FestiwaleFilmyRecenzjeTydzień Filmu Niemieckiego 2022

Recenzujemy “Fabian albo świat schodzi na psy” Dominika Grafa

Tomasz Małecki
Fabian albo świat schodzi na psy
fot. Kadr z filmu "Fabian albo świat schodzi na psy" / Aurora Films

Możliwość kreowania opinii i wpływu na społeczną świadomość to coś, co władza lubi posiadać na wyłączność – szczególnie w czasach kryzysu. Dzieła otwarcie przedstawiające rzeczywistość taką, jaką jest, są w niesmak tracącym swoje poparcie rządzącym, czemu dają wyraz, stosując rozmaite techniki cenzorskie – od bezpośredniego wpływu na treść, po uzależnianie od siebie instytucji odpowiadających za ich powstawanie.

Dokładnie taki przypadek stał się dziełem powieści „Fabian. Historia pewnego moralisty” pióra Ericha Kästnera. Powieść ta ukazała się w 1931 roku, gdy projekt Republiki Weimarskiej wchodził wielkimi krokami w schyłkową fazę własnej realizacji. To właśnie wtedy swoje żniwo zbierała rozgalopowana inflacja i krytyczny poziom bezrobocia, demokracja kruszyła się na oczach samych zainteresowanych dzięki kolejnym przemocowym wybrykom partii nazistowskiej, a powszechna beznadzieja i poczucie schyłkowości skutecznie pozbawiały siły sprawczej nawet najbardziej światłe jednostki i instytucje.

Historia zdemoralizowanego inteligenta Fabiana, który swój czas poświęca (najczęściej w pubach, kabaretach i klubach nocnych) egzystencjalno-hedonistycznym poszukiwaniom bez celu nie mogła więc przypaść do gustu politycznym liderom, którzy stawali na rzęsach, by udowodnić (głównie sobie), że chleb za kilka tysięcy marek to wcale nie jest ekonomiczna katastrofa. Ostatecznie więc trafiła ona na półki w okrojonej wersji i dopiero w 2013 roku światło dzienne ujrzało jej zrekonstruowane wydanie, na podstawie którego z kolei powstał film Dominika Grafa.

O tym jednak, że jest to film bardziej współczesny niż historyczny, mówią nam już materiały promocyjne i – co najważniejsze – pierwsze kadry filmu. Praktyczne pominięcie elementu ekspozycji pozwoliło twórcom wrzucić widzów od razu w głąb opowieści i postawić wyraźny akcent na uniwersalność i ponadczasowość zdarzeń oraz zachowań. Pieczołowitość, z jaką pielęgnują oni tę – jak się wydaje – zasadę, przechodzi jednak najśmielsze oczekiwania, ponieważ kontekst stricte historyczny (tak przecież ważny dla istoty oryginalnego dzieła) jest tu w zasadzie zaznaczany wyłącznie przez ubiór postaci. Nawet ulice, którymi poruszają się bohaterowie, dają odczucie niedzielnego spaceru po „starówce” aniżeli faktycznie historycznym Berlinie.

Przeczytaj również:  TOP 10 Filmów z gatunku „Good for Her” [ZESTAWIENIE]

Ten efekt osiągany jest również dzięki – w mojej opinii najmocniejszej – stronie filmu, czyli formie narracji. Agresywny, neonowofalowy montaż, rozedrgana, dynamiczna praca kamery (stalowe płuca operatora), lubujące się w atakowaniu z planu bliskiego ujęcia, zaburzanie linearności opowieści poprzez animowane lub archiwalne wstawki, czy nagłe przeskoki przestrzenne i czasowe. To wszystko działa tu na rzecz odczarowania (lub właśnie zaczarowania) historycznej konwencji filmu i sprawienia, by formą snuła się dekadencko poetycka opowieść człowieka uwięzionego w niestabliności. Ta fundamentalna niestabilność systemu społecznego i jednostkowy kryzys egzystencjalny z niego wynikający to zresztą rzeczy, które w zaskakujący sposób łączą naszą rzeczywistość z rzeczywistością weimerską. I połączenia te są więcej niż metaforyczne.

fot. Kadr z filmu "Fabian albo świat schodzi na psy" / Aurora Films
fot. Kadr z filmu “Fabian albo świat schodzi na psy” / Aurora Films

Film ten nie hołubi jednak wyłącznie regułom kina awangardowego i artystycznego. Dość powszechne są w nim elementy np. komedii, rozumianej dodatkowo w bardzo „niemiecki” sposób. Kto choć pobieżnie śledzi współczesne kino niemieckie ten wie, że filmowcy tej kinematografii lubują się w kameralnych „śmieszkach”, które bardziej niż komentarz do sprawy wybrzmiewają jako koleżeńskie kuksańce i bardziej od silenia się na wielowymiarowość odnajdują się wśród niegroźnych rozładowań sytuacyjnych. Ta aksjologiczna dychotomia Fabiana, czyli posługiwanie się językiem zarówno zawoalowanych komentarzy społecznych, jak i prostot kina gatunkowego, sprawia, że na przestrzeni swojego potężnego przecież metrażu zachowuje jednorodnie równe tempo, a także pozwala odnieść wrażenie, że w jednym filmie zawartych jest kilka opowieści o tej samej treści, lecz różnym kalibrze emocjonalnym. Co, rzecz jasna, traktowałbym wyłącznie w kategorii pozytywu.

Przeczytaj również:  „Czasem myślę o umieraniu” – czy slow cinema może stać się too slow? [RECENZJA]

Swoista „rozmaitość atrakcji” oferowanych przez ten film wybrzmiała dostatecznie w mojej wyobraźni jeszcze za pośrednictwem ilości stylistycznych skojarzeń, jakie mimowolnie przychodziły do mnie w trakcie seansu. Gdzieś nawinęła mi się twórczość Żuławskiego (zarówno seniora, jak i juniora), innym razem Harmony’ego Korine’a, nie omieszkałem też pomyśleć w tym kontekście o Sionie Sono. I choć pewnie każde z tych skojarzeń da się obalić tak samo jak i potwierdzić, to sam fakt ich zaistnienia świadczy w mojej opinii o swego rodzaju duchowości Fabiana jako dzieła filmowego. Ten aspekt pozostawiam jednak widzom do odczucia i ocenienia.

Nie jest to jednak obraz, który przypadnie do gustu każdemu widzowi. Zalety, o których wspominam, mogą w innym odbiorze świadczyć o jego słabościach, a przy ich świadomości ów metraż może skutecznie odstraszać nawet twardych festiwalowiczów. Nie jest to w końcu forma stylu zerowego, a jej aktualność i świeżość odpowiadają tak za powstanie odczucia świeżości, jak i ewentualnego przebodźcowania. Lecz nawet w tym fancie odnaleźć można powód, dla którego Fabian to film warty naszej uwagi – wszystko wszak, co zmusza nasze zmysły do działania, na taką uwagę zasługuje.

Więcej o trwającym Tygodniu Filmu Niemieckiego znajdziecie tutaj.

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.