“Polityka” a polityka – czy nowy film Patryka Vegi zmieni wynik wyborów? [FELIETON]
Sztuka filmowa od dawna była niezwykle skutecznym narzędziem walki politycznej. Filmy potrafią mieć ogromny zasięg oddziaływania, nierzadko kształtując poglądy całych pokoleń. Żaden reportaż, ani nawet najbardziej kąśliwy felieton nie jest w stanie wyrządzić takich szkód konkretnemu środowisku politycznemu, jak sugestywne przedstawienie go w negatywnym świetle w pełnometrażowym obrazie. Choć od czasów Żyda Süssa czy dzieł Eisensteina sytuacja się trochę zmieniła, bo dziś odbiorca ma jeszcze do dyspozycji internet, za pomocą którego atakowani najgłośniejszym nawet kinowym paszkwilem mogą się skutecznie bronić, to pokusa wyprodukowania takiego gamechangera będącego nokautującym wrogą partię ciosem jest wciąż w wielu środowiskach silna. W tym felietonie analizując przypadki z przeszłości postaram się rozważyć, jaki wpływ na sytuację w polityczną w naszym kraju może mieć wchodząca do kina 4 września Polityka Patryka Vegi.
Jesteśmy też na Facebooku, polub fanpage Filmawki
Hołd dla zmarłego prezydenta: plakat ładny, potem było już tylko gorzej
Jesienią 2011 Prawo i Sprawiedliwość było w fatalnej sytuacji. Wysoko przegrało wybory parlamentarne, a rok wcześniej sam hegemon oraz najbardziej rozpoznawalna twarz partii Jarosław Kaczyński poległ w starciu z kandydatem na prezydenta Bronisławem Komorowskim, który raczej nie był wzorem charyzmy ani przebojowości. Partia była wyraźnie osłabiona personalnie tragedią smoleńską, a wśród komentatorów dominowało powiedzenie, że “PiS jest niewybieralny”. Wtedy właśnie w sztabie strategów na Nowogrodzkiej musiał się zrodzić pomysł ukucia żelaznego leitmotivu – nośnego i kontrowersyjnego tematu, który skonsoliduje najtwardszy prawicowy elektorat i zapewni partii przetrwanie kolejnych czterech chudych lat. Podejrzewam, że inspiracja przyszła z USA, gdzie badania opinii publicznej wskazywały, że większość respondentów nie wierzy w oficjalną wersję wydarzeń z 11 września 2001, a spora część jest przekonana o tym, że za zamachy był odpowiedzialny sam prezydent kraju George Bush Młodszy. Co prawda demokraci (czyli polityczni przeciwnicy Busha w Ameryce) nie posunęli się aż tak daleko by o spiskowej wersji ataku na WTC kręcić blockbusterowy film hollywoodzki, ale tragedia lotnicza wydawała się doskonałym tematem do snucia spiskowych teorii na ekranie. Powołano więc parlamentarny zespół Antoniego Macierewicza, którego głośne konferencje prasowe wprowadziły tezę o zamachu do debaty publicznej, a od 2012 roku zaczęto czynić przygotowania pod nakręcenie fabularnego dramatu o tej tragedii.
Cel wtedy był oczywisty – zdarzyć z filmem przed wyborami w 2015 roku, kiedy sprawa Smoleńska wciąż będzie jeszcze stosunkowo świeża, a zużytą ośmioletnimi rządami Platformę Obywatelską łatwo będzie nią obciążyć. Obraz, do którego reżyserii wynajęto uznanego filmowca Antoniego Krauze miał po prostu przenieść narrację o zamachu, lub przynajmniej niepewności na temat rzeczywistych przyczyn katastrofy pod strzechy. Bo działania typowo polityczne, choć eksponowane w mediach, z trudem przebijały się poza strefę najbardziej betonowego elektoratu PiS w rodzaju Klubów Gazety Polskiej. Zrobić ze Smoleńska popkulturowy mit o niepokornym wobec Rosji mężu stanu, któremu ktoś przedwcześnie przerwał misję podnoszenia znaczenia Polski. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna, a będąca w wieloletniej opozycji partia Jarosława Kaczyńskiego nie była w stanie sfinansować produkcji obrazu. Zdjęcia trwały z przerwami ponad 2 lata, co skrzętnie wykorzystywano do podsycania kampanii reklamowej samego filmu, podnosząc argumenty jak bardzo musi on być niewygodny dla władzy, że aż PISF odmawia mu finansowania.
Przeczytaj również: “Tajemnica Ojca Pio” – Recenzja i garść rozważań
Ostatecznie premiera miała miejsce we wrześniu 2016, niemal rok po wyraźnym zwycięstwie “dobrej zmiany”. Na uroczystość w Teatrze Wielkim w Warszawie zjechała się absolutnie cała śmietanka nowej władzy, przywołując słuszne porównania do kultowej sceny z Bękartów Wojny. Cała akcja promocyjna skończonego już filmu była jednak zaskakująco cicha – zapewne nawet najbardziej zatwardziali propagandyści obozu władzy zorientowali się, że jest to po prostu mierna parodia poważnego dramatu na poziomie The Room. Ukończony w bólach obraz nie przyciągnął do kin tłumów, notując zaledwie 18 najlepsze otwarcie 2016 roku. Na pewno nie pomogła mu spontaniczna akcja dyskredytacji użytkowników Filmweba i IMDB którzy zaczęli spontanicznie wystawiać Smoleńskowi niskie oceny, szybko windując go do antytopów najgorszych produkcji na tych portalach. Film zasłużenie wyrobił sobie reputację partyjnego propagandowego gniota, a jego porażka na trwałe chyba powściągnęła kinowe zapędy wierchuszki PiS, która jeszcze na początku kadencji szumnie zapowiadała zamawianie hollywoodzkich produkcji o Żołnierzach Wyklętych czy Powstaniu warszawskim. Mit zamachu Smoleńskiego to dziś wstydliwy temat, z którego partia wycofuje się jak może. Kto wie, gdyby film Krauzego nie stał się powszechnym pośmiewiskiem, być może ta narracja utrzymałaby się kilka lat dłużej.
Mistrz kina polskiego bierze na warsztat Kościół katolicki
Innym przypadkiem filmu mającego wywoływać określone reperkusje polityczne był oczywiście ubiegłoroczny Kler Wojciecha Smarzowskiego. Oczywiście nie można o nim powiedzieć, że to projekt partyjny tak jak w przypadku Smoleńska; reżyser nie został tutaj “wynajęty” przez Grzegorza Schetynę ani Donalda Tuska. Ciężko jednak nie wysnuć przypuszczenia że Smarzowski, jak większość artystycznej elity mający lewicowe poglądy nie chciał “pomóc” określonej stronie sporu politycznego tak dobierając datę premiery, by przypadła ona tuż przed wyborami samorządowymi. Bo jeśli film ma mieć misję, to czemu nie sprawić, by wypełnił ją w ważnym społecznie momencie? Sojusz tronu z ołtarzem, a ściślej mówiąc wsparcie hierarchów Kościoła katolickiego dla prawicy jest od lat gwarantem oddawania przez tradycyjnie religijny elektorat głosu na Prawo i Sprawiedliwość. Nagłaśniając obiektywnie obrzydliwe skandale pedofilskie można fundamenty tego aliansu nadwątlić, a partię Kaczyńskiego zmusić do ryzykownej obrony duchownych krzywdzących dzieci. Nie sposób autorytatywnie orzec, że ten tok myślenia przyświecał samemu Smarzowskiemu przy tworzeniu skądinąd bardzo przyzwoitego dzieła, na pewno jednak taką narrację starały się suflować media szeroko pojętej “III RP”. Newsweek czy Gazeta Wyborcza rozpisywały się jak to premiera polskiego Spotlight będzie umowną datą końca ludowego katolicyzmu nad Wisłą.
O wymierne dane oczywiście w tym przypadku trudno, jednak wydaje się że Kler spełnił swoje zadanie połowicznie. Wybory samorządowe skończyły się spektakularną klęską PiS w wielkich miastach, za to na prowincji i w sejmikach wojewódzkich partia Kaczyńskiego zostawiła Platformę Obywatelską wyraźnie z tyłu. Wydawać się więc może, że obraz Smarzowskiego, który bił wiele rekordów box office’owych, a finalnie obejrzało go ponad 5 mln ludzi, przekonał raczej w większości już przekonanych. Antyklerykalne wielkomiejskie elity prawdopodobnie i tak zagłosowałyby na Trzaskowskiego, Zdanowską, ś. p. Pawła Adamowicza czy Jaśkowiaka. To, w czym politycy opozycji przyglądający się ogromnej popularności dzieła Smarzowskiego upatrywali swej szansy, to była właśnie nadzieja na osłabienie pozycji kościoła i związanego z nim PiS na prowincji. Okazało się jednak, że długoletnich przyzwyczajeń oraz przywiązania do tradycyjnych wartości nie da się zmienić w przeciągu miesiąca. Polacy z mniejszych miast mogli się bulwersować przewinami amoralnych księży, nie oznaczało to jednak że nagle staną się zapalonymi liberałami obyczajowymi. Zwłaszcza, że partia Jarosława Kaczyńskiego umiejętnie potrafi się podpinać pod hierarchów w wygodnych dla niej kwestiach, trzymając ich na dystans w innych.
Przeczytaj również: Powiedzcie każdemu o filmie “Tylko nie mów nikomu” braci Sekielskich [RECENZJA]
Klerem 2 (a może Kler-ów 2-óch?) miał być dokument Tomasza Sekielskiego Tylko nie mów nikomu, szykowany z kolei na wiosenne wybory europejskie. Także ten obraz zdawał się dzierżyć rząd dusz, co potwierdzały ogromne słupki wyświetleń na platformie Youtube. Znowu jednak sfera propagandy rozjechała się z rzeczywistością, a Prawo i Sprawiedliwość ku konsternacji sympatyków opozycji zrobiło wynik 45%. Choć samo pokazywanie mrocznej twarzy katolicyzmu nie musiało być błędem, to jednak sformowana na potrzeby eurowyborów Koalicja Europejska zaprzepaściła ten przyczółek zbyt ostrym w opinii większości komentatorów skrętem w światopoglądowe lewo. Niestety, procesy szerzenia się tolerancji i akceptacji nie działają tak szybko jak wielu by chciało i mając wybór między skompromitowanym Kościołem Katolickim a egzotycznymi dla wielu marszami równości, które miała na sztandarach strona progresywna, przeciętny mieszkaniec Płocka, Sanoka lub Giżycka wybierze raczej to pierwsze. Ale filmy takie jak Kler oraz Tylko nie mów nikomu mogą mieć jeszcze wymierny długotrwały efekt w osłabianiu zaufania do instytucji kościelnych w Polsce.
Po której stronie jest Vega? Po żadnej, on chce po prostu zarobić
I w tym momencie wchodzi on, cały na biało. Największy oportunista współczesnej polskiej sceny filmowej. Wcześniej przedstawiał się jako człowiek raczej prawicy, po premierze Botoksu występował nawet w rządowej telewizji propagandowej TVP Info jako obrońca tradycyjnych wartości, co związane było z wyrażonym w tym obrazie sprzeciwem wobec aborcji. W takich warunkach mógłby nakręcić film o aferze Amber Gold, albo kulisach afery taśmowej – ale Vega doskonale wie, że te tematy sprzed 5 lat nie zainteresowałyby widza tak mocno. Trzeba polować na dużą rybę, która aktualnie jest na topie. Do tego jego volta wobec dawniej hołubiących go prawicowych mediów daje mu pewność, że te rzucą się na niego z odwetem, zapewniając darmowe wzmianki, hasztagi, nagłówki. Rzeczywistość to jedyne co nie znika, kiedy przestajemy w nią wierzyć – pisał Philip K. Dick i tą maksymę zdaję się rozumieć Patryk Vega, widząc że najciekawsze i najgorętsze jest właśnie to, co dzieje się aktualnie i okupuje nagłówki gazet. Mamy więc Morawieckiego, Szydło, Macierewicza i wreszcie Kaczyńskiego. Polityków z samego szczytu drabiny, do tego kreujących swój wizerunek na oddanych tylko służbie narodowi ascetów. Ich będzie się starał reżyser unurzać w bagnie zepsucia charakterystycznym dla jego filmów – narzędziami będą postacie pokroju Bartłomieja Misiewicza czy Krystyny Pawłowicz, oczywiście podniesione do potęgi vegowskiego krzywego zwierciadła. Gazety sprzyjające opozycji, wcześniej biczujące reżysera za robienie prostemu widzowi wody z mózgu filmami takimi jak Botoks nagle rozpisują się z entuzjazmem o nadchodzącej premierze.
Kinowy run Polityki na pewno obficie skorzysta z szumu medialnego. Premiera może zdecydowanie pogrzać atmosferę w na razie leniwie toczącej się kampanii, a początek września jest na to idealnym momentem. Czy jednak rzeczywiście wyśmianie pisowskiej wierchuszki przez najchętniej nawet oglądany film sprawi, że rekordowo wysokie poparcie tej partii zacznie szybować w dół? Nie postawiłbym na to zbyt dużych pieniędzy. Jak do tej pory żadnej poważnej i mniej poważnej aferze nie udało się przebić warstwy teflonu “dobrej zmiany”. Dlatego że skandale obyczajowe czy satyra w postaci obrazu Vegi odnoszą się do sfery idei, przyczyn poparcia PiS należy zaś szukać w obszarze typowo materialnym. Mówiąc wprost i brutalnie – przeciętny “letni” zwolennik tej partii pewnie pójdzie do kina, nawet się pośmieje, ale szybko po wyjściu z niego przypomni sobie ile pieniędzy dostał w ramach programu 500+, o dodatkowej emeryturze jego rodziców, zwolnienia z podatku dla najstarszego syna i tak dalej. No i w żaden sposób raczej Polityka nie zachęci do głosowania na przeciwną stronę sporu, która zapewne też będzie w niej niewybrednie wyśmiana.
Przeczytaj również: Patryk Vega jako twórca polskiego kina eksploatacji [FELIETON]
Możliwą opcja jest natomiast zniechęcenie niezbyt entuzjastycznej części elektoratu PiS tak, by po prostu został on w domu, kwitując sprawę kwestią “Panie, tam wszyscy kradną i oszukują, nie idę na wybory”. Ten efekt może być z perspektywy obozu władzy bardzo groźny, gdyż na pewno liczy on na wysoką frekwencję. Wizerunek PiS dobrze oddaje popularny kilka lat temu przy okazji afery taśmowej suchar, że gdyby to tę partię nagrano w restauracji, to usłyszelibyśmy jedynie modlitwę przed posiłkiem. Prezes Jarosław Kaczyński czy Beata Szydło konsekwentnie budowali swój wizerunek swojskich ludzi, oddanych tylko służbie narodowi, mają więc wiele do stracenia. Pokazanie tej kuchni politycznej, intryg, oportunizmu i chamstwa z którymi póki co nie kojarzy się PiS może być celnym ciosem w środowisko Nowogrodzkiej. Wszystko jednak zależy od poziomu filmu. Jeśli będzie on równie nieudany co Botoks, to może wręcz pomóc realnym odpowiednikom swoich bohaterów, gdyż w oczach opinii publicznej staną się oni ofiarami nieudolnej i wulgarnej satyry. Być może jednak Vedze uda się wprowadzić do masowej świadomości jakiś żart o określonym pośle albo ministrze, a pokazane na ekranie wydarzenia zainspirują prześwietlanie prawdziwych życiorysów. Mimo wszystko nie sposób nie odczuwać swego rodzaju podniecenia na myśl o zadzierających nosa twarzach “dobrej zmiany”, mających usta pełne frazesów o swojej moralnej wyższości nad konkurencją polityczną, które zostaną przeczołgane maratonem niewybrednych gagów, do jakich przyzwyczaił nas twórca Pitbulla. Będzie to jednak raczej starcie w sferze symbolicznej, bez większego przełożenia na rzeczywistość wyborczą.
Jestem studentem.