Advertisement
FestiwaleFilmyMillennium Docs Against Gravity 2024Recenzje

„Efterklang: The Makedonium Band” – byle zagrać razem | Recenzja | Millenium Docs Against Gravity 2024

Rafał Skwarek
Kadr z filmu „Efterklang: The Makedonium Band”
Kadr z filmu „Efterklang: The Makedonium Band” / materiały prasowe Millennium Docs Agains Gravity

Entuzjastom europejskiego postrocka zespołu Efterklang przedstawiać nie trzeba. No więc mnie trzeba było.

Choć duńskie trio już od dwudziestu lat konsekwentnie prezentuje światu kolejne ciepło przyjmowane przez krytykę albumy, do tej pory było ono dla mnie tylko kolejną kapelą wrzuconą do mentalnego zbioru z dopiskiem „na kiedyś” (czyt. „na nigdy”). Na moje szczęście ten poziom znajomości zespołu stawiał mnie na równi ze znaczną większością bohaterów drugoplanowych i pozwalał na odbiór niezmącony oczekiwaniami czy uprzedzeniami.

Kadr z filmu „Efterklang: The Makedonium Band”
Kadr z filmu „Efterklang: The Makedonium Band” / materiały prasowe Millennium Docs Agains Gravity

Casper, Mads i Rasmus trafiają do macedońskiego Skopje na zaproszenie Grgi, promotora z ramienia MKC (młodzieżowego ośrodka kultury). Celebrujący 20-lecie działalności zespół ma zagrać koncert na tle Makedonium, unikatowego brutalistycznego gmachu/pomnika położonego na terenie Kruszewa. Jako że muzycy Efterklanga są otwarci na muzyczne wyzwania, decydują się na zaangażowanie do występu lokalnych artystów, których werbują, korzystając m.in. z ogłoszeń w internecie i rozdawanych na ulicach ulotek.

Już pierwsze minuty spędzone w słonecznej Macedonii Północnej wprowadzają w klimat, który towarzyszy widzowi (i prawdopodobnie udzielał się zespołowi) przez resztę filmu. Grga wyraźnie jeszcze całego przedsięwzięcia nie ogarnia, dookoła panuje postkomunistyczny pejzaż miejski, kadr ograniczany jest przez  ciasnotę samochodu osobowego, którym błądzą wysocy Duńczycy. Umysł momentalnie skojarzeniami wędruje w stronę produkcji takich jak Wszystko jest iluminacją czy Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej. Nie chciałbym przy tym sugerować obecności motywów umacniających stereotypy. Efterklang: The Makedonium Band jest po prostu żywym świadectwem zderzenia kulturowego Europy Zachodniej i bałkańskiego kraju, niepodległego od niespełna trzydziestu pięciu lat.

Motywem przewodnim filmu staje się więc komunikacja i poszukiwanie harmonijnego porozumienia. Podstawowa bariera – językowa – nie istnieje, niemalże wszyscy potrafią rozmawiać po angielsku. A jeśli nie, to dają do telefonu kogoś, kto umie. Problem leży w tym, kim dla kolejnych pojawiających się postaci są muzycy z Efterklang. Dla Grgi są cennym dobrem, o które trzeba dbać, ale z którym, tak naprawdę, to najfajniej byłoby się zakumplować; dla prezydenta Macedonii stanowią trening dyplomatyczny, są kimś, kogo warto zdominować pod przykrywką żartobliwego koleżeństwa; dla przypadkowych przechodniów, zaczepianych w trakcie poszukiwań artystów, są najbardziej podejrzanymi ulotkarzami, którzy pytają się o niestworzone rzeczy.

Przeczytaj również:  Zasłużony Złoty Lew? „W pokoju obok” – wenecka recenzja nowego Almodóvara

Jak w takiej sytuacji znaleźć wspólny język? Otwartością, uśmiechem – nawet jeśli niezręcznym – i cierpliwością. Odpowiedź banalna, ale co z tego, skoro dzięki tym wartościom interakcje między postaciami ogląda się z tak dużą przyjemnością? Cudacznych opowieści i szalonych pomysłów nie zdradza się wszak komuś, kto już na starcie wydaje się niechętnie słuchać. Co zaś niezwykle ważne, aspekty komunikacyjne znajdują wyraźne odbicie w drugim filarze dokumentu, czyli muzyce. Efterklang nie chce po prostu zagrać koncertu z występami gościnnymi. Ich celem jest przearanżowanie utworów w sposób, który połączyłby wykreowane przez nich kompozycje z wpływami lokalnych artystów. Wraz z postępami przygotowań rośnie więc baza nowych elementów – tambura, duduk, oud, Theremin, partie chóralne, poezja, itd. Casper, Mads i Rasmus witają każdy z nich z żywym zainteresowaniem i dopasowują swój styl do nowych możliwości; spokojnie uczą mniej doświadczonych i uważnie wsłuchują się w muzyczne frazy weteranów. Wspólne tworzenie staje się najpiękniejszą formą konwersacji. Jej efektem zaś są piękne, pełne życia utwory, w których odnaleźć można własny głos każdego z artystów.

Oczywiście, dla wielu tak nieustannie pozytywny nastrój filmu może wydawać się sztuczny. Ja też prawdopodobnie chciałbym troszkę większego rozstrzału emocji. Zapewniam jednak, że jedyne, co sprawia wrażenie wymuszonego, to kilka minut, w których trakcie reżyser (Andreas Johnsen) próbuje podbić atmosferę przemęczenia i przewrażliwienia na niedługo przed występem, by spełnić scenariuszowe obowiązki dramaturgiczne. Funkcję filmowego konfliktu na spokojnie przejmuje zderzenie kultur, charakterów i brzmień.

Przeczytaj również:  Żyć wiecznie. Oasis – „Definitely Maybe” [RETROSPEKTYWA]
Kadr z filmu „Efterklang: The Makedonium Band”
Kadr z filmu „Efterklang: The Makedonium Band” / materiały prasowe Millennium Docs Agains Gravity

Jeśli jednak chcieć się doszukać gorzkich nut, znaleźć je można w rzeczach przemilczanych. Sprzedawana członkom zespołu wizja narodowego widowiska brzmi trochę zbyt pięknie. W końcu prezydent i gospodyni programu telewizyjnego o Efterklang wiedzą tyle, co ja 10 lat temu*, z Makedonium sypie się tynk, powoli przejmuje go zielonkawy nalot, organizatorzy nie są przygotowani na nagłe wypadki, a liczebność widowni trudno oszacować. Czy jednak wszystko to ma rzeczywiste znaczenie wobec wspólnego doświadczenia i tego, co udaje się dzięki niemu osiągnąć? Tu widz musi odpowiedzieć sobie sam.

Najlepszym, symbolicznym podsumowaniem filmu Johnsena jest scena, w której Casper, lider zespołu, dostaje do ręki ludowy instrument strunowy przypominający gitarę. Muzyk, zamiast testować umiejętności i próbować grać, decyduje się zaśpiewać do otworu w pudle rezonansowym i posłuchać, jak brzmi jego odbity głos. Efterklang: The Makedonium Band nie stanowi formalnego przełomu i prawdopodobnie nie zapisze się na kartach historii kina dokumentalnego. Jest jednak relaksującym, ciepłym doświadczeniem, które przypomina, że raz na jakiś czas warto nasze „ja” przepuścić przez filtr cudzego świata. 

 

*Nic. 


korekta: Aleksandra Kowalewska

Ocena

7 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

„Efterklang: The Ghost of Piramida", „Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej"

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.