“Pozostać człowiekiem”, czyli jeszcze bardziej chwytający za serce “Nietykalni” [RECENZJA]
Gdy w 2012 roku do polskich kin zawitali Nietykalni, wszyscy byli oczarowani. Niepełnosprawny milioner i prosty chłopak z bloków poruszyli serca widowni w całym kraju. Udało im się to tak bardzo, że fala wystawionych tej produkcji dziewiątek czy dziesiątek wywindowała go na drugie miejsce najpopularniejszego filmowego rankingu w Polsce. A co gdybym powiedział wam, że istnieje film bardzo podobny, ale jeszcze piękniejszy? Taki, który w naiwny sposób opowiada historię dwojga ludzi, ale przez tę naiwność nabiera autentyczności. Dzieło, które opowiada o marzeniach, przyjaźni i rodzinie, zaufaniu, losie i bezradności. Ale przede wszystkim pokazuje nam, jak pozostać człowiekiem i spełniać marzenia.
Hongkoński reżyser Oliver Siu Kuen Chan zaryzykował i spróbował opowiedzieć nam o relacji niepełnosprawnego ze swoim opiekunem, czyli o czymś, co kino wielokrotnie nam serwowało, raz lepiej, raz gorzej. Pozostać człowiekiem z Nietykalnymi czy naśladującymi pierwowzór Spragnionymi życia dzieli właściwie tylko paraliż bohatera, pełną radości jazdę dwojga przyjaciół na wózku inwalidzkim i strojenie komicznych fryzur podczas strzyżenia. Cała reszta wprawia nas w zachwyt dzięki swojej własnej magii – czarują widoki azjatyckiej metropolii, fenomenalna gra aktorska, otwierająca serce muzyka z pianina czy przepiękne ujęcia, które mają wiele wspólnego z marzeniem studiowania fotografii, które filipińska bohaterka trzyma w głębi swojego serca.
Zobacz również: “Cenzura jest tu powszechnie znaną sytuacją” – mówi nam Pema Tseden, pierwszy tybetański reżyser [WYWIAD]
Zwyciężczyni w kategorii “najlepszego debiutującego artysty” podczas Hongkońskich Nagród Filmowych, niesamowita Crisel Consunji, wypada w filmie tak, jakby sama przeżyła dokładnie to, co jej postać, Evelyn Santos. Pogoń za lepszym życiem i szansą zapewnienia godnego bytu dla swojej rodziny kieruje ją do jednego z najczęstszych miejsc emigracji Filipińczyków – Hong Kongu. Tam też, podobnie jak jej narzekające na kapitalistyczną rzeczywistość koleżanki po fachu, podejmuje się opieki nad niepełnosprawną osobą. Cheong-wing, w którego wciela się genialny Anthony Chau-Sang Wong, sprawia jednak, że Evelyn chce uciekać. Nie ma ona jednak właściwie żadnej alternatywy, ponieważ ofertę dostała od pośrednika. Gdyby ją odrzuciła, mogłaby się liczyć z powrotem do ojczyzny, gdzie nie miałaby dla siebie żadnych perspektyw. Choć początkowo obydwoje przebywają ze sobą w tym samym pomieszczeniu przez sześć dni w tygodniu i są tym co najmniej niezadowoleni, szybko przestają żałować, że los kazał im się ze sobą spotkać.
Ona zaangażowana, pełna energii, posługująca się płynnym angielskim. On niechętny, martwy w środku, władający nienagannym kantońskim. Reżyser przejmująco pokazał barierę językową i wyzwania, które pociąga ona za sobą. Jednocześnie na tej przeszkodzie zbudował wiarygodną relację, w której zaufanie jest zmienne niczym zasobność portfeli bohaterów. Cheong-wing decyduje się uczyć angielskiego. Zanim staje się komunikatywny, posługuje się tabletem, który tłumaczy tekst i wypowiada go w sposób lepszy niż nasza rodzima Ivona. W wolnym czasie mężczyzna, niczym starszy pan ze słynnej świątecznej reklamy Allegro, powtarza za lektorem obcojęzyczne słówka. Evelyn z kolei przyswaja nowe zdania od Hongkończyka, który z czasem, gdy ich znajomość się rozwija, pozwala sobie na odrobinę humoru. Gdy kobieta chcę się nauczyć, jak może mu podziękować po kantońsku, ten uczy jej zwrotu “thank you fucking much”. Oczywiście nieświadoma niczego FIlipinka posługuje się nim z przekonaniem, że wie, co mówi. Jej problemy związane z emigracją i nieznajomością języka podkreśla również ksenofobia handlarzy, którzy obrażają ją, a w dodatku sprzedają jej towary po zawyżonej cenie.
Zobacz również: Mały Cheung, czyli Hong Kong oczami dziecka [RECENZJA]
Aby pojąć, co w ogóle znaczy pozostać człowiekiem, Cheong-wing musi codziennie mierzyć się z niepełnosprawnością. Monotonię, jaką dla niego jest życie, a dla Evelyn wykonywanie tych samych obowiązków, pokazują powtarzające się sekwencję codziennego sprzątania, przygotowywania posiłków czy kąpieli. Nic dziwnego, że osoba na wózku, która przez większość czasu przebywa w domu, czuje się niesamowicie samotna i pusta w środku. Mężczyzna nie widzi w swoim życiu sensu, uważa, że choroba odebrała mu prawo do radości. Jego bezsilność i frustrację podkreśla obawa przed lotem do Stanów Zjednoczonych, który może być świetną okazją do świętowania wraz z synem ukończenia studiów. W głowie bohatera powstał obraz swojego wizerunku jako osoby słabej, brzydkiej i odpychającej. Takiej, z którą wstyd się pokazać publicznie. Nawet siostra bohatera zagląda do niego z obojętnością i niechęcią, jakby była to jedynie jej powinność, bo “tak wypada”. Na dodatek boi się on spotkania z żoną, mieszkającą wraz z synem i swoim nowym ukochanym.
Marzenia byłego pracownika budowy wydają się leżeć w gruzach. Nie mam marzeń. Jestem przegrany. – mówi na skraju załamania. Cheong-wing idealnie wyraża swoją bezradność we śnie, w którym odzyskuje kontrolę nad swoim ciałem i ratuje Evelyn. Jeśli byliście kiedykolwiek znieczuleni od pasa w dół, to przez kilka godzin mogliście poczuć to, co on, choćby szczątkowo. Kończyny są jak z waty i nie reagują na żadne bodźce, przez co czujecie się w połowie obcą osobą. Jeśli potrafi to być frustrujące w tak krótkim czasie, to nie wyobrażam sobie, jak irytujące może być to dla osoby przez długie lata nieotrzymującej żadnego wsparcia w bliskich sobie osobach. I choć mężczyzna utrzymuje regularny kontakt z synem, rozmawiając z nim za pośrednictwem Skype’a, to nie jest wystarcza mu to, aby nabrać motywacji do życia, aby “pozostać człowiekiem”.
Zobacz również: Balon, czyli edukacja seksualna w tybetańskim wydaniu [RECENZJA]
Żeby odpowiedzieć na tytularny problem, najpierw trzeba znaleźć swoją definicję człowieczeństwa. Niepełnosprawny bohater znajduje w sobie ludzki pierwiastek wtedy, gdy czuje się ważny i potrzebny. Dlatego właśnie częściowo poświęca swoje marzenie, aby pomóc spełnić to właściwe Evelyn. Już nie opiekunka a towarzyszka życia jest ciągle rozdarta między pozostaniem u boku swojego najlepszego przyjaciela, prawie ojca, a ruszeniem w pogoń za studiami fotograficznymi. Cheong-wing rozumie jednak, że ma ona jeszcze wiele do zrobienia w swoim życiu i, zgodnie z naiwnym powiedzeniem “sky is the limit”, może osiągnąć swój cel. Z tego powodu wbrew woli kobiety, którą zaczął traktować jak córkę, postanawia zrobić wszystko, aby dać jej szansę na szczęśliwą przyszłość. I to w zasadzie nie jest spoiler, a zalążek ekscytującej przygody.
Im bardziej pozwolimy się wciągnąć w historię, tym mocniej ściska nas ona za serce. Pozostać człowiekiem to emocjonalny rollercoaster, do którego wsiadamy i wiemy, co czeka nas na końcu, ale jednocześnie jesteśmy świadomi, że liczy się to, co dzieje się z nami podczas jazdy. I choć może się ona trochę dłużyć, to pełni niepewności i smutku powoli podjedziemy pod górę, aby po chwili z łzami szczęścia w oczach raptownie zjechać na dół. Nie jest raczej park rozrywki znany z Euforii, tylko mentalna podróż przez życie, która miała miejsce w gabinecie Robbiego Williamsa w Buntowniku z wyboru. Tu terapeuta w postaci Evelyn wyjaśnia nieświadomemu Cheong-wingowi, który wybrał samotność, że niepełnosprawność to nie jego wina. Każdy z nas może pozostać człowiekiem. Każdy z nas ma także prawo wybrać, jakim człowiekiem chce być.
Student i pasjonat psychologii społecznej oraz psychologii języka, który analizuje filmy pod kątem zmian w ludzkim zachowaniu. Amator chińskiego kina i tamtejszej kultury. Wkręca sobie, że tak naprawdę jest kimś pomiędzy Dalem Cooperem z Twin Peaks a Benem Wyattem z Parks and Rec.