszania w obozie. Ich motywacje i działania są wyraźnie uzasadniane, lecz przy tym nie narzucają nam indywidualizacji narracji i nie odciągają uwagi od sedna przedmiotu, jakim jest bunt przeciwko ciemiężcom. To wszak opowieść o bezimiennej sile ludzkiej woli do życia, która nie potrzebuje piedestałów i autorytetów, by dać znać o swoim istnieniu. W tym aspekcie więc Khabenskiy-reżyser okazał się lepszy niż Nolan, a to w niektórych kręgach uchodzi za nie lada rekomendację.

W ogólnym rozrachunku jednak po Sobiborze może w głowie pozostać jedynie chaos. To, co tu jakoś broniłoby się samo, całkowicie ulega, gdy tylko musi wejść w interakcję z całością. Dlatego też na wstępie zaznaczyłem, że Khabenskiy odbierze wam nadzieję – jeśli tak bowiem, z całym dorobkiem intelektualnym i możliwością twórczego parafrazowania (swoją drogą jedną dobitną parafrazę w Sobiborze powinien dostrzec każdy pasjonat rosyjskiego kina), tworzy się dziś kino “obozowe”, to nadzieja nie umarła ostatnia. Ona umarła pierwsza.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Film trafi do polskich kin już 11. maja, tymczasem zapraszamy do obejrzenia jego zwiastunu:

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.