Advertisement
RecenzjeSplat!FilmFest 2019

“Kosmiczne maszyny” – Kung Fury na poważnie? [RECENZJA]

Bartek Bartosik

Pamiętacie ostatnie sceny Requiem dla snu? Albo finał Czasu apokalipsy? A Donniego Darko, kiedy w tle leci „Mad World”? Te sceny, które emocjonalnie, wizualnie i narracyjnie puentują dobiegający końca film, zostawiają widza z otwartymi ustami i oddychaniem przełączonym w tryb manualny. Oczywistym jest, że takie puenty mają sens, kiedy stanowią zwieńczenie zgrabnej historii lub odnoszą się do bohatera, do którego zdążyliśmy się przywiązać. Ale co by było, gdyby taką scenę rozciągnąć na 50 minut?


Przeczytaj również: Jaki będzie Splat!FilmFest 2019? Nadchodzi największy festiwal nowego kina grozy w Polsce!

Na to pytanie pomaga znaleźć odpowiedź nadciągający na Splat!FilmFest obraz w reżyserii duetu Raphaël Hernandez i Savitri Joly-Gonfard pod tytułem Kosmiczne maszyny. Nazwiska twórców prawdopodobnie niewiele komukolwiek powiedzą, ponieważ posiłkując się Filmwebem można dowiedzieć się, że cała ich dotychczasowa, obejmująca trzy filmy twórczość znalazła w Polsce poniżej setki odbiorców. Nieco więcej powiedzieć może nazwisko Daniela Sandberga figurującego na szczycie listy producentów dzieła. Pan Sandberg trafił do szerokiej publiczności za sprawą swojego nostalgiczno-prześmiewczego Kung Fury. Obydwa filmy powstały z miłości do kina jako unikatowego medium, pozwalającego opowiadać obrazem, obydwa nurzają się w latach 80′, obydwa stawiają na przerysowanie i pastisz, w końcu obydwa sfinansowane zostały przy pomocy crowdfundingu. Powiedzenie jednak, że Kosmiczne Maszyny to kalka Kung Fury byłoby znacznym nietaktem, ponieważ nowszy z filmów, będący w istocie rozwinięciem idei z teledysku grupy Carpenter Brut, odcina się od absurdu i zgrywy, stawiając na audiowizualne rozpasanie, religijną symbolikę i poważny ton.

Przeczytaj również:  Zwycięzca 48. FPFF: „Kos” – Niewolnik i pan [RECENZJA]

Fabuła wciśnięta w te 50 minut seansu sprawia pozory pretekstowej – ot, kosmiczni złomiarze napotykają kapłanki czczące statki kosmiczne i uważające je za żywe istoty. Wywiązuje się konflikt, który prowadzi do międzygwiezdnej pogoni – jednak zniuansowanie zachowań, rytuałów i precyzja w akcjach pokazuje, że po prostu trafiliśmy w środek czegoś niezwykłego, co nie wymaga ani przydługiego wstępu, ani rozwinięcia. Liczy się finał, a jest to bombastyczne przeżycie. Twórcy, dysponując budżetem wahającym się w zależności od źródeł od 200 do 300 tysięcy euro wycisnęli z niego absolutne maksimum, zwłaszcza w sferze formy.

Mimo ewidentnego niskobudżetowego rodowodu Kosmiczne maszyny są jednym z najbardziej zniewalających estetyką filmów, jakie dane mi było w tym roku zobaczyć. Absurdalne, przytłaczające przestrzenie, design statków czy choreografie nagich ciał – duszy statków, utrzymane w stylistyce retro z ziarnem na „taśmie” i przepalonymi kolorami są idealnym, psychodelicznym, filmowym tripem. I właśnie temu tripowi podporządkowana jest narracja, wyganiająca bohaterów w coraz bardziej szalone scenerie i każąc im uczestniczyć w dziwnym tańcu ludzi i maszyn, a to wszystko z syntezatorową, podbijającą adrenalinę  muzyką Carpenter Brut (pierwszy człon nazwy nie jest raczej przypadkowy) w tle.

Do tego wszystkiego dostajemy mesjańską symbolikę, wątki feministyczne, refleksję na temat postępu technologicznego i Bóg wie co jeszcze, a wszystko idealnie zgrane z sensoryczną ucztą, która dzieje się na ekranie. To film stworzony do oglądania z maksymalnym poziomem dźwięku, na możliwie największym ekranie, żeby dać się filmowi zaatakować na jego warunkach.

Przeczytaj również:  „Raport Pileckiego” – Piekło na ziemi i w produkcji [RECENZJA]

Wracając do pytania ze wstępu – co by się stało, gdyby moment kulminacyjny filmu zamienić w cały film? Trzeba byłoby się posłużyć wytartym powiedzonkiem o filmowym orgazmie. Kosmiczne maszyny niewątpliwie nim są, ale niewykluczone, że nawet orgazm może być za długi i również niewykluczone, że omawiany film też by zyskał, gdyby momentami zmniejszyć trochę tempo. Nie zmienia to jednak faktu, że seans Kosmicznych maszyn jest doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju i każdemu, komu dobrze życzę, życzę właśnie takiej projekcji.



Film zobaczycie 3.12 i 5.12 w warszawskiej Kinotece podczas piątej edycji Splat!FilmFestu. Więcej naszych tekstów o festiwalu znajdziecie tutaj, a więcej informacji o filmie tutaj!

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.