Recenzje

“Maria, królowa Szkotów” – umarła (z nudy) królowa, niech żyje królowa! [RECENZJA]

Maksymilian Majchrzak

Pisanie recenzji filmowych bywa zajęciem niewdzięcznym, zwłaszcza gdy wiąże się z koniecznością udania się na seans, który gdyby nie obowiązek napisania tekstu omijalibyśmy szerokim łukiem. Tak było w moim przypadku przy okazji Diablo. Wyścig o wszystko i dlatego myślałem, że następująca tydzień później premiera Marii, królowej Szkotów będzie miłym powrotem do uczucia dopieszczenia przez dobrodziejstwa współczesnego, profesjonalnego kina na wysokim poziomie.

Na papierze wszystko prezentuje się doskonale: w obsadzie dwie wspaniałe aktorki Saoirse Ronan i Margot Robbie, wspomagane z drugiego planu przez Guy’a Pearce’a oraz Davida Tennanta, scenariusz autorstwa Beau Willimona, showrunnera pierwszych czterech sezonów House of Cards. No i ciekawa historia dwóch kobiet rywalizujących o władzę w XVI. wiecznej Anglii i Szkocji, w dobie szalejących konfliktów religijnych spowodowanych utworzeniem anglikanizmu przez Henryka VIII kilkadziesiąt lat wcześniej. Rozczarowałem się jednak okrutnie, a cały seans upłynął mi pod znakiem nerwowego wiercenia się w fotelu, wywracania oczami i taktycznego przecierania  okularów (o ja głupi wierzyłem, że przez czystsze szkiełka będę w stanie dostrzec jakieś zalety tego filmu). Dlaczego? Przejdźmy do punktowania wad debiutanckiego obrazu Josie Rourke, doświadczonej brytyjskiej reżyserki teatralnej.

Kadr z filmu “Maria, królowa Szkotów”

Po pierwsze i najważniejsze, aż przykro patrzeć jak z tematu mogącego być wciągającym studium kobiecej siły w skrajnie niesprzyjających feminizmowi czasach wyszedł festiwal pretensjonalności, morałów prawionych wprost bez żadnych niuansów i z subtelnością obucha uderzającego w czoło oraz drewnianych dialogów. Ta ostatnia kwestia szczególnie kole w oczy, zwłaszcza w filmie, gdzie mamy do czynienia z psychologicznym starciem dwóch silnych bohaterek. Przykro było patrzeć, jak tak dobre aktorki jak Ronan i Robbie musiały męczyć się z patetycznymi kwestiami napisanymi bez żadnej finezji i drętwymi wymianami zdań ze swoim dworskim otoczeniem. Nie sposób też nie odnieść wrażenia, że mimo feministycznych założeń postaci Marii i Elżbiety zostały przez reżyserkę potraktowane protekcjonalnie – niemal niczego nie dowiadujemy się o ich myśli politycznej, sposobach rządzenia czy wizji roli monarchy. Zamiast tego mamy uproszczony przekaz sugerujący w wulgarny wręcz sposób całkowitą wyższość bohaterek nad pochłoniętymi przez moralną korupcję mężczyznami. I jakkolwiek takie przedstawienie “girl power” w czasach, gdzie dla wielu było wręcz niewyobrażalne, że kobiety mogą na równi z mężczyznami partycypować w życiu społecznym jest dobrym pomysłem, to jego wykonanie woła o pomstę do nieba i kompromituje całą ideę. Zamiast godnej depozytariuszki wysokich wartości zrobiono niestety z Marii Stuart coś bliższego targowej pretensjonalnej przekupce.

Przeczytaj również:  „Cztery córki” – ocalić tożsamość, odzyskać głos [RECENZJA]
Kadr z filmu “Maria, królowa Szkotów”

Kilka ładnych widoków, niezłych scen bitewnych i bardzo dobra scenografia nie sprawiają niestety, by seans był choć odrobinę mniej nużący. Irytuje zwłaszcza muzyka, która często brzmi jak pobrana z jakiejś darmowej biblioteki dźwięków z epoki, a w kulminacyjnych momentach przesadza z patosem. Im dalej w fabułę tym więcej wkrada się dziur, nieścisłości i trudnych do zrozumienia decyzji oraz motywacji bohaterów. Próbowano nakreślić zbyt szeroką perspektywę całego życia katolickiej królowej, przez co niemal każdy z wątków pozostaje niedorozwinięty. Ale strach pomyśleć jak ciężkim byłby seans, gdyby twórcy zdecydowali się go rozciągnąć choćby o jeszcze kilkanaście minut więcej. Nic tu nie gra tak jak powinno, a całość wydaje się być zawieszona gdzieś pomiędzy Grą o Tron a hollywoodzkimi filmami historycznymi z lat 90. w stylu Bravehearta czy Joanny D’Arc Luca Bessona. Taki miks nieco już niemodnych inspiracji nie mógł się skończyć dobrze.

Kadr z filmu “Maria, królowa Szkotów”

Nie sposób nie odnieść wrażenia, że Maria, królowa Szkotów miała być w zamyśle twórców klasycznym  oscar-baitem, którego cel stanowiło zdobycie fury nominacji z uwagi na tendencję doceniania filmów o feministycznej tematyce. Niestety w tej zapalczywej chęci udowodnienia, jak silnymi kobietami były bohaterki dzieło popada w autoparodię i straszną pretensję. Dobrze, że zamiast tego filmu doceniona została Faworyta Yorgosa Lanthimosa, co może sugerować, że czas takich kręconych od linijki i sztampowo “biografii pod tezę” (podobną był chociażby zeszłoroczny Czas Mroku) mija. Szkoda zmarnowanego potencjału, bo paniom Robbie i Ronan życzę jak najlepiej, a przede wszystkim tego, by występowały w produkcjach na miarę swojego talentu.

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.