PublicystykaZestawienia

7 anime, na których wychowali się Polacy

Paweł Gościniak
Anime
fot. Kadry z anime: "Dragon Ball Super", "Pokemon", "Naruto", "Król Szamanów", "Kapitan Tsubasa"

Lata 90. znam właściwie tylko z opowieści rodzeństwa, bo sam urodziłem się dopiero w 1999 roku. Tamto pokolenie wychowało się na turniejach osiedlowej piłki nożnej i telewizyjnym rozkwicie kreskówek i animacji. Nie chodzi mi tu rzecz jasna o Krecika czy Reksia, ale przede wszystkim o zalewające polski rynek japońskie (nie chińskie) anime. Kiedyś nawet nie znaliśmy tej nazwy, dla nas była to prostu bajka czy kreskówka. To w zupełności wystarczało. Masę emocji przynosiło czekanie na kolejny odcinek Dragon Balla czy Pokemonów, aby później razem ze znajomymi gadać o nim godzinami. Szał ten wywołał rzecz jasna boom na wszelkie gadżety – stroje Super Saiyanów, karty Yu-Gi-Oh czy Duel Masters, tazosy z Pokemonów i naklejki z Naruto, przez które codziennie kupowałem Chipicao przed pójściem do szkoły, aby w przerwie od zajęć wypełnić mój album.

Ta lista trafi najlepiej do osób wychowanych w Polsce w latach 90. minionego stulecia i na początku XXI wieku. Jest całkiem subiektywna, ale na 7 anime się nie kończy, a nostalgia sprawia, że sentymentalny 6-latek góruje nad racjonalnym dorosłym.


1. Dragon Ball Z


fot. Materiały promocyjne “Dragon Ball Z”

“Ka-me-ha-me-ha!”. Poranek i śniadanie z Dragon Ballem, tak wyglądała rzeczywistość jeszcze kilkanaście lat temu. Son Goku jest chyba najbardziej rozpoznawalną w Polsce postacią z anime. Zdecydowana większość z nas choć raz miała styczność z serią Dragon Ball Z. Oglądanie pojedynków Goku, Vegety, Szatana Serduszko czy całej reszty bohaterów, sprawiało mi ogromną radość w dzieciństwie. Różnorodność sag i przeciwników, a także świetna na tamte czasy dynamika walk, zapadły mi w pamięci na długie lata. Do dziś z przyjemnością i nostalgią wspominam tamte czasy, co doprowadza do tego, że czasami włączę sobie starcie z Freezerem, Cellem czy Buu.

Dragon Ball pożegnał się z polską telewizją, gdy do gry wkroczyła Superniania. Ze względu na ogromną przemoc i sceny “zahaczające” o pornografię (m.in. moment, gdy Bulma oferuje jednemu z bohaterów pokazanie swoich majtek w zamian za oddanie jej Smoczej Kuli), musieliśmy rozstać się z Super Saiyanami. Jednak nie zmienia to faktu, że tytuł ten ma się całkiem dobrze i nadal powstają kolejne jego odsłony, jak chociażby zakończone w 2018 roku Dragon Ball Super. Dobrze trzymają się również gry, których regularnie przybywa – w styczniu miała premierę bijatyka Dragon Ball Z: Kakarot, choć ja sam preferowałem serwery w Tibii inspirowane tym anime.


2. Król Szamanów


Król Szamanów
Fot. “Król Szamanów” / mat. promocyjne

“… Szamanów Królem, królem być. Jeśli w sobie to masz, jednym z nich się stań!”. Utwór, który od czasów dzieciństwa siedzi mi w głowie. Jakoś to się dzieje, że gatunek shonen ze względu na swój niski próg wejścia i nastawienie na walkę, wybija się na tle innych anime. Do tej kategorii śmiało można zaliczyć przygody Yoh i Amidamaru. Niełatwo mi stwierdzić, dlaczego Król Szamanów tak dobrze przyjął się w na polskim Jetixie. Może to kwestia ogromnej różnorodności bohaterów, spośród których najlepiej pamiętam Rio z jego ogromną fryzurą i jeszcze większym kciukiem. Może to kwestia wyluzowanego protagonisty i jego relacji z bratem, głównym antagonistą

W sukcesie Króla Szamanów ogromną rolę zdecydowanie odegrał świetny polski dubbing, a także opening, jeden z najlepszych, jakie było mi dane widzieć wśród anime puszczanych w polskiej telewizji. Również dobrze wspominam sposób, w jaki pokazano więzi między bohaterami, a duszami zaklętymi w ich broniach. Motyw ten znany jest z wielu japońskich animacji, jak chociażby opisanego poniżej Bleacha. Pamiętam jeszcze grę o Królu Szamanów na symulator Gameboya. Nie była łatwa, ale sprawiała masę frajdy. Była też próba wskrzeszenia anime i zrobienia remake’a, ale w 2017 roku została ona zawieszona przez autora. Mimo wszystko nadal mam tę produkcję w moim serduszku.


3. Pokemon


Pokemon
Fot. Kadr z anime “Pokemon”

“Po-ke-mon! Czy już wszystkie masz? Czy już wszystkie masz?”. – anime, które swój początek wzięło z gry na Nintendo czy Gameboya. Ciężko powiedzieć, co w Polsce było bardziej znane – animacja czy Pokemon Red. Jedno jest pewne, nietuzinkowość i fantastyczny sposób promocji marki sprawił, że ma ona fanów na całym świecie. W Pokemony grałem na symulatorze Gameboya, oglądałem w telewizji, zbierałem karty (gdzie najbardziej zakochałem się w Arcanine) i wymieniałem z kolegami tazosy. W drugiej klasie podstawówki znalazłem w bibliotece komiks opowiadający o Mewtwo, który od razu przypadł mi do gustu. Nie było momentu, żebym gdzieś nie natrafił, chcąc czy nie, na jakiś gadżet związany z Pokemonami.

Chyba ta kompleksowość sprawiła, że nie sposób było przejść obok Pokemonów obojętnie. Każdy mógł znaleźć w nich coś dla siebie. Wiele radości sprawiało oglądanie kolejnego razu, gdy “zespół R znowu błysnął”. Pokemony, które poznawaliśmy w pierwszych generacjach, najbardziej przypadły nam do gustu. Szczerze mówiąc, ciężko mi się teraz połapać w całym uniwersum, bo co chwila pojawia się nowa gra czy anime z serii. Nieszablonowe podejście sprawiło, że jeszcze kilka lat temu powstało rewolucyjne Pokemon GO, przez co wierzę w długoletnie utrzymanie się marki na rynku.


4. Naruto


Naruto
Fot. Kadr z anime “Naruto”

Kolejny twór emitowany przez Jetix, do którego mam ogromny sentyment. Było to pierwsze anime, które oglądałem poniekąd “na poważnie”. Dragon Balla, Pokemony czy Króla Szamanów traktowałem jako po prostu kreskówkę, ale tu coś się we mnie przełączyło i wpadłem w japońską otchłań. Obejrzałem całą serię główną i połowę Shippudena, co daje łącznie ponad 400 odcinków. To był chyba pierwszy tasiemiec przez duże “t”, który mnie pochłonął. Pierwszą setkę obejrzało się na Jetixie, a resztę dorwało gdzieś w zakątkach internetu. Wtedy też wkręciłem w anime mojego starszego brata, który do dziś podsyła mi różne ciekawe tytuły.

Naruto to typowe anime z gatunku od zera do bohatera. Chłopiec-wyrzutek, sierota, z którą nikt nie chce się bawić, przez ciężki trening stara się wszystkim udowodnić, że jest w stanie spełnić swoje marzenie, że ma siłę zostać Hokage, przywódcą wioski. Miło było śledzić rozwój postaci od totalnego żółtodzioba do bohatera, z którym każdy się liczy. Może ta iskierka nadziei na spełnienie swoich wielkich marzeń była czymś, co tak długo trzymało mnie przy tej serii.


5. Bleach


Bleach
Fot. Kadr z anime “Bleach”

Zamiast Bleacha zapewne wrzuciłbym na listę Czarodziejkę z księżyca czy Ghost in the Shell, ale ludzie – to pierwszy i chyba jedyny tasiemiec, który obejrzałem od początku do końca z gwiazdkami w oczach (choć przy zakończeniu musiałem się motywować litrami coli, bo ostatnia saga rozczarowuje). Bleach dał mi jedne z najlepszych walk, jakie widziałem w japońskich animacjach. Oprawa muzyczna pojedynków i różnorodność zdolności, jakimi posługiwali się poszczególni bohaterowie, stały na bardzo wysokim poziomie. Regularnie wpisuję na YouTubie frazę “top 10 Bleach battles”, żeby dać sobie okazję przeżyć to raz jeszcze. Postacie takie jak Kenpachi, Aizen, Yoruichi czy Byakuya były na tyle specyficzne, że trudno o nich zapomnieć.

Bleach ma oczywiście masę wad, spośród których największą jest schematyczność. Ichigo na wariata staje do walki, przegrywa ją, potem się smuci, ktoś go pociesza, idzie na trening i ostatecznie wraca, aby wygrać. I tak w kółko, kolejna saga, nowy przeciwnik i ten sam schemat. Nie przeszkadzało mi to na dobrą sprawę, gdy oglądałem Bleacha 10 lat temu, ale dziś pewnie chciałbym wyrzucić monitor przez okno. No i te fillery, które ani nie śmieszą, ani nie wnoszą niczego do fabuły, a są wszechobecne w tasiemcach, również wspomnianym powyżej Naruto. Ostatecznie jednak mam ogromny sentyment do tej serii, bo pomimo wad świetnie się przy niej bawiłem.


6. Kapitan Tsubasa


Kapitan Tsubasa
Fot. Kadr z anime “Kapitan Tsubasa”

Jako dziecko nie interesowałem się sportem, a w piłkę nożną grałem chyba dlatego, że wszyscy to robili. Nie przeszkodziło to jednak moim braciom w pokazaniu mi Kapitana Tsubasy, którego wspomnienie jest dziurawe, ale przyjemne. Pojedynki FC Nankatsu nie były zarezerwowane wyłącznie dla fanów sportu, dzięki czemu mogli się nim interesować wszyscy. Podobnie jak z późniejszym Galactik Football, równie ogromnie popularną produkcją, choć nie japońską, a francuską.

Kapitan Tsubasa wrócił do Polski po wielu latach, gdy w 2018 roku za jego emisję wzięło się TVP Sport. W jednym z artykułów na swojej stronie, redakcja stawia tezę, że po emisji anime “wzrósł poziom prezentowany przez [japońskich] piłkarzy – pierwsze pokolenie wychowane na Tsubasie po raz pierwszy w historii kraju wywalczyło awans na mistrzostwa świata, w 1998 roku zagrało we Francji”. Coś w tym jest, w końcu tytułowy bohater miał zaledwie 11 lat, więc aspirujący młodzi piłkarze mogli brać za wzór nie tylko profesjonalistów, ale i swojego kreskówkowego idola.


7. Yu-Gi-Oh!


Yu-Gi-Oh
Fot. Materiały promocyjne “Yu-Gi-Oh”

“Exodia! To nie możliwe, nikt nigdy nie był w stanie jej przyzwać!”. Yu-Gi-Oh! to anime, które najprawdopodobniej zapoczątkowało “boom” na produkcje oparte na karcianych pojedynkach. I nie mówimy tutaj o walkach w stylu klasycznej wojny czy pokera, ale o bitwach, w których udział biorą najróżniejsze stworzenia, jakie tylko możemy sobie wyobrazić.

Yu-Gi-Oh! dziś jest dostępne na Netflixie, kiedyś królowało na ekranach naszych telewizorów, ale nie tylko. Sam mam gdzieś schowany pakiet kart, dzięki którym wielokrotnie stawałem do pojedynków z moimi przyjaciółmi z dzieciństwa. Kolekcjonowanie kart, wymiany między znajomymi czy nawet kupowanie specjalnych folii na Allegro to coś, co pamiętam również z czasów Duel Masters, być może bardziej popularnego anime-karcianki, wzorującego się na Yu-Gi-Oh! Kiedy udało mi się uzbierać parę groszy, ruszałem na targ, gdzie kupowałem podróbki kart. Jeśli akurat tekst “Mamo, dasz mi 20 złotych?” zadziałał, wybierałem się do sklepu po oryginalne, większe i lepiej wykonane karty. Na równi z tazosami były one nieoderwalną częścią dzieciństwa ludzi urodzonych w latach 90.


Pozostałe: m.in. Fullmetal Alchemist, Czarodziejka z Księżyca, Ghost in the Shell, Cowboy Bebop, Great Teacher Onizuka

To tylko kilka spośród anime, które zasługują na szczególne uznanie w promowaniu tego gatunku w Polsce. Część z nich widziałem, innych nie, ale jeśli jest jakaś prawda objawioną o japońskich animacjach, to głosi ona, że większość z nich można było zobaczyć na nieistniejącej już stacji Hyper w przerwach od oglądania Review Territory z Tadeuszem Zielińskim i Miłoszem Brzezińskim.

Ciekawi mnie, jakie są Wasze ulubione anime, na których się wychowaliście. Chętnie podyskutuję na ich temat w komentarzach.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.