Advertisement
FestiwaleFilmyPięć Smaków 2022Recenzje

Pięć Smaków. Recenzujemy “Ito”

Rafał Skwarek
Kadr z filmu "Ito" / Festiwal Pięć Smaków

Filmy oglądam dla emocji. Rozbawienie, strach, wzruszenie, furia, obrzydzenie, radość, współczucie, troska, empatia – każde uczucie jest przeze mnie mile widziane. Dlatego też niewiele jest dla mnie w kinie grzechów większych od bycia nijakim.

Tytułowa Ito (Ren Komai) jest nieśmiałą licealistką mieszkającą w prefekturze Aomori. Jej rodzina  zajmuje się pielęgnowaniem lokalnych wartości kulturowych – ojciec jako pracownik naukowy szerzy wśród studentów wiedzę o dialekcie Tsugaru, zaś babcia gra na shimasenie. Mistrzynią tego tradycyjnego, szarpanego instrumentu trójstrunowego była matka dziewczyny, która zmarła, gdy Ito miała zaledwie kilka lat. Bohaterka nie podziela pasji krewnych i coraz bardziej odseparowuje się od nich, mimo że kiedyś wykazywała duży potencjał umiejętności muzycznych, dzięki którym mogła pójść w ślady rodzicielki. By zarobić, Ito decyduje się na pracę w lokalu typu meido kafe, gdzie młode dziewczyny w strojach pokojówek przyjmują gości w służebny, ale i bardzo ciepły sposób, który ma zagwarantować, że klienci będą czuli się niczym panowie/panie we własnej posiadłości. Wybór to o tyle dziwny, że bohaterka ma problemy z komunikacją z innymi ludźmi – rozmowa nie wydaje się być jej ulubioną formą porozumiewania się z drugą osobą, zaś gdy już decyduje się na konwersację, jej twardy akcent sprawia, że brzmi dla osób postronnych zabawnie, by nie powiedzieć głupio.

Napisany przez reżyserkę, bazowany na bestsellerowej książce Osamy Koshigayi scenariusz wyraźnie bazuje swą dynamikę na poszukiwaniu międzypokoleniowego porozumienia. Poszczególne motywy zgrabnie wpasowują się w niejasne relacji tradycji i nowoczesności. Meido cafe stanowi jedoczesne uwstecznienie obrazu kobiet, sprowadzające je do roli infantylnych sług, ale okazuje się też drogą do przekornej emancypacji dla tych z nich, którym sprawia to rzeczywistą przyjemność. Nakładana na Ito presja, by kontynuować działania rodziny sprawia, że dziewczyna nie tylko oddala się od przestarzałych aspektów tradycji, ale i od tego jej elementu, który rzeczywiście ją interesują. Zaś styl gry na shimasenie, który prezentują bohaterki, to tsugaru-shamisen. Charakteryzuje się on łączeniem pieśni ludowych z nowoczesną improwizacją – stanowi on metaforę drogi, którą musi przejść bohaterka, by znaleźć własny głos w międzypokoleniowym chaosie.

Przeczytaj również:  Innego razu w Anatolii, czyli "About Dry Grasses" Ceylana [RECENZJA]

Reżyserka – Satoko Yokohama – wspiera te motywy inteligentnie dobranymi detalami. Jabłka pojawiają się w kontekście zbiorów z lokalnych sadów i uprzyjemniających wizytę w domowym meido cafe ozdób, ale służą też do produkcji przepisu zza oceanu – mini-szarlotek. Konflikt stare-nowe wyrażany jest więc również poprzez podejście do tego co lokalne i obce.  Nastolatki słuchają wspólnie zespołu Ningen Isu, którego niemłodzi już członkowie zyskali popularność stosunkowo niedawno, mimo że kapela funkcjonuje już od 35-ciu lat. Ponadto nawet estetyka zespołu tworzy interesującą kłótnię motywów – wokalista/gitarzysta przebrany jest w strój z ery Meiji, basista o pomalowanej na biało twarzy przywdziewa szaty buddyjskiego mnicha, a perkusista ubiera się jak członek yakuzy. Nawet jeśli wydaje się to ekscentryczne, Ningen Isu stanowi udane połączenie motywów z odległych od siebie czasów i przestrzeni życia.

Kadr z filmu “Ito”/ Festiwal Pięć Smaków

Wszystko to na papierze brzmi fantastycznie, jednak pierwszy akapit recenzji nie był li tylko niepowiązaną z dziełem deklaracją. Choć z pozoru wszystko współgra ze sobą jak należy, w Ito brakuje emocji. W trakcie seansu konsekwentnie zauważałem to, jak sumiennie rozplanowany jest film, jednak przechodząc przez kolejne sceny miałem wrażenie oglądania ekranizacji ćwiczenia z podręcznika scenariopisarskiego. Wspominane przez mnie motywy okazały się wyrafinowaną kanwą dla pozbawionych pasji morałów. Obecna od początku filmu refleksja, że dobra wola pozwala na komunikację zawsze i wszędzie, nie zmienia się od początku filmu ani o jotę, nie jest kontestowana, nie wiążą się z nią interesujące przemyślenia. Wszechobecne detale wydają się zaś środkiem do odwrócenia uwagi od obecnej w Ito emocjonalnej pustki.

Przeczytaj również:  „Strażnicy Galaktyki: Volume 3” – Ostatni taniec [RECENZJA]

Winę za ten stan rzeczy ponosi też w dużej mierze podejście do pisania postaci. Autorka chciała nadać każdej drugoplanowej personie jakąś namiastkę głębi nakreślając jej rys charakterologiczny czy tło fabularne. Niestety, próba szczegółowego uformowania siedmiorga bohaterów sprawiła, że tak naprawdę żadne z nich nie wydaje się wiarygodnie zbudowaną postacią, a do żadnego z nich nie sposób się przywiązać i przejmować jego losami. Rozwojem fabularnym postaci Ito rządzą uproszczenia i przypadki – nagłe zmiany podejścia, błyskawiczne dzielenie się sekretami czy złymi wspomnieniami z przeszłości. Szkoda przy tym plejady aktorskiej, bo to w znacznej mierze dzięki niej okazjonalnie z przyjemnością obserwuje się sceny.

Rzemieślnicza nijakość nie ominęła też warstwy formalnej filmu, którą można określić jako przezroczystą. Aspekty wizualne i audialne seansu stają się widoczne tylko wtedy, gdy źródłem ich atrakcyjności nie jest maestria twórców, czyli np. w sytuacjach, gdy w tle kadru widać majestat samotnej góry lub gdy brzmienie tradycyjnych instrumentów skupia na sobie całą uwagę widza.

Za podsumowanie tendencji obecnych w filmie niech posłuży scena z późniejszej części Ito. Bohaterka wraz z babcią zaczynają wspólną grę na shimansenach. Na wpół improwizacyjny styl gry zmusza je do znalezienia muzycznego porozumienia w bazie ludowej pieśni, która przeradza się we wspólną, pełną żywych emocji twórczość. Nagle jednak reżyserka decyduje się na rezygnację z utrzymującego uwagę widza spektaklu, zamienia diegetyczny, pełen pasji koncert na generyczne skrzypce ścieżki dźwiękowej i rezygnuje z utrzymującego uwagę planu pełnego na rzecz tandetnych zbliżeń uśmiechów. Magia niedopowiedzianego znika. Satoko Yokohama gubi gdzieś po drodze sens własnego filmu. Jej dzieło, traktujące o komunikacji, okazuje się mieć wyraźny problem z efektywną rozmową z widzem. Rzemieślniczy przekład treści książki zatraca ukryte w jej motywach piękno. Emocje stają się odległe i sztuczne. A ja filmy oglądam dla emocji.

Ocena

5 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

"Haiyû Kameoka Takuji", "It's a Summer Film!"

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.