“Komar” – Krwiopijca z Wall Street [RECENZJA]


Filmy z Międzynarodowego Konkursu Nowe Horyzonty cechują się eksperymentalnością i nowatorstwem. W przypadku Komara można jednak odnieść wrażenie, że reżyser nie tyle wytycza nową ścieżkę kinematografii, co poszukuje własnej.
Trzecie, będące polsko-amerykańską koprodukcją, pełnometrażowe dzieło Filipa Jana Rymszy (po Zamkach z piasku i Dustclouds) to opowieść o Richardzie (Beau Knapp), geniuszu matematycznym i twórcy algorytmu odpowiadającego za przewidywanie oraz analizę nadchodzących tendencji na nowojorskiej giełdzie. Jego uporządkowane życie bardzo prędko traci na stabilności – na firmowej imprezie kwartalnej bohater zostaje paskudnie ukąszony przez komara, z tejże zabawy wraca on do apartamentu z niespodziewanie (Richard to osoba bardzo niezręczna w kontaktach interpersonalnych) zainteresowaną nim Leną (Charlotte Vega), a jego program do badania danych przestaje radzić sobie z coraz agresywniejszymi poczynaniami rynków.
Przeczytaj również: “Zabij to i wyjedź z tego miasta”, czyli piękne dzieło Mariusza Wilczyńskiego [RECENZJA]
Fabuła rozgrywa się Stanach Zjednoczonych z 2007 roku – do sprzedaży trafia pierwszy iPhone, Donald Trump jest, póki co, „zaledwie” bogaczem i telewizyjną atrakcją, a świat nie wie jeszcze, że globalna ekonomia stoi na progu gigantycznego kryzysu finansowego. Napisany przez reżysera we współpracy z Mario Zermano scenariusz nie kryje się z tym, że bezpośrednio atakuje struktury kapitalistycznego świata. Powiedzmy sobie szczerze: zestawienie krwiopijczego komara z pracownikiem Wall Street nie jest metaforą ani subtelną, ani odkrywczą. Na szczęście Rymsza nie traktuje tego zestawienia jako ogółu wymowy, a jedynie jako objaw i punkt wyjścia do poszukiwania przyczyn. W ten sposób film dochodzi również do tematyk prymitywnej, samczej rywalizacji, fałszywego przekonania rasy ludzkiej o możliwości zrozumienia i zamknięcia świata w skomplikowanych formułach matematycznych, oraz teorii czarnych łabędzi Nassima Nicholasa Taleba, która próbuje wyjaśnić wpływ niewielkich, niespodziewanych wydarzeń na bieg historii.


Szkoda przy tym, że reżyser tłumaczy ciekawe konstruowaną, opartą na powyższych elementach symbolikę filmu w sposób nazbyt dosłowny. Rozmaite klucze do interpretacji fabuły Rymsza umieszcza w programach, które lecą na telewizorze Richarda. Ta metoda nie jest zła z zasady, jednak przez jej nadużywanie ma się momentami wrażenie oglądania filmu z instrukcją w tle. W ten sposób ta bardziej osadzona w świecie rzeczywistym część narracji z czasem traci na atrakcyjności.
Sytuacja ma się inaczej w przypadku cyklu życia komara, wokół którego zbudowana jest konstrukcja fabuły. Czterofazowy rozwój biologiczny tego owada został wzbogacony przez reżysera o nieoczywiste nawiązania do religii chrześcijańskiej. W filmie nie pojawia się nigdy klarowne tłumaczenie tego mariażu porządków świata – za jedyne, bezpośrednie poszlaki służą fantazyjnie malowane plansze – dzięki czemu obserwowanie kolejnych powiązań i ich interpretacja pozostają interesujące do samego końca.
Przeczytaj również: Scrolluję dalej. Recenzujemy “Sweat” Magnusa von Horna!
Ten dualizm jakości jest jednym z motywów przewodnich odbioru filmu. Praktycznie każdy element Komara ma swoją jasną i ciemną stronę. Efekty specjalne czasem budzą spore uznanie, np. w scenach z wieloma insektami, by potem głęboko rozczarować, gdy wokół jednej z bohaterek roztacza się biała aura będąca pozostałością po nagraniach na studyjnym tle. W warstwie audio na uznanie zasługują różnorodne kompozycje Cezara Skubiszewskiego, ale przyjemność odsłuchu psują sterylnie nagrane dialogi, którym wyraźnie brakuje głębi. Część sekwencji muzycznych w sposób kreatywny, a czasem nawet zabawny, dynamizuje film, zaś część żenuje kiczem i doborem utworów. Rola Knappa momentami przyciąga do ekranu i zachęca do eksploracji psychiki oraz motywów protagonisty, by niedługo później balansować na granicy karykatury.


Tym bardziej więc warto wyróżnić zdjęcia Erica Koretza, które od fascynująco obrzydliwych ujęć życia larwalnego komarów po wystylizowane kadry w apartamencie Richarda zachowują kreatywność i świeżość. Do tego oświetlone są w sposób może i momentami nazbyt szachujący kolejnymi zalewającymi ekran kolorami, ale za to niezmiennie estetyczny i nigdy nudny.
Komar jest filmem niezwykle trudnym do recenzji, polsko-amerykańską koprodukcją, która wydaje się delikatnie uginać pod własnymi ambicjami. Tyle w niej udanego, co zaprzepaszczonego. Te same środki artystyczne w niektórych momentach wypadają fantastyczne, by chwilę później wywoływać ciarki zażenowania. Właśnie dlatego we wstępie napisałem o wciąż trwających, reżyserskich poszukiwaniach własnej ścieżki. Filip Jan Rymsza ma w zanadrzu solidny arsenał filmowych technik, ale czasami wydaje się używać ich jakby na ślepo, instynktownie, z zapałem, ale bez opanowania, z rzemiosłem, ale bez mistrzostwa. Z suchego, ekonomicznego bilansu zysków i strat wynikałoby zatem, że jego najnowszy pełny metraż musiałbym umieścić w samym centrum skali ocen. Na szczęście recenzje to nie giełdowe algorytmy i najważniejszy jest w nich element ludzki. Dlatego też, dostrzegając ogrom pasji i ambicji twórców, czuję się wewnętrznie zobligowany do delikatnego popchnięcia Komara ku pozytywnej nocie.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
"Dustclouds", "Relaxer"